Artykuły

Blaski i cienie PRL-u

„Komiks, wesoły komiks, obrazów i tekstu mix" — śpiewa zespół w otwierającej spektakl piosence. Symbol zachodniego zepsucia posłużył w drugiej dekadzie XXI wieku za pretekst do opowieści o dawnym systemie.

Dla jednych wspomnienie z dzieciństwa, dla innych doskonały przykład PRL-owskiej propagandy. Kapitan Żbik, jeden z komikso­wych hitów lat siedemdziesiątych, został wskrze­szony na deskach teatru muzycznego. Wojciech Kościelniak sięgnął po polskiego superbohatera, bo w takich kategoriach można postrze­gać dzisiaj funkcjonariusza Milicji Obywa­telskiej — kapitana Żbika. Złotą rączkę, stróża bezpieczeństwa, który zwalczał wrogów sys­temu, chętnie dzielił się wiedzą, ale też potrafił sprowadzić na jedynie słuszną drogę zagubio­nego obywatela.

Podobnie jak w drukowanym pierwowzo­rze, tak i w warszawskiej Syrenie od razu w oczy rzuca się wizualne bogactwo. Anna Chadaj ustawiła na scenie ścianę, która nasuwa skoja­rzenia z wyrwaną z komiksu stroną. W poszcze­gólnych polach zapisane zostały historie boha­terów, uzupełnione o charakterystyczne dymki z tekstem i obowiązkowe neony. Nie brakuje telefonu na monety, częściej zepsutego niż działającego, a ulicę przemierzają czerwona Warszawa i prowadzony przez urokliwą Kasię żółty saturator. Chadaj wykorzystała zakorze­nione w zbiorowej pamięci symbole sprzed pół wieku, które wraz z kostiumami odtwarzają tamte polskie realia. Wszystko dalekie jednak od realizmu, umiejętnie przełożone na musi­calową modłę. Tworzy to zgrabną całość, która może być wspomnieniem z przeszłości, a dla młodszych widzów namacalnym doświad­czeniem nieznanego świata, który pomimo powracających trendów przeszedł do historii.

Łącznikiem z dzisiejszymi czasami jest ży­wiołowa, trudna i dopracowana w najmniejszym elemencie choreografia Eweliny Adamskiej-Porczyk, którą wraz z bardzo sprawnym zespo­łem wykonuje również sama autorka, oraz fe­nomenalna kompozycja Mariusza Obijalskiego. Disco, funk, gitarowe solówki i syntezatory. Jest w piosenkach i elementach ilustracyjnych wszystko, co charakterystyczne dla tamtejszych list przebojów i prywatek, ale zaaranżowane w zgodzie z obowiązującymi obecnie trenda­mi. Większość utworów z powodzeniem mo­głaby święcić triumfy na klubowych par­kietach i w streamingowych serwisach.

W tym wszystkim porusza się cały wachlarz nakreślonych przez Kościelniaka postaci. Nie brakuje pełnokrwistych bohaterów, ale dzięki charakteryzacji (pobielone twarze, wyraziste czarne podkreślenia kości policzkowych, nosów i oczu) część z nich osadzona została w popkulturowych ramach, jak Manfred Steif, wokół którego rozgrywa się akcja spektaklu.

Wcielający się w tę postać Tomasz Więcek budzi skojarzenia ze Stanleyem Ipkissem z fil­mowej Maski Chucka Russella, którego pier­wowzór znajduje się przecież także na kartach amerykańskiego komiksu. Steifto wesoły i przy­stojny elegant, a więc typ podejrzany. W do­datku zjawia się w Warszawie zza zachodniej granicy, aby przeprowadzić zamach. Przemy­cony przez niego tajemniczy czerwony płyn, za pomocą którego chce ośmieszyć partię, zostaje ukryty w jednym ze zbiorników ulicz­nego saturatora.

W pościg za wrogiem ruszają kapitan Żbik i porucznik Ola. Zabawni, komiczni, momen­tami nakreśleni ze sporym przekąsem. Pomysł na tytułowego bohatera wyczerpuje się jednak dość szybko. I to pomimo doborowej obsady — zarówno Łukasz Szczepanik, jak i znakomita wokalnie Iga Rudnicka wykorzystują poten­cjał swoich postaci. Ale akcja staje w miejscu, a rozegrany w iście ekspresowym tempie finał zdaje się być pośpieszną próbą uratowania głównego wątku, co tylko pogłębia dramatur­giczną zapaść. W niezamierzony sposób opo­wieść o Żbiku rozgrywa się bez Żbika. Jednak, pomimo poważnych scenariuszowych man­kamentów, ta musicalowa układanka nie roz­sypuje się. Po raz kolejny widać zdolność Kościelniaka do ustawiania pojedynczych scen i piosenek. Dzięki temu, szczególnie w drugim akcie, zamiast kontynuacji historii o Żbiku otrzy­mujemy daleką od komiksu, zarówno w for­mie, jak i w treści, opowieść o blaskach i cie­niach PRL-u.

Niczym na osiedlowym podwórku toczy się dyskusja o mocy silnika nowego auta. W niejed­nym mieszkaniu typowego blokowiska, a może i warszawskiej kamienicy, rozgrywa się po­zornie nieistotna ludzka tragedia. Nieodwza­jemniona miłość, brak rodzicielskiej opieki czy niespełnione marzenia. Wszystkie te bóle, cier­pienia i pragnienia, na co dzień skrywane za za­słoną własnego okna, wreszcie mogą ujrzeć światło dzienne po zażyciu tajemniczego pły­nu, który znalazł się w saturatorze. A że wszy­scy mają ochotę na malinowy, a nie cytrynowy sok, to otrzymujemy zestaw osobistych histo­rii układających się w portret epoki.

Pomimo kilku zabawnych wątków to prze­de wszystkim obraz pełen szarości, w którym upragnione symbole zachodu są wspomnie­niem samotności i porzucenia. Donald Bubble Gum — guma balonowa, nieodzowny element paczek z zachodu, jawi się jako symbol boles­nego rozstania. Miki, Donald czy Goofy, boha­terowie zbieranych przez zastęp polskich dzie­ciaków historyjek, to pamiątka po ojcu, który wyjechał „w wielki świat” zapewne w celach za­robkowych.

„Wielka pionowa płaszczyzna z taką wyrwą w środku […], ludzie zaczynają gadać”. Po­rucznik Ola informuje o dziwnym zjawisku swojego kapitana. Ta otchłań, a raczej czarna dziura, która pojawia się na ulicach Warszawy, wydaje się być tylko wytworem wyobraźni, symbolicznym krokiem ku otwartości społe­czeństwa i coraz śmielszemu wyrażaniu swo­ich przekonań. Na razie jednak tylko po wypi­ciu halucynogennej substancji.

Takich symbolicznych kroków naprzód jest w tym spektaklu kilka. Drużynowa Barbara, postać niezwykle zabawna, łączy dwa odległe światy. Odpowiedzialna za zastęp młodych harcerzy i zbiórkę makulatury musi czasami zmierzyć się z trudnymi pytaniami. O czym jest znaleziony na stosie niechcianych książek Folwark zwierzęcy Georgea Orwella? Absurdalna rozmowa z uczennicą przeradza się w mani­festację skrywanych głęboko poglądów. Kreo­wana przez Katarzynę Walczak postać jest świadoma społecznego eksperymentu, w któ­rym musi brać udział. Jeszcze pełna strachu, bezpiecznie chroniąca za harcerskim mun­durem swoje prawdziwe ja, ale już jedną nogą w drodze ku wolności.

Historie o chorym systemie, rodzącym się społecznym niezadowoleniu przeplatane są osobistymi wyznaniami. To najbardziej dra­matyczne dotyczy Danuty. Ewelina Adamska-Porczyk tworzy przejmujący portret żony woj­skowego aparatczyka. Bogatej, eleganckiej, dobrze sytuowanej kobiety — jednej z niewielu o takim statusie społecznym. Bez obowiązków, bez wielkich ambicji. Bohaterki, której życie było koszmarem. Za zamkniętymi drzwiami funkcjonowała w prawdziwym reżimie. Gene­rał kochał, ale „lubił przylać, bezkarny był i pięk­ny, zdobywca nieulękły”. Wyśpiewana, chwi­lami na granicy szaleństwa, pełna emocji his­toria o jej Heraklesie tworzy swoisty zbioro­wy portret kobiet, które nie miały głosu. Stały w cieniu swoich tyranów, zdradzane i nieszanowane. A dzielni mężczyźni, niczym nieśmier­telny bóg, walczyli o miejsce na partyjnym Olimpie.

„Nienawidzę mężczyzn” — krzyczy w końcu zdesperowana Danuta. Zabiła swojego boga, podobnie jak mitologiczna Dejanira. Ale czy na pewno to zrobiła? Czy udało jej się uwolnić? Czy może tylko wyrzuciła z siebie skrywane pragnienie, uwolnione, podobnie jak w przy­padku Barbary, pod wpływem czerwonego napoju? PRL-owska księżniczka padła ofiarą społecznego przyzwolenia na przemoc, z któ­rym i dzisiaj przecież możemy się zetknąć.

Kościelniak za pomocą znakomitych tek­stów piosenek opowiedział o czasach, które wciąż przywoływane są jako błogi, pełen hu­moru etap polskiej historii. W urokliwy sposób czerpie ze wspomnień za upragnionym sma­kiem pomarańczy, jeansami z Peweksu, sokiem z saturatora czy balonową gumą. To jednak tylko nostalgia, którą umiejętnie obdziera z błyszczącej i kolorowej otoczki. „W brzydkim kraju żyli nieszczęśliwi ludzie”. Ten świetnie zagrany i zaśpiewany spektakl przypomina o małych i nieco większych ludzkich trage­diach, które obecnie winny być przede wszyst­kim przestrogą. Nasze problemy, wobec ma­rzeń i potrzeb społeczeństwa sprzed pięciu dekad, zdają się być błahe i absurdalne, niczym obrazy epoki zakorzenione w polskiej pop­kulturze dzięki filmom Stanisława Barei. Jed­no nas tylko łączy — prawdziwe dramaty, bez względu na czas i miejsce, wciąż potrafią rozgrywać się tuż za ścianą przytulnego, kupio­nego zapewne na kredyt, mieszkania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji