Artykuły

O krzyżach i karabinach

My się zajmujemy sztuką, a reszta dostaje ochłapy: religię i nacjonalizm. Nic innego nie mają, więc będą tego bronić mówi reżyser Oliver Frljić. W Teatrze Powszechnym wystawia Klątwę — jeden z najbardziej niebezpiecznych spektakli ostatnich lat.

Kilka dni przed premierą i dzień po próbie prasowej Klątwy do sekretariatu tea­tru przychodzi e-mail od Samuela Pereiry z żądaniem przesłania scenariusza spektaklu. Pereira jest prawicowym dzienni­karzem, za „dobrej zmiany” robi karierę w publicznych mediach. „Proszę tę spra­wę potraktować jako pilną” — pisze z dygnitarską stanowczoś­cią. Tego samego dnia niektóre redakcje odwołują wywiady z twórcami spektaklu.

— Hipokryci! — Oliver Frljić wyrzuca z siebie potok chorwa­ckich przekleństw. Czterdziestolatek o chłopięcej urodzie, ła­godnym usposobieniu, ale spojrzeniu łobuzerskim. — Chcesz wiedzieć, co się dzieje w Polsce? Właśnie to. To pierwsza forma cenzury.

Prawicowe media od kilku tygodni ostrzegały, że do Polski wraca „objazdowy hucpownik” poszargać narodowe święto­ści. Przed premierą atmosfera w teatrze jest napięta. — Wziąłem Klątwę Wyspiańskiego za pretekst do rozmowy o współczes­nej Polsce — mówi Frljić. — Dziennikarze zobaczyli tylko dwie sceny, z których zresztą niczego nie zrozumieli. A ich politycz­ni szefowie kazali im wszczynać histerię.

Tylko dwie sceny. W oczach Frljicia widać jakiś błysk chłopię­cego humoru, kiedy mówi: the best is yet to come. Najlepsze do­piero przed nami.

Frljić pracuje w Polsce nie po raz pierwszy. W 2013 roku próbował wystawić w Starym Teatrze w Krakowie Nie-Boską komedię według Krasińskiego. Polska przeżywała wtedy kolejną odsłonę wojny kulturowej, posmoleńska konserwatywna rewolucja nabierała tempa. Aktorzy dostawali pogróżki, część zrezygnowała z udziału w spektaklu. Ostatecz­nie dyrektor Jan Klata przerwał próby. Plotkowano, że spektakl nie chciał się złożyć, nie rokował. Frljić jest innego zdania, uwa­ża, że dyrektor w ten sposób ratował swoją posadę. Najwyraź­niej skutecznie, uśmiecha się łobuzersko. Bo dyrektorem Klata jest do dziś.

Potem był jeszcze skandal na festiwalu w Bydgosz­czy, na którym wystawił Naszą przemoc i waszą przemoc. O tym spektaklu rzadko pisano inaczej niż jako „bluźnierczym” i „haniebnym”.

Mówi się o Frljiciu, że do teatru wchodzi z odbezpieczonym granatem, z doskonałym rozpoznaniem lokalnych bolączek i z wielką ochotą, by w każdą z nich uderzyć. To akurat pasu­je do jego definicji sztuki. Sztuka jest polem konfliktu. Trzeba atakować.

A potem liczyć się z konsekwencjami.

— W Chorwacji grożą mi śmiercią — przyznaje. Atakowano go słownie, raz prawie pobito. Włamano się do jego mieszkania, splądrowano mieszkanie jego partnerki. — To był czytelny syg­nał: przestań robić to, co robisz. Co robiłem? Przypominałem Chorwatom o różnych rzeczach. Na przykład o wojnie. O ofia­rach. O kolaborantach z czasów II wojny światowej, których się dziś rehabilituje. O obozie koncentracyjnym, w którym zabili­śmy 25 tysięcy Żydów. Chorwaci nie lubią, kiedy im się przypo­mina o takich rzeczach.

Klątwa jest pełna kontrowersyjnych scen, to ra­czej komentarz do dramatu Wyspiańskiego, a nie jego inscenizacja. Tekst został w całości napisany od nowa, w znacznej mierze powstawał dopiero na próbach. Aktorzy skła­daj ą karabiny maszynowe z krzyży, a potem celują z nich do widowni. Klękają pod krzyżem, a potem go ścinają. „Ile krwi musieli przelać moi dziadkowie, żebym dziś mógł nienawidzić muzułmanów!” — krzyczy jeden z aktorów. „Polska to najmniej podła ziemia w Europie” — pada w innej scenie.

To, czego dziennikarze nie zobaczyli na próbie prasowej Klą­twy, to przede wszystkim „ta scena”. Cały teatr „tą sceną” żyje. Czy na pewno warto ją pokazywać? Czy to bezpieczne?

Wygląda to tak: jedna z aktorek klęka przed gipsową figurą przypominającą papieża Jana Pawła II, z doczepionym sztucz­nym penisem i symuluje seks oralny. Potem aktorzy wieszają na figurze tabliczkę z napisem „Obrońca pedofilii”. A na szyję zakładają pętlę.

Ta scena pokazuje teatralną metodę Frljicia, który najpierw uderza w najczulsze miejsce, zrzuca bombę, a potem na pobo­jowisku zaczyna rozmowę. Jego Klątwa jest wielowątkową opowieścią o władzy i jej ofiarach, o walce klas, o konieczności rewolucji i jednocześnie jej porażce (bo czy utopiona we krwi re­wolucja może być zwycięstwem?). O grzechach strzegącego swo­jej pozycji Kościoła. O sile teatru i bezradności samych artystów, którzy ciągle lądują na kolanach i próbują z nich wstać tylko po to, by za chwilę znów być na klęczkach.

Klątwa pozwala też przyjrzeć się artyście, który panuje nad swoimi instynktami tylko do pewnego stopnia, który pozwa­la sobie na utratę kontroli, na zmianę zachwycając się pięknem i zniszczeniem.

— Bez przerwy każe się nam przed czymś klękać — komentuje Frljić. — Jeśli nie przed Kościołem, to przed narodem, historią, bohaterami. Jak często słyszycie w Polsce bajeczki o „zacho­waniu tożsamości narodowej” i o „tradycyjnych wartościach”? My w Chorwacji też je słyszymy. Wartości narodowe i religia amortyzują napięcia klasowe. Mają spacyfikować ludzi. Polacy, podobnie jak Chorwaci, mają prawo nienawidzić Kościoła i ka­pitalistów, wszystkich wyzyskiwaczy. Ale zamiast tego podrzuca im się uchodźców, muzułmanów, Żydów, komunistów.

Przy tym wszystkim Klątwa czaruje scenami pięknymi, zmysłowymi, świetną muzyką. Frljić buduje wzruszające, efek­towne obrazy, a potem topi je w chaosie. Jednocześnie uwodzi i budzi sprzeciw. Jego spektakl jest zbyt piękny, by go sprowa­dzić do polityki, i zbyt polityczny, by się nim po prostu zachwy­cać. Czy w Polsce można rozmawiać o molestowaniu w Kościele? — pytają twórcy Klątwy.

Czy w ogóle można rozmawiać na klęczkach?

— Niemal cała sztuka powstaje dla jednej klasy — mówi Frljić. — Nasze kody kulturowe są wewnątrzklasowe. Reszta dostaje ochłapy: religię, nacjonalizm. To jasne, że będą ich potem bro­nić. Niczego innego im nie zaproponowano.

Frljić miał 15 lat, kiedy w Jugosławii wybuchła wojna. — Napięcie rosło nieprawdopodobnie szybko — wspomina. — Nagle nazwisko twojej matki stawało się problemem, twój akcent ludziom przeszkadzał, każdy deklarował swoją przynależność narodową, wszyscy zaczynali się nawzajem nie­nawidzić. W sklepach, w knajpach, w domach zawisły portre­ty Milośevicia albo Tudmana [ówczesnych przywódców Serbii i Chorwacji — przyp. red.]. W oknach wywieszano chorwackie i serbskie flagi. Ludzie zaczęli kupować broń na czarnym rynku. Za tysiąc niemieckich marek można było kupić kałasznikowa. Wszyscy zaczęli się zbroić, najpierw po cichu, a potem coraz bar­dziej otwarcie. I w końcu Radovan Karadžić przyznał, że „woj­na jest opcją”. Gdzieś po drodze władze przestały przejmować się prawem, w imię „czegoś wyższego”. Tym czymś była wojna.

Potem, wspomina Frljić, z dnia na dzień ludzie zaczęli się bać. Im bardziej się bali, tym świętsze zdawały się im ich małe ojczy­zny, ich tradycje, religie, języki i dialekty. Na ulicach policja biła ludzi, w ogródkach knajp siedzieli uzbrojeni żołnierze. Dumna Jugosławia, opowiada Frljić, upadała w kafkowskim stylu. — Kie­dy kłamaliśmy? — zastanawia się. — Wtedy, kiedy wierzyliśmy w wielką Jugosławię? Czy może potem?

Historia, zdaniem Frljicia, znów zatacza koło. — W Europie za­pewne dojdzie do wojny — mówi. — Już raz to widziałem. To nie­zwykłe przyspieszenie zdarzeń, tę radykalizację nastrojów.

Goran Injac jest Serbem, mieszka i pracuje w Słowenii, jest dy­rektorem artystycznym teatru Mladinsko w Lublanie. Jest też jednym z trojga dramaturgów, którzy pracowali przy Klątwie. — Pamiętam, jak kończyła się Jugosławia — opowiada. — Nara­stające nacjonalizmy, agresja, to niesamowite tempo, w jakim wszystko zaczęło się zmieniać. Jak raz coś takiego zobaczysz, już zawsze będziesz to wyczuwał. W powietrzu, na ulicach.

Goran wychował się w wielokulturowej Wojwodinie, gdzie przed wojną ludzie mówili w dziesięciu językach, mieszały się tradycje. — Jugosławia była wielkim tyglem kulturowym — wspo­mina. — Teraz mamy małe, ksenofobiczne, zamknięte pań­stewka, które próbują budować swoją tożsamość na różnicach. W żadnym z nowych krajów nie powstało nic interesującego, nic, co miałoby jakiekolwiek ponadnarodowe znaczenie. Są tylko hi­storyczne, narodowe i religijne skanseny.

Słowenia to, zdaniem Gorana, jedyne, co zostało ze starej Ju­gosławii. Dumna ze swojej antyfaszystowskiej tradycji, otwarta na inne kultury. Ale zbyt mała, żeby znaczyć cokolwiek w Eu­ropie. — Poziom życia należy u nas do najwyższych w tej części świata — mówi Goran. — I co z tego? Nic. Jesteśmy małym, nie­ważnym państwem na peryferiach.

W innych krajach byłej Jugosławii wraca się do tego, co jesz­cze niedawno było powodem do wstydu — twierdzi Goran. Do ruchów faszystowskich z czasów wojny. Rehabilituje się je, rela­tywizuje. Może i faszyści, ale patrioci.

Goran przyjeżdża do Polski od kilkunastu lat. Jeszcze niedaw­no widział kraj dumny ze swojej europejskości. — Przez rok nowe­go rządu wizerunek Polski za granicą został zupełnie zniszczony — mówi. — Dziś postrzega się was jako jedno z tych mrocznych, ksenofobicznych społeczeństw, które chcą zafundować Europie jakąś nową inkwizycję. Strasznie przykro na to patrzeć. To, czego wszyscy wam jeszcze zazdroszczą, to teatr. W Polsce teatr wciąż jest wielką sprawą.

Ten tekst powstaje w piątek wieczorem, w teatrze trwa ostatnia próba przed sobotnią premierą Klątwy. W Po­wszechnym nerwy. Czy widzowie zrozumieją spektakl? Czy w ogóle spróbują rozumieć? Będą protesty? Agresja? Czy publiczność zobaczy tylko serię bluźnierczych scen, czy radykal­ną, ale też na swój sposób piękną opowieść o bezradności wobec przemocy i władzy?

Frljić zdobył zespół determinacją. Przekonywał, że chodzi o zniewolenie, że to być może ostatni moment, w którym można jeszcze zabrać głos.

— On nie jest tyranem, przeciwnie: uwodzi, kokietuje — mówi ak­tor Michał Czachor. — Na próbach nie było żadnych kłótni, awan­tur. Po cichu sprawdzał nas wszystkich, badał, gdzie są nasze granice. Teatr lubi opowiadać w kostiumach, tak jest bezpieczniej. Wtedy nawet jeśli się obraża publiczność, to publiczność dostaje jasny sygnał, że to się nie dzieje naprawdę. To nawet poprawia sa­mopoczucie publiczności, bo daje wrażenie uczestnictwa w kul­turze. A tu widz to poczucie traci. Może się poczuć atakowany naprawdę. Sam jestem ciekaw, co się wydarzy.

Frljić sprawdza nie tylko granice swoich aktorów, ale też pub­liczności. — Moja praca nigdy nie jest skończona, to publicz­ność ma powiedzieć ostatnie zdanie — powtarza za Marcelem Duchampem. — Cokolwiek się wydarzy po premierze, będzie częścią tego spektaklu — uśmiecha się Goran Injac. — Kto wie, może dzięki temu Polacy dowiedzą się czegoś o sobie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji