Artykuły

Piloci śpiewają w Warszawie

Wielka miłość i najnowsza technologia, patriotyczny nastrój i szybka akcja — Wojciech Kępczyński zna receptę na musicalowy przebój. Jego Pilotów obejrzało już ponad 100 tysięcy osób.

W piątkowy wieczór w Teatrze Roma komplet. I tak jest od paź­dziernika, od premiery Pilo­tów. Musical grany siedem razy w tygodniu obejrzało już ponad 100 tysięcy osób. — Oprócz efek­townego widowiska zadecydo­wała duma z naszych chłopaków, pilotów, którzy zaważyli na losach II wojny światowej. I ta duma nie ma wymiaru poli­tycznego — mówi Wojciech Kępczyński, pomysłodawca mu­sicalu i od 20 lat dyrektor Romy. — Przez ten czas udało mi się zarazić polską publiczność miłością do musicalu. Zaufa­li nam. Bilety na Pilotów zaczęliśmy sprzedawać w maju, pięć miesięcy przed premierą. Już wtedy byli chętni.

Piloci kontra Witkacy

Luty 2015. Po premierze spektaklu Mamma Mia Wojciech Kępczyński tradycyjnie zaprasza najbliższych współpracowni­ków do gabinetu. Trzeba wypić drinka za sukces i zastanowić się, jaki będzie następny tytuł.

— Nic nie kupujemy, robimy swój. Teraz my — stwierdza dyrektor.

Pomysł na polski musical krążył w Romie od lat. Mówiło się o historii królowej Marysieńki, o biografii Marii Skłodowskiej-Curie lub hrabiego Jana Potockiego, autora Pamiętni­ka znalezionego w Saragossie. Poważnie myślano o widowisku poświęconym Witkacemu, z romansami, Zakopanem i narkoty­kami w tle. Kępczyński jednak decyduje, że zrobią musical o pol­skich pilotach.

— Tym tematem interesowałem się od lat — mówi. — Bracia mo­jej babci Maks i Jan Lewandowscy walczyli w Dywizjonie 307 Polskich Sił Powietrznych. Po wojnie wyjechali do Kanady. Maks budował domy. Jan miał prywatne lotnisko i uczył pilotażu właścicieli awionetek.

Przyjechali z wizytą do Polski pod koniec lat 50., Kępczyń­ski miał 10 lat i chłonął ich opowieści. Jak uciekali we wrześniu 1939 r. z Polski przez Rumunię do Francji, jak trafili do Anglii i wstąpili do RAF, wreszcie dramatyczne opisy walk powietrznych z niemieckimi lotnikami. — Byłem dumny, że mam taką ro­dzinę — mówi. — Kiedy szukałem bohatera na polski musical, od razu pomyślałem o nich.

Przez ponad rok pisał historię Niny, aktorki, tancerki kabare­towej i Jana — absolwenta szkoły lotniczej w Dęblinie. Zaręczają się we wrześniu 1939 r., potem wojna ich rozdziela na lata. — Hi­storia moich wujów nie była tak dramatyczna, a już na pewno nie było w niej żadnego kabaretu. Ale ja chciałem umieścić ten wą­tek, musical to lubi — wyznaje reżyser.

Kiedy PiS wygrało wybory parlamentarne i zaczęła się reali­zacja nowej polityki historycznej, Kępczyński obawiał się, że zo­stanie posądzony o podlizywanie się nowej władzy. Nie chciał wpuścić polityki do teatru.

— Kępczyński nie jest koniunkturalistą, który robi spektakl pod władze i społeczne nastroje. Ale te nastroje wyczuwa — mówi Jacek Mikołajczyk, reżyser, autor książki Musical nad Wisłą. — Wyczuł rodzącą się dumę z polskich żołnierzy. Tak jak kino hollywoodzkie odbija nastroje społeczne Ameryki, tak samo robi to musical, który jest częścią masowej rozrywki. W 1943 r. cała Ameryka bała się o swoich żołnierzy, którzy brali udział w II wojnie światowej. Richard Rodgers i Oscar Hammerstein napisali wtedy Oklahomę, opowieść o narodowej zgodzie. Wi­dać Amerykanie potrzebowali takiej historii.

Byle nie rekonstrukcja

Podczas prób ciągle powtarzał: mniej Sienkiewicza, więcej Spielberga. Bał się, żeby nie popaść w narodowy patos i koturno­wość. Dlatego jego piloci bawią się, podrywają swoje nauczyciel­ki angielskiego, tańczą boogie-woogie i piją.

— Uważał, żeby z Pilotów nie zrobić patriotycznej akademii — mówi Sebastian Gonciarz, reżyser związany z Romą. — Jak og­nia unikał też dosłowności, nie chciał być teatralnym Bogusła­wem Wołoszańskim, który robi rekonstrukcję historycznych wydarzeń.

Kępczyński nie ukrywa, że napisanie autorskiego musicalu było jego ambicją. — Musical to bardzo precyzyjna robota, ni­czym matematyka. Tutaj można co do sekundy zaplanować, kie­dy widz ma płakać, wzruszyć się, zaśmiać — mówi. — Poznawałem ten gatunek od 30 lat, reżyserowałem największe światowe tytu­ły i przyszedł moment, że chciałem sprawdzić, czego się nauczy­łem. Miłość do musicalu dodawała mi skrzydeł. Byłem pewien tego, co robię, nie czułem lęku, czy mi się uda.

Współpracownicy podkreślają jednak, że podczas realiza­cji Pilotów były trudne momenty. — Pracuję z dyrektorem od 15 lat, ale po raz pierwszy widać było, że gryzie go, czy dobrze to napisał, czy jest to czytelne dla widzów — opowiada Janusz Kruciński, który gra rolę demonicznego szefa kabaretu.

Zwykle Roma organizuje 3-4 pokazy przedpremierowe, żeby aktorzy i ekipa techniczna weszli w rytm spektaklu. Teraz po­kazów było dwukrotnie więcej. Kępczyński siedział na widowni i obserwował, jak reaguje publiczność: gdzie się śmieje, czemu nie płacze? Odetchnął dopiero po premierze.

Musical dla klasy średniej

Wizjoner, czarodziej, fanatyk musicalu. Miał 12 lat, kiedy w ambasadzie amerykańskiej zobaczył West Side Story. — To było coś niezwykłego: kolorowy, rozśpiewany świat, zdecydowa­nie atrakcyjniejszy od tego, co się działo w Polsce — wspomina.

W połowie lat 70. pojechał na stypendium do wybitnego akto­ra, reżysera i mima Jeana-Louisa Barraulta. Ale z Paryża najle­piej zapamiętał dwa musicale. Godspell opowiadający o grupie młodych ludzi, którzy wystawiają fragmenty Ewangelii św. Ma­teusza i antywojenny, hipisowski Hair. Kilka lat później, gdy zarabiał na życie, pracując na budowach w Londynie, wieczo­rami zakładał marynarkę i szedł na Cats, Upiora w operze, Les Misérables, Grease.

— To był najlepszy okres w historii musicalu i moja prawdzi­wa szkoła zawodowa — wspomina. — Skończyłem szkołę teatral­ną, ale nie ciągnęło mnie do teatru dramatycznego. Wiedziałem, że jest mi pisany musical.

Jako dyrektor Teatru Powszechnego w Radomiu powo­łał Festiwal Gombrowiczowski, ale jako reżyser wystawił tam dwa świetnie przyjęte musicale — Józef i cudowny płaszcz snów w technikolorze i Famę. Radom okazał się dla niego za mały, w 1998 r. wygrał konkurs na dyrektora warszawskiej Romy.

Zaczął od sporu z zespołem, który liczył 350 osób na etatach. Teatr grał operetki, on chciał musicali. Oni uważali, że są wybit­nymi artystami, on, że musi szukać nowych.

— Poprzedni dyrektor Bogusław Kaczyński zapewniał ich, że są lepsi niż soliści w La Scali. Wszyscy mieli przerośnięte ego do granic możliwości — wspomina. — Kiedy ogłosiłem, że robię Crazy For You i organizuję casting, pracownicy etatowi byli oburzeni. Wybuchł skandal i bunt.

Kiedy niezrównoważona pracownica popełniła samobój­stwo, odpowiedzialnością obarczono nowego dyrektora. Na wi­downi 700 osób, a zespół nie wychodzi na spektakl. Wychodzi za to Kępczyński i przeprasza publiczność. Siwieje w jedną noc. — Większość osób po takiej akcji dałaby spokój, ale Wojtek się nie poddał — mówi Gonciarz.

— Nie miałem wyboru — mówi Kępczyński. — Wiedziałem, co chcę w życiu robić: najlepsze musicale. Chciałem, żebyśmy zo­baczyli kawałek świata w Warszawie.

W czasie 20 lat jego dyrekcji w Romie można było oglądać Koty, Grease, Upiora w operze, Miss Saigon… — Poka­zał ludziom, że warto marzyć. On najpierw wymyśla tytuł, jaki chciałby pokazać, a dopiero potem martwi się, czy to realne — mówi Daniel Wyszogrodzki, wieloletni kierownik literacki Te­atru Roma.

— Kiedy Kępczyńskiego zaczyna kręcić jakiś musical, po pro­stu doprowadza do jego realizacji — śmieje się Gonciarz. — A po­tem okazuje się, że kilkaset tysięcy ludzi czekało właśnie na ten tytuł.

— Nasi widzowie potrzebują odprężenia: musical to rozryw­ka przez duże R, która posługuje się współczesnym językiem scenicznym i muzycznym — opowiada Kępczyński o swojej fi­lozofii musicalu. — A jednocześnie w odróżnieniu od operetki ma coś mądrego do powiedzenia. Ludzie chcą na chwilę uciec od rzeczywistości, zapomnieć o tym, co zostawili na zewnątrz teatru, przeżyć opowieść pełną emocji. I musical im to oferu­je. Kiedyś musical w Polsce był oazą młodości, w Metrze czy Grease młodzi aktorzy opowiadają o swoich rówieśnikach. Z czasem stał się rozrywką klasy średniej, dzisiaj wypada na nim bywać.

Pogotowie w teatrze

Lubi stanąć w kolejce do toalety, bufetu, pokręcić się po foyer i posłuchać, co mówią widzowie. Spektakle ogląda dwa razy w ty­godniu. Nie ma żadnej loży, tylko zwykłe rozkładane krzesło, na takich siada też obsługa widowni.

W pracy nie zna granic. W Pilotach jest bardzo efektowna scena zestrzelenia samolotu. — Podczas prób pirotechnik musiał ustalić, jak silny może być wybuch na scenie — mówi Gonciarz. Kępczyński sam usiadł w pierwszym rzędzie, żeby doświadczyć, co to znaczy być pięć metrów od eksplozji. — W Les Misérables najbardziej widowiskowym fragmentem jest scena walki na ba­rykadzie. Szef sam stanął w miejscu, gdzie będą grali aktorzy, żeby wypróbować, czy zaplanowane wybuchy nie będą dla nich za mocne — wspomina Gonciarz.

„Nie zrobimy tej premiery” — krzyczy, kiedy coś nie idzie na próbach. Trzaska drzwiami i wychodzi. Aktorzy zamówili mu nawet kubek z tym hasłem.

Uczył się w szkole baletowej, skończył aktorską. Dobrze czuje się na scenie. — Podczas pracy nad każdym spektaklem przycho­dzi moment, kiedy coś nie idzie. Wtedy dyrektor wkracza na sce­nę, zaczyna tańczyć, śpiewać, pokazuje, o co mu chodzi — śmieje się Janusz Kruciński. — W Deszczowej piosence była scena, w której mam przewrócić się o ławkę w parku. Zdaniem dyrek­tora robiłem to mało wiarygodnie. „Pokażę ci, o co mi chodzi” — powiedział już wyraźnie poirytowany. Kiedy on się przewrócił, myśleliśmy, że połamał ręce i nogi.

Współpracownicy mówią, że jego największy talent to umie­jętność dobierania odpowiednich ludzi. — Dwie największe osobowości musicalu to Andrew Lloyd Webber i Cameron Mackintosh — mówi Jacek Mikołajczyk. — Pierwszy jest kompozytorem i biznesmenem, drugi producentem. Bo musical nie potrzebuje artystów totalnych, którzy panowaliby nad całością. Wymaga kogoś, kto połączy profesjonalistów z różnych branż. I to przypadek Kępczyńskiego.

Kiedy pytam go, co zaproponuje po Pilotach, zapada mil­czenie. — Mieliśmy największe musicale. Z pierwszej dziesiąt­ki nie było u nas tylko Króla Lwa i Wicked, ale one są u nas nie do zrealizowania. Pierwszy opiera się w 80 procentach na „czarnych” głosach. Drugi nawiązuje do słabo znanego w Polsce Czarnoksiężnika z Krainy Oz.

Kępczyński wie jedno. Pilotów będzie grał co najmniej dwa lata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji