Podpisz się krzyżykiem
Ślązak cieszyński Helmut Kajzar, młody literat i reżyser teatralny, napisał dramat pt. Trzema krzyżykami, opublikowany przed siedmiu laty w czasopiśmie „Dialog”. Jest to prawdopodobnie nie tyle dramat, co proza powieściowa. Albo może raczej poemat liryczny. Chyba, żeby to uznać za scenariusz. Lub też może raczej (chyba) za projekt.
Projekt czego? A, to już zależy od propozycji. A znowu propozycje (co tym tekstem robić) zależą od okoliczności, możliwości i zezwoleń. Zdarzyła się przecie propozycja teatralna Helmut Kajzar sam wyreżyserował swoją rzecz na scenie. Odniósłszy się właściwą reżyserom teatralnym swobodą do swego własnego tekstu (tylko znacznie większą), poprowadził ruch sceniczny sprawnie, rytm dobrze otrzymał, nastroje i klimaty epizodów pięknie wydobył w ten (osób udowodnił, że trudno o lepszego reżysera dla tekstu Kajzara niż Kajzar. Więcej: przedstawił w ten sposób nie tylko własną inscenizację, lecz w ogóle nową propozycję teatru: nowoczesnego, ma się rozumieć, konkurencyjną na domiar w stosunku do nowoczesności (teatralnej), proponowanej przez innych reżyserów: Szajnę, Grzegorzewskiego i Żarskiego.
Ma to być teatr, powiada Kajzar, meta-codzienny, czyli rytualny, godny, zwykły, pośredni (jak schody, wyjaśnia Kajzar). A nade wszystko antyklasyczny: sprzeciwiający się regułom trzech jedności oraz ich przemocy. I to stanowczo.
Trzeba przyznać, że jest w tym wielka odwaga, sprawa jest bowiem aż nabrzmiała aktualnością: od anty-klasycznej batalii romantyków minęła zaledwie półtora stulecia i przemoc klasycyzmu jest jedną z najgroźniejszych form przemocy spotykanych dzisiaj w Europie.
Manifest Kajzara na scenie sprawdza się całkowicie: rytualność realizuje się przez męski strip-tease, godność przez rynsztokowe słowa i dowcipy, zwykłość przez wartki ciąg luźnych scenek typu filmowego, a pośredniość przez dialog aluzyjny i eliptyczny (rwany, porwany, urywany). Wszystko to nie ma jednak większego znaczenia: są to środki z modnego przed sześćdziesięciu laty arsenału sztuki, pojmowanej jako prowokacja i mistyfikacja. Kluczowe sprawy są inne i aż dwie naraz.
Pierwsza to dwuznaczność. Tematem utworu (modnym przed kilkunastu laty w Europie) jest kontestacja, którą objęci są wszakże również i kontestatorzy. Chwali się więc kontestatorów, ale nie zanadto, gani się ich, ale nie bardzo, przedstawia się świat współczesny, ale niekoniecznie, Polskę, ale nie tylko, mówi się o buncie i buntownikach, ale jakby nie o tym, bo może raczej o więźniach i wariatach, chociaż… i tak dalej.
Ironicznie półuśmiechnięty Autor porozumiewawczo i aluzyjnie mruga do nas. Chyba chce powiedzieć, że wymuszoną zgodę na ten świat podpisać wprawdzie trzeba (cóż robić?), ale nie imieniem i nazwiskiem, tylko trzema krzyżykami. Bo wówczas me wiadomo: podpisał, nie podpisał? To ci dopiero kontestacja!
Drugą kluczową sprawą utworu Kajzara jest obrzydliwość. „Łapię się na tym — pisze Autor — że do ludzi, zwłaszcza tych młodych, pomimo ich powabów czuję obrzydzenie. W powietrzu od dawna wisi pogarda do życia. Tak jakoś obrzydliwie”. W literaturze europejskiej obrzydliwość modna była w ciągu ostatnich kilkuset lat już wielokrotnie. Bądź jako efekt dydaktyczny, bądź jako paradoksalne narzędzie artystyczne, bądź wreszcie jako intelektualna postawa wobec świata. Przed trzydziestu laty upowszechnił ją Sartre, filozof i literat dziś już przebrzmiały, czyniąc z obrzydzenia wobec siebie i świata synonim mądrości. W światku wielbicieli i naśladowców bonzy egzystencjalistów była to ongiś modna poza. Eksploatując ten motyw nasz Autor zmienia się jednak nie do poznania: przestaje mrugać do nas porozumiewawczo, jak do kolesiów, przeciwnie, ciska nam w twarz to swoje obrzydzenie, niczym istota wyższa i niebiańska, przypadkowo tylko ocierająca się o nędzne ekskrementy ludzkie.
Tak więc utwór sceniczny Kajzara jest prawdziwym kompendium nowoczesności. Mamy tu do czynienia z oryginalną, autorską inscenizacją niedającego się czytać tekstu, i manifestem nowego teatru nowoczesnego, z tonem prowokacji i mistyfikacji, z tematem buntu i motywem obrzydliwości. Tyle że jest to kompendium nowoczesności zalatującej naftaliną.
Ale przedstawienie test dobre: Siemion doskonały, Herdegen świetny, Dykiel zabawna, a inni jacy dobrzy! (Łapiński, Malec, Łothe, Pieczyński, Hryniewicz, Romantowska, Kownacki, Zborowski, Ziętek, Lubieńska, Wichniarz, Kaczmarski).
PS. Nasi czytelnicy nie zobaczą już, niestety, Leszka Herdegena w tej roli.