Artykuły

Mennicza opustoszała. Wspomnienie o Renacie Jasińskiej

Renata Jasińska związana była z Wrocławiem przez ponad czterdzieści lat. Tutaj ukończyła studia aktorskie, tutaj pracowała w Teatrze Lalek i Teatrze Współczesnym. Tutaj w końcu stworzyła swój azyl — Teatr Arka, w którym na scenie spotykali się aktorzy zawodowi i akto­rzy z niepełnosprawnościami. Powtarzała, że Arka jest ewenementem na skalę kraju. To dawało jej poczucie czynienia czegoś niezwykłego. To, co czyniła, było niezwykłe. Poświęciła się Arce bez reszty. Nie było jed­nak prawdą, że to jedyny taki teatr integra­cyjny. Tak samo, jak prawdą nie jest (czy nie było), że jedyny taki teatr tworzy Justyna Sobczyk.

Renata Jasińska stała się częścią Wrocławia. Wpisała się na dobre (choć dla niej często i na złe) w krajobraz tego miasta. Stała się żywym elementem Świdnickiej i Menniczej. To były jej ulice. Przemykała przez nie ubrana w czerń, okulary z grubymi czarnymi oprawkami i czar­ny kapelusz. Miała charakterystyczny styl. Przypominała nim wrocławskiego latarnika. Cechowała ją romantyczna natura, którą zakłócały często przyziemne problemy. Miała też w sobie smu­tek Charlesa Chaplina. Miała też w sobie dużo z dziecka. Jak dziecko dziwiła się światu. „Naprawdę?! To niesamowite!” — tego entuzjastycz­nego okrzyku nie da się zapomnieć. Reagowała w ten sposób na sugero­wane jej, często proste, rozwiązania.

Nierzadko traciła poczucie czasu. O teatrze mogła rozmawiać godzi­nami. Nawet w nocy. Emanowała magią, zdawała się unosić nad zie­mią, choć najczęściej musiała stąpać po niej dosyć twardo. Jak wspomniałem, lubiła czerń. Kolor ten symbolizował w pewnym sen­sie jej życie. Lubiła martyrologię. Lubiła roz­trząsać traumy. Lubiła czytać o śmierci. Lubiła przepadać w otchłaniach. Chyba właśnie dlate­go teatr, który tworzyła, przepełniony był bólem i cierpieniem. Był po trosze teatrem męczeń­skim. To nie jest zarzut, choć w rozmowach z artystką często negowałem taki charakter tego miejsca, sugerując, że zbyt absorbuje aktorów i widzów swoim czarnowidztwem. Miała jednak do tego prawo. Tworzyła teatr autorski i autotematyczny. Czerpała z doświadczeń swojej matki, która przeżyła obóz koncentracyjny, ojca, który działał w czasie wojny w konspiracji, i swoich — z lat osiemdziesiątych — jako solidarnościowej działaczki. Wielokrotnie szykanowanej, zatrzy­mywanej, przesłuchiwanej i w konsekwencji — pozbawianej ról.

*

Pół roku temu Świdnicka i Mennicza opusto­szały. Renata Jasińska odeszła po długiej i cięż­kiej chorobie 4 sierpnia 2019. Miała zaledwie sześćdziesiąt sześć lat i przeżywała apogeum artystycznej działalności. Wiedza o tym, jak silną rolę odgrywała w jej życiu metafizyka, każe sądzić, że wciąż stoi w bramie swojego teatru i wita uśmiechem widzów, którzy zdecydowali się przekroczyć jego próg. Tyle tylko że nie jest już dla nich tak wyraźnie widziana… Dużo po jej śmierci mówiło się o jej działalności związkowej, patriotycznej. Dużo mówiło się o niej jako o założycielce Arki, jako o pedagogu, jako o człowieku, który poświęcił swoje życie dla innych. Myślę, że w przypadku tego ostatniego mówić trzeba o swoistej symbiozie: ona potrze­bowała do życia i samorealizacji ludzi, ludzie potrzebowali jej. Ze wszystkimi następstwami — i zyskami, i stratami. Mało się o Jasińskiej mówiło natomiast jako o aktorce. A aktorką była znakomitą. Ma w swoim dorobku wiele znaczących ról, których ze względu na ogra­niczoną objętość tekstu wymienić nie sposób. Zrezygnowała z aktorstwa dla wspomnianych wcześniej aktywności. Pamiętam, jak mówiła mi, że czuje się przede wszystkim aktorką i za aktorstwem tęskni najbardziej. A może zdaje mi się, że tak mówiła, i może ja sam dostrzega­łem u niej tę tęsknotę? Jedno wiem na pewno — gdyby, kroczyła tylko aktorską drogą, należa­łaby dzisiaj do grona najwybitniejszych polskich aktorek teatralnych.

*

Renatę Jasińską poznałem sześć lat temu. W Teatrze Arka. Dariusz Taraszkiewicz, reży­ser teatralny, zaprosił mnie na premierę swoje­go spektaklu Moralność pani Dulskiej. Jasińska grała tytułową bohaterkę. Była dla mnie swo­istym teatralnym odkryciem. Stworzyła postać bardzo wyrazistą. Zachwyciła mnie swoim kunsztem i zacięciem komediowym. Aktorką była inną niż reżyserką. Aktorką była koloro­wą, jasną, promienną. Reżyserką zaś ciemną, mroczną, trochę nieszczęśliwą. Odnosiło się wrażenie, że żyje w dwóch różnych światach, trochę jak w rozdwojeniu jaźni. Sprawiała wrażenie, że chce się od tego ponurego świa­ta uwolnić, ale zbyt silne poczucie obowiązku walki o uciemiężonych jej na to nie pozwala­ło. Aktorstwo zdawało się być wytchnieniem od tej stale toczącej się walki. Po dwóch latach zobaczyłem ją w Shirley Valentine, monodra­mie w reżyserii Agaty Obłąkowskiej. Stworzyła kreację wyśmienitą — przepełnioną nie tylko zaznaczonym już komizmem, ale także głę­bokim tragizmem. Na co dzień chowająca się za pesymistyczną czernią, potrafiła nie tylko płakać na zawołanie, ale i eksponować swoją komediowość, żeby nie powiedzieć — przebojowość. Długo kazała czekać widzom swojego teatru na przedstawienie, w którym jako aktor­ka pokazała pazur. W moim odczuciu to dla niej samej było swoiste katharsis — niezbędne, by godnie toczyć konieczną walkę. Napisałem o niej wtedy w recenzji, że jest boską Shirley Yalentine. To była jej rola życia. Nie widziałem wówczas (i nadal nie widzę) innej wrocławskiej aktorki, która odnalazłaby się w tej roli rów­nie fenomenalnie. Miałem nadzieję, że Shirley Valentine pchnie Renatę Jasińską do osobistej przemiany, że pozwoli jej uwierzyć w koloro­wy świat i otrząsnąć się z przykrych przeżyć, że jest wstępem do nowego życia. Spotkaliśmy się wtedy po dość długim niewidzeniu. Obiecała mi, że porzuci martyrologię i przejdzie na tę jaśniejszą stronę, że zwróci się ku słońcu, które, jako aktorkę, okryło ją w tym monodramie bla­skiem. Namawiałem, by walczyła z upiorami...

Renata Jasińska nie była „męczennicą Solidarności”, którą próbował uczynić z niej jeden z księży koncelebrujących pogrzebową mszę. Była artystką — aktorką, a później reży­serką. Jej solidarnościowa działalność sprowa­dzała się do walki o wolność twórczą i do walki o sztukę. Walczyła, bo była artystką — najpierw aktorką, a później również reżyserką. Aktorką i reżyserką nigdy być nie przestała. Nie była „bohaterką Kościoła”, ale niepokorną aktorką, która aktorstwem walczyła, występując w spek­taklach wystawianych w kościołach, z komuni­styczną władzą. Niepokorność zresztą towarzy­szyła jej do ostatniego dnia. Była przyjaciółką niepełnosprawnych, odważnym i twórczym człowiekiem, dla którego życie nie zawsze było łaskawe.

Myślę, że tak właśnie powinniśmy o Renacie Jasińskiej mówić i taką powinniśmy ją pamiętać.

Grzegorz Ćwiertniewicz — wykładowca aka­demicki, autor recenzji w licznych czasopi­smach, a także biografii Krystyny Sienkiewicz Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko (2015) oraz książki Amantka z pieprzem — wywia­du rzeki z Grażyną Barszczewską (2019). Należy do Polskiej Sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT/ IATC).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji