Artykuły

Dream team

Polski teatr dla dzieci nabrał gwałtownego przyspieszenia w poszukiwaniu nowych form komunikacji z małym widzem. Wśród liczących się twórców swoją rozpoznawalną estetykę wypracował też Robert Drobniuch.

Pamiętam, jak w dzieciństwie fascynował mnie teatr Jerzego Grzegorzewskiego. Pochła­niała mnie zarówno niesłychana wewnętrzna spoistość jego scenicznych światów w estetyce ready made, jak też ich abstrakcyjność. Tam nic nie było ilustracją! Wiemy to wszyscy — pan­tografy, podstrunnice fortepianów etc., etc. A jed­nak za opowieściami ówczesnego dyrektora Tea­tru Narodowego podążałem w ciemno i z ocho­tą. Jednocześnie nic nie drażniło mnie wtedy bardziej od spektakli dla młodzieży, niewiele różniących się od koszmarnych często ramot z teatrów lalkowych: liniowe fabuły, ilustra­cyjne scenografie, aktorstwo-udawactwo, sile­nie się na konkurencję dla kreskówek, jakby nie było od razu oczywiste, że te dwa media muszą rządzić się odmiennymi prawami. Wspomnie­nie uczuć, jakie rodziła we mnie tamta opozy­cja, wróciło do mnie ostatnio z niespodziewa­nej strony.

Obejrzałem mianowicie dwie realizacje Ro­berta Drobniucha, dyrektora niewielkiego, ale od lat prężnie się rozwijającego Teatru „Kubuś” w Kielcach: Akademię Pani Beksy (graną na macierzystej scenie od września 2017) i wcześ­niejszą o kwartał Wodną opowieść (wystawio­ną w szczecińskiej „Pleciudze”). Drobniuch jest absolwentem białostockiego Wydziału Sztuki Lalkarskiej, skończył też podyplomowo reży­serię opery i teatru muzycznego na krakowskiej PWST, tańca butoh uczył go słynny tancerz Ken Mai, szkolił się również w teatrze materii u Michaela Vogla, na warsztatach u Leszka Mądzika… Swoich sił próbował jako reżyser i na deskach opery, i w teatrze cieni. Słowem — jest artystą wszechstronnym. Do obu wspo­mnianych na początku realizacji zaprosił tę samą ekipę: scenografie i formy projektowała Katarzyna Proniewska-Mazurek, światło reżyserował Prot Jarnuszkiewicz, choreografie są dziełem Karoliny Garbacik. Dzięki temu, mimo że spektakle są zupełnie różne, widać w nich rozpoznawalny i godny uwagi charak­ter teatralnego pisma.

Od razu muszę zaznaczyć, że Akademia Pani Beksy nie jest całkowicie udanym spek­taklem, paradoksalnie nie ze względu na rea­lizację — o niej za moment — ale na sam wybór tekstu. Jego autorka, Julia Holewińska, posta­nowiła spreparować feministyczną odpowiedź na skupioną niemal wyłącznie na męskich po­staciach Brzechwową narrację o Panu Kleksie. Dobry pomysł — opowieść o akademii wiary w siebie dla dziewczynek to niezły punkt wyjścia. Niestety, niewiele za tym idzie. Holewińska nie tylko sama wpada w sidła narracji, któ­rej się sprzeciwia, przedstawiając dojrzewającą płeć piękną w sposób sztampowy, karykatu­ralny i niepogłębiony, tak, że miejscami naszki­cowane charaktery bohaterek przywodzą na myśl w najlepszym wypadku kino familijne z lat dziewięćdziesiątych. Na dodatek robi to fa­talnie literacko, topiąc dialogi w wydumanych, sztucznie brzmiących i niedowcipnych grach słownych. Aż szkoda (jakkolwiek dziwnie za­brzmi rozpatrywanie tych dwóch elementów w oderwaniu od siebie), że akurat ten dramat posłużył za podstawę dla przedstawienia, które od strony realizacyjnej pomyślane zostało bez zarzutu. Cały spektakl utrzymany jest w este­tyce disco z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Ściana z tyłu sceny rozbły­skuje gradacją barw jak neonowe podłogi w klu­bach tanecznych, kolorowe światła wypryskują z niespodziewanych kierunków, barwią dym: miejscami można poczuć się nie tylko jak na porządnej podstawówkowej dyskotece, ale wręcz jak wewnątrz klipu do któregoś z ulu­bionych przebojów (muzykę do spektaklu skom­ponował Piotr Klimek). Wszystko jest popro­wadzone tym kluczem: kostiumy, przestrzeń, rekwizyty — wśród żywych instrumentów, na których dogrywane są do półplaybacku piosenki, użyty jest nawet keytar. I fajnie, i super, glitchowa estetyka, wychodzenie z akcją na widownię, anektowanie technicznych drabi­nek i korytarzy, dziewczyńska narracja, wszyst­ko pracuje na udany efekt sceniczny!

Zaskakująco jak na poranek dla szkół? Ale sprawdza się wspaniale, zwłaszcza wobec po­mysłu Holewińskiej, która główną bohaterką uczyniła córkę Adasia Niezgódki z Brzechwo­wej Akademii… Dzięki nawiązaniom do este­tyki disco Akademia Pani Beksy, gdzie swoją inicjacyjną podróż odbywają niepokorne dziewczęta, zawieszona jest poza czasem i poza realnością, w przestrzeni sennego marzenia, takiego właśnie, jakie oferowała tamta epoka i jej kiczowate taneczne teledyski. To marzenie jest bliskie każdemu, kto w jakikolwiek sposób zetknął się z popkulturą. Tak samo jak marze­nie o przygodzie, magii i tajemnicy, jakie ofe­rował swoim adeptom Pan Kleks i jakie starała się wpisać w postać Pani Beksy Holewińska. I o ile Pana Kleksa czytało się z pożółkłych bi­bliotecznych stronic z ilustracjami Szancera, o tyle Beksa wygląda tak, jakby oglądało się ją z przeskakującego trochę VHS-u. Jest w tym i tęsknota za tą estetycznie bezwstydną prosto­tą, jaka cechowała przywoływane czasy, i utrzy­many w estetyce girl power przekaz, żeby się nie wstydzić, bo to właśnie w odmienności, nieprzystawalności jest siła.

Tylko na pozór inaczej zbudowany jest świat Wodnej opowieści Maliny Prześlugi, zgrabnej baśni o naiwnej młodzieńczej miłości żaby i ryby, która wraz z ich dojrzewaniem staje się tragicznie niespełniona (oczywiście ze wzglę­du na różnice w układzie oddechowym). Tym razem przestrzeń jest znacznie mocniej wywiedziona z materii tekstu. Kolejne epizody sta­nowią w gruncie rzeczy rewię formalnych skojarzeń na tematy marynistyczne — ale znów próżno doszukiwać się tu ilustracyjności. Sce­nografia przywodzi na myśl może tajne la­boratorium szalonego alchemika, może sta­tek kosmiczny. Dopiero kiedy kolejne jej ele­menty uruchamiają się w działaniu, wyłania się bogactwo łatwo rozpoznawalnych pod­wodnych form. O ile w Akademii… konkret przestrzeni, oderwany od litery tekstu, budo­wał dopiero w napięciach z nim metaforycz­ne znaczenia, tak tu kierunek jest dokładnie odwrotny: abstrakcja przestrzeni w zderze­niu z językowymi metaforami buduje ostatecz­nie konkretne skojarzenia. Wciąż jednak udaje się uniknąć zbyt prostych rozwiązań. Dopiero też w „Pleciudze” Proniewska naprawdę zna­lazła się w swoim żywiole. Wykłada ona w Ka­tedrze Scenografii warszawskiej ASP budowę lalek teatralnych, a jej sztandarowym zada­niem dla studentów jest stworzenie animowalnej formy przedstawiającej morskie stworzenia. Wodna opowieść jest żyjącą wystawą jej cu­downych projektów.

Scenę zapełniają obiekty przeróżne: od pod­świetlonych, przezroczystych kadzi wypełnionych wodą, przez finezyjne, zwiewne rybki-błystki na długich wysięgnikach, pływające w powie­trzu nad widzami i robiące wśród nich furorę, kanciaste konstrukcje z matowej pleksi, przy­wodzące na myśl groźne ryby głębinowe, aż po ogromny księżyc z pęcherzyków skrzeku czy ikry, unoszący się w pewnym momencie nad sceną. Funkcje tych obiektów są jasne, ale pla­styczne rozwiązania, które nimi rządzą, pozostają bardzo oryginalne. Folie zniekształcające obraz, zabawy z estetyką dark theatre, będące domeną Proniewskiej, co widać w obu oma­wianych tytułach, byłyby jednak niczym bez światła, z którym pracują. Tu nie do przecenie­nia jest doświadczenie Prota Jarnuszkiewicza, fotografika i również wykładowcy z ASP, któ­ry przez lata był reżyserem światła w spektak­lach swojego ojca, Marcina. Teatr Jarnuszkiewi­cza, również, a może zwłaszcza ten skierowa­ny do dzieci, był zjawiskiem zupełnie osobnym nie tylko ze względu na podejmowane tema­ty ostateczne, ale w dużej mierze przez surową plastykę, w której światło było przywilejem, ra­czej brakiem ciemności niż odwrotnie. W spek­taklach Drobniucha, przy znacznie bardziej rozbudowanej warstwie scenograficznej, Jar­nuszkiewicz junior pozwala sobie na dużo wię­cej, ale wciąż można rozpoznać tę wspólną z ojcem szkołę. Scena nigdy nie jest „wypalo­na”, dużo tu świateł punktowych, nawet reali­zowanych przy użyciu latarek, kolory nie służą temu, żeby — jak to często bywa w przedsta­wieniach dziecięcych — było kolorowo, ale żeby poprzez barwę ustalić tonację emocjonalną danej sekwencji.

Efekt jest taki, że i Wodna opowieść zawie­szona jest w przestrzeni sennego marzenia. Garbacik zaanektowała całą przestrzeń widow­ni, tak, że oglądający, wokół których i pomię­dzy którymi rozgrywają się liczne poboczne akcje, są w samym środku scenicznego świata.

Tu: pod wodą, wśród nieuchwytnych, czasem słabo widocznych, a przecież dobrze rozpo­znawalnych stworzeń. Tam: w teledysku ze sta­rego VHS-u, wobec nieuchwytnych, a przecież dobrze znanych tęsknot. Szalenie pojemna to formuła, w ramach której forma scenicznego świata wydaje się na pierwszy rzut oka ledwie rów­noległa do wystawianego tekstu. Trudno prze­śledzić drogi, jakimi realizatorzy dochodzili od jednego do drugiego projektu, a jednak wszystko trzyma się mocnej wewnętrznej kon­strukcji. Ten antyilustracyjny sposób myśle­nia o spektaklu pozwala, po pierwsze, na znacz­nie ciekawszą aktorską ekspresję niż w tra­dycyjnie poprowadzonych narracjach — posta­ci są u Drobniucha żywe, pełnokrwiste, a jeżeli jeszcze mają do powiedzenia dobry tekst, to jakościowa różnica wobec większości teatral­nych produkcji dla dzieci jest wyraźna. Po dru­gie zaś: tak estetyka otwiera wyobraźnię, wyra­bia otwartość i przede wszystkim — gust. Im częściej teatr będzie wymagający wobec mło­dego widza, tym więcej widz — w każdym już wieku — będzie wymagał od teatru.

Pamiętam, jak w dzieciństwie fascynował mnie teatr Jerzego Grzegorzewskiego. Nikt do­tąd nie zbliżył się nawet do niezwykłego cha­rakteru jego przedstawień — i wątpię, żeby było to możliwe. Oczywiście nie przeszłoby mi przez myśl, żeby wywodzić jakieś bezpo­średnie powinowactwa między nim a Drobniuchem. Ale sądzę, że gdybym w dzieciństwie miał możliwość oglądania również przedsta­wień tego drugiego, prawdopodobnie zaczął­bym oczekiwać od teatru przede wszystkim zmuszających do myślenia projekcji marzeń i tęsknot, wycieczek ku własnym słabościom, form wymagających otwartości, bystrości i kry­tycznego myślenia. To nie są złe oczekiwania, prawda? Tym bardziej się cieszę, że Drobniuch zebrał wokół siebie taki dream team — nikt dziś nie opowiada snów tak jak jego ekipa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji