Nasze życie w Hadesie
Na nowy spektakl Izadory Weiss można spojrzeć jak na kontynuację tematu ciągle powracającego w jej choreografiach. O przemocy stosowanej wobec kobiet w świecie męskiej dominacji było przecież pełne brutalnej ekspresji oryginalne Święto wiosny, które zrealizowała ze swoim zespołem w 2011 roku, ale także Darkness — jedyny jak dotąd spektakl Weiss dla Polskiego Baletu Narodowego (2017). Nawet jednak gdy sięga ona do tematów mocno zakorzenionych w europejskiej tradycji, ów wątek również się pojawia. Wystarczy wspomnieć choćby Tristana (2016), z obrazem tragicznego losu Izoldy, która w zderzeniu z okrutnością dworzan króla Marka nie miała żadnych szans, a Tristan nie był w stanie jej uratować. Taka jest też interpretacja mitu o Orfeuszu.
Spektakl nazywa się przecież Eurydyka w piekle i jest opowieścią o dramatycznej próbie wyrwania ukochanej ze świata pełnego zła. By tego dokonać, Orfeusz nie musi — zdaniem Izadory Weiss — schodzić do podziemi. Hades mamy wokół siebie, w nim żyjemy, bo to nasza rzeczywistość ogarnięta brutalnością, zepsuciem i cynizmem. A Orfeusz nie uratuje ukochanej nie tylko dlatego, że wbrew rozkazowi bogów na nią spojrzał. Jest zbyt słaby, by tego dokonać; jego spojrzenie okazuje się nie tyle wyrazem miłości, co bezradnej desperacji. Grecki bohater przypomina Tristana ze spektaklu Izadory Weiss, zresztą w obu choreografiach obsadziła ona swojego ulubionego i najwierniejszego tancerza, eterycznego Bartłomieja Citkowskiego. W Eurydyce w piekle Weiss pozostaje zatem w kręgu ulubionych tematów i posługuje się własnym, wyrazistym językiem choreograficznym, którym potrafi wykreować pełen dramatyzmu teatr — od pierwszej poetyckiej sceny nagiego Orfeusza po ostatni przejmujący obraz jego niemego krzyku, któremu towarzyszy rozdzierająca pieśń neapolitańska w nagraniu Lucilli Galeazzi. Cały zaś spektakl powstał na kanwie Kwartetu smyczkowego nr 2 Szymanowskiego i VIII Kwartetu smyczkowego Szostakowicza.
Ta premiera jest także dowodem na to, że Biały Teatr Tańca, mimo ciągle niepewnej sytuacji bytowej, w ciągu ostatniego roku artystycznie bardzo się wzmocnił. Jego szefowa zgromadziła tancerzy z różnych krajów o wyrazistych osobowościach, które ona jako choreografka potrafi umiejętnie wykorzystać. Eurydyka w piekle to precyzyjny teatr — każdy wykonawca otrzymał ściśle określoną, zindywidualizowaną rolę i mocno zaznaczył swoją obecność na scenie — od Łotyszki Ievy Ieviny (Eurydyka) po pozornie drugoplanowe Erynie (Niemka Lena Paetsch i Hiszpanka Maya Triay).
Dysponując takimi wykonawcami, Izadora Weiss mogła dołączyć do Eurydyki w piekle wznowienie dawniejszej, szczególnie udanej Fedry. Pisaliśmy o niej przy okazji premiery (RM 3/2016). Teraz choreografia zyskała innych wykonawców, ale wciąż jest to spektakl niesłychanie intymny, którego bohaterowie zaprezentowani zostali celowo na maleńkiej płaszczyźnie kobierca z czerwonych płatków z tłumem w tle, niczym chór w antycznej tragedii obserwującym i komentującym tańcem zdarzenia. Dało to świetny efekt teatralny, który sprawił, że tragizm losu Fedry (Niemka Nadja Simchen), Hipolita (Bartłomiej Citkowski) i jego ukochanej Arycji (Lena Paetsch) przemawia z tym większą siłą.