Przypomnienie [„Sasza i bogowie” – to późna komedia umarłego w zapomnieniu...]
Sasza i bogowie — to późna komedia umarłego w zapomnieniu (1965), niegdyś głośnego satyryka, tłumacza i dramaturga Artura M. Swinarskiego. Przypomina teraz ten utwór autora Achillesa i panien Teatr Syrena. Pytanie: z jakim skutkiem?
Powroty do dzieł pisarzy zapomnianych zawsze mają sens. Dają one czasem wynik nieoczekiwanie pomyślny, przywracając wartości niesprawiedliwie pominięte, czasem zaś są tylko sprawdzeniem, potrzebnym na to, by uprawomocnił się stan zapomnienia.
Jednakże w przypadku A. M. Swinarskiego wynik sprawdzenia nie jest jednoznaczny. Komedia Sasza i bogowie — rzecz o swoistym imperializmie Zeusa, któremu nie wystarczy panowanie na Olimpie — pozwala na przytoczenie wszystkich znanych już za życia autora zarzutów, kierowanych do jego komediopisarstwa. Było ono (i pozostało) płaskie, pretekstowe.
Perypetie Achillesów, Alcest, czy — jak w tym wypadku — Zeusa i scytyjskiego Aleksandra, są wątłymi rusztowaniami, służącymi do rozwieszenia kilkunastu lub kilkudziesięciu dowcipów sytuacyjnych i. słownych, dla niepoznaki przybranych w antyczne lub biblijne stroje.
Z drugiej przecież strony — właśnie ten dowcip, a ogólniej rzecz biorąc — śmiech — jest artykułem, którego naszej dramaturgii brakuje. Dlatego też ocena powrotu jest specjalnie utrudniona. W „Syrenie” podczas spektaklu śmiejemy się wprawdzie często i głośno, ale po wyjściu z teatru z trudem przypominamy sobie treść i perypetie komedii, zaś nazajutrz nie pamiętamy już nic.
Chociaż — w Syrenie śmiech podczas spektaklu to już usprawiedliwienie wyboru repertuarowego. Ten zaś pociągnął za sobą drugi — Ignacego Gogolewskiego, niegdyś głośnego bohatera spektaklu Achilles i panny w Teatrze Kameralnym, poproszono o reżyserię sztuki A.M. Swinarskiego. I ten wybór okazał się trafny. Przedstawienie jest zgrabne, ma dobry rytm, jest w nim kilkanaście zabawnych szarż farsowych Kazimierza Brusikiewicza w roli Terezjasza, wreszcie w roli Zeusa