Artykuły

Gehenna amanta. Witold Zacharewicz

Wielu wróżyło mu karierę na miarę Humphreya Bogarta. Zamiast do Hollywood przez donos szpiela trafił do Auschwitz.

„Posiada piękne warunki i szcze­ry talent. Jego chmurna uroda i smukła sylwetka prezentują się bardzo dobrze na ekranie” — zachwycali się dziennika­rze, wróżąc mu karierę na miarę Adolfa Dymszy, Eugeniusza Bodo czy Aleksan­dra Żabczyńskiego. Wizerunek aman­ta i obiektu kobiecych westchnień bardzo mu schlebiały. Zdarzało mu się odmówić wcielenia w czarny charakter, bo „nie lu­bił grać ludzi podłych i nie potrafiłby się wczuć w taką rolę”. Zdążył zagrać w dwu­nastu filmach. To wystarczyło, by dał się poznać jako jeden z najlepszych i najpo­pularniejszych polskich aktorów.

Aktorski błysk w oku

Witold Zacharewicz urodził się 26 sierpnia 1914 r. w Płocku. W pobli­skim Stanowie rodzina miała majątek. Gdy miał pięć lat, rodzice się rozwiedli. Matka zabrała syna i przeprowadziła się do Warszawy. W stolicy Witek ukończył gimnazjum Sowińskiego, potem studio­wał polonistykę na uniwersytecie. Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście już od małe­go ciągnęło go do sztuki, czy był to przejaw ambicji matki, w każdym razie po szkole chodził jeszcze na zajęcia śpiewu do chóru męskiego. To tam przez całkowity przypa­dek zauważono go w branży filmowej.

W 1933 r. reżyser Józef Lejtes wynajął cały chór, by statystował przy jego produk­cji Pod Twoją obronę. Witold wyróżniał się na tyle, że filmowiec zaproponował mu jedną z głównych ról w swoim kolejnym filmie Młody las. Zagrał tam u boku Stefana Jaracza, założyciela i dyrektora słyn­nego Teatru Ateneum, co już samo w sobie stanowiło niebywały sukces. Akcja fil­mu rozgrywa się na początku XX wieku pod zaborem rosyjskim. Witold wcielił się w jednego z przywódców polskich gimna­zjalistów, którzy przeciwstawiali się rusy­fikacji. Film został nagrodzony za kreacje aktorskie na Festiwalu Filmowym w Mos­kwie w 1935 r., a Zacharewicz, zdaniem magazynu „Kino”, „okazał się rasowym aktorem kinowym i Dziesiąta Muza stała się właściwym terenem jego działalności”.

Aby nauczyć się aktorskiego warszta­tu, równolegle z polonistyką Zacharewicz uczęszczał do Państwowego Instytu­tu Sztuk Teatralnych, gdzie mistrzem był słynny reżyser i pedagog Aleksander Zel­werowicz. Uczelni jednak nie ukończył. — Zaliczył dwa z trzech lat. Z tego powodu Zelwerowicz powiedział kiedyś, że prędzej mu kaktus na czole wyrośnie, niż Witold zrobi karierę — wspominała po latach Halina Zacharewicz, żona aktora. Podobno prawdziwą przyczyną tego stwierdzenia była zazdrość o to, że kiedyś Witold towa­rzyszył żonie reżysera podczas wycieczki.

Dołączył do słynnego zespołu Starej Bandy, który stał się wzorem dla wielu te­atrów rewiowych. W latach 20. udzielali się w nim tacy gwiazdorzy jak Hanka Ordonówna, Adolf Dymsza czy Eugeniusz Bodo, a teksty pisali Julian Tuwim, Antoni Słonimski czy Jan Lechoń. W 1936 r. była jeszcze przygoda z Teatrem Kameralnym.

Popularność przyniosły mu jednak role filmowe. Zagrał m.in. w nagradzanej Hal­ce na podstawie opery Stanisława Mo­niuszki oraz w Znachorze w reżyserii Michała Waszyńskiego, największym suk­cesie kasowym przedwojennego kina. Po kreacji w Kościuszce pod Racławicami z 1937 r. Zacharewicza zaczęto tytułować Królem Ekranu. Dobre warunki fizyczne, uroda amanta i świetne role sprawiały, że podkochiwało się w nim wiele kobiet.

Szczyt popularności aktora przypada na rok 1938, kiedy zaproponowała mu kontrakt największa wytwórnia filmowa. Uni­ted Artists założył w 1919 r. Charlie Chaplin razem z trójką wspólników: Douglasem Fairbanksem, Mary Pickford i Davidem W. Griffithem. Do fabryki snów zaczęto ściągać najbardziej utalentowanych akto­rów z całego świata. Zacharewicz pewnie by sobie poradził — znał świetnie angiel­ski, francuski i niemiecki. Wielu wróżyło mu karierę na miarę Humphreya Bogarta. Jednak zanim zdążył się spakować, do­stał powołanie do wojska. Aktor próbował się jeszcze odwoływać, ale bez skutku. Sta­wił się do Szkoły Podchorążych Rezer­wy w Zegrzu. Służbę rozpoczął 1 września 1938 r. W Hollywood zgodzili się pocze­kać na niego rok. Tytuł ostatniego filmu, w jakim zagrał — Gehenna — okazał się złowróżbny.

„Wszystko w porządku, na łzy za wczesnie”

W kampanii wrześniowej służył w plutonie łączności Mazowieckiej Bry­gady Kawalerii, wchodzącej w skład Ar­mii Modlin. Brał udział w bitwie pod Mławą, walczył pod Przasnyszem, Puł­tuskiem i Wyszkowem. Oddziały zde­mobilizowano i w listopadzie 1939 r. Witold wrócił do Warszawy. Zatrudnił się jako kelner w barze Tempo w Alejach Jerozolimskich.

18 maja 1940 r. aktor poślubił 19-letnią Halinę Schneider, która była w pią­tym miesiącu ciąży. Wywołało to skandal obyczajowy w rodzinach (ojciec dziewczy­ny ją wyklął), jednak po przyjściu na świat ich syna Kiejstuta sytuacja się poprawiła. Witold grał wtedy w teatrze Miraż (póź­niej w teatrze Maska) pomimo zakazu pracy wydanego aktorom przez podziem­ne struktury Związku Artystów Scen Pol­skich; w okupowanej Warszawie Niemcy zezwalali na funkcjonowanie wyłącznie teatrów rewiowych. „Środowisko aktorów było w tym czasie podzielone. Jedni uwa­żali, i do tych należał mój Witold, że nale­ży dalej krzewić kulturę, podtrzymywać Polaków na duchu i nieść słowo polskie, a drudzy przeciwnie” — pisała we wspo­mnieniach Halina Zacharewicz. Wystę­py aktorów w oficjalnych teatrach (a także chodzenie do kina) uznawane było przez ruch oporu za kolaborację. Zacharewicz wychodził z założenia, że lepiej, jeśli pol­ska widownia będzie miała taki kontakt z kulturą niż żaden.

Czasy były ciężkie. Gaże były wypłacane aktorom codziennie, bo nikt nie wiedział, czy nazajutrz będzie mógł się pojawić w pracy. Dniówka wystarczała młodej rodzinie na dzienne utrzymanie. By do­robić, Witold występował również solo w kawiarniach.

1 października 1942 r. gestapo areszto­wało Zacharewicza, jego matkę i osiem innych osób zaangażowanych w pomoc przy wyrabianiu fałszywych dokumentów dla ukrywających się Żydów. Okazało się, że do sąsiada Zacharewiczów — fotogra­fa — zgłosił się warszawski mecenas, któ­ry prosił o wyrobienie dokumentów. Po ich odbiór zgłosił się razem z gestapowca­mi. Rozpoczęły się aresztowania. Witolda ostrzeżono, gdy był w teatrze, ale bał się, że jak ucieknie, Niemcy pójdą do jego domu, gdzie była żona z synem. Nie zdążyłby ich ostrzec. Dał się aresztować.

Żona aktora ze swoją matką, która biegle znała niemiecki, poszły do siedziby gestapo w alei Szucha. Usłyszały, że sprawa jest poważna, bo dotyczy Żydów. Potem Hali­na zdobyła kontakt do koleżanki Witolda, której udało się przekupić jednego z hitle­rowców, by wypuścił ją z aresztu. W spra­wie Zacharewicza Niemiec zażądał 26 tys. złotych łapówki. Pieniądze dzięki rodzi­nie i pożyczkom od przyjaciół udało się zebrać. W zamian Witold miał zostać prze­wieziony do lżejszego aresztu przy Daniłowiczowskiej. Trafił jednak na Pawiak.

Przy dacie 18 listopada 1942 r. Halina Zacharewicz napisała: „Sąsiadka oddała mi kawałek tektury. Tektura była wyrzuco­na z okna bydlęcego pociągu, przejeżdżającego przez Włochy. Tekturę tę znalazły dzieci kradnące węgiel na torach. Z jednej strony było napisane «Odjazd do Oświęci­mia — włochowianie» i wymienione 10 na­zwisk z prośbą o zawiadomienie rodzin. Po drugiej nasz adres i podpis Witolda. W pierwszej chwili pomyślałam, że Witold mnie zawiadamia, że tamtych wywożą, do­piero po chwili dotarła do mojej świado­mości prawda, że On też tam jest”.

W transporcie znajdowała się tak­że Wanda, matka aktora. Zmarła w Bir­kenau z wycieńczenia 4 stycznia 1943 r. Dwa tygodnie później Witoldowi pozwolono napisać list do żony. Prosił o paczki z produktami spożywczymi. O pobycie Za­charewicza w obozie wiadomo nieco z re­lacji współwięźniów. Pracował najpierw w szklarni, a potem w koszykarni, wie­czorami zaś, razem z innymi artystami, śpiewał współwięźniom i recytował. Je­den z jego współtowarzyszy wspominał po latach, że Witold cały czas był smut­ny — jakby nie wierzył w swoje ocalenie. W styczniu 1943 roku poważnie zachoro­wał, lecz udało mu się pokonać chorobę.

Zginął 16 lutego 1943 roku. Według jed­nej z wersji został rozstrzelany, według innej — zamordowany zastrzykiem z feno­lu. Żona dowiedziała się o śmierci męża, gdy 16 marca odebrała odpowiedź na wy­słaną do Auschwitz paczkę z adnotacją „adresat nieznany”. Kiedy zrozpaczona zadzwoniła do Niemca, któremu zapła­ciła za uwolnienie męża, usłyszała w słu­chawce, że „wszystko w porządku, na łzy ze wcześnie. Ale on nie żyje, to prawda”.

Symboliczny grób Witolda Zacha­rewicza znajduje się na warszawskich Powązkach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji