Artykuły

I dokąd ty pojechałeś, Dawidku?

Polska narracja o żydowskich losach w 1968 roku zazwy­czaj kończy się stwierdzeniem, że Żydzi w Polsce po wojnie mieszkali, ale „wyjechali”, „zniknęli”. A przecież ta przemilczana, zapomniana i wyparta pustka stanowi ważny element polskiej tożsamości, o którym przez chwilę rozmawiano przy okazji pięćdziesiątej rocznicy. W ramach rocznicowych obchodów TR Warszawa i Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN ogłosiło otwar­ty konkurs na spektakl poświęcony tej tematyce. Zwyciężył projekt Jędrzeja Piaskowskiego i Huberta Sulimy, początkowo pod tytułem Juden (R) aus Arras. Fakt, że temat spektaklu został narzucony, mógł budzić nieuf­ność, pozwalał bowiem podejrzewać, że niekoniecznie wynika on z potrze­by twórców. Piaskowski i Sulima jednak po raz kolejny, po Puppenhaus. Kuracja udowodnili, że są nie tylko wrażliwi na temat pamięci o Zagładzie i relacji polsko-żydowskich, ale reali­zują swoje spektakle z niezwykłą prze­nikliwością, inteligencją i poczuciem humoru. A przede wszystkim są bar­dzo świadomi własnego uwikłania w różne dyskursy i próbują się wobec nich dystansować.

Na początku trzeba zaznaczyć, że Dawid… jest grany zarówno w TR Warszawa, jak i w Muzeum Historii Żydów Polskich-POLIN. Ta druga loka­lizacja podkreśla ważny aspekt spekta­klu Piaskowskiego. Otóż, w ogromnym muzeum, w którym zwiedzający mogą zapoznać się z realiami życia Żydów w Polsce, grane jest przedstawienie, które nieco drwi z polskiego zainte­resowania żydowską przeszłością, przybierającego niekiedy znamiona obsesji. Twórcy próbują bowiem pokazać klincz, w jakim znalazła się polska narracja o relacjach polsko-żydowskich, rozpięta między empa­tią, nostalgią i niechęcią wobec niemal nieobecnej mniejszości, co skutecznie uniemożliwia refleksję nad aktualną sytuacją.

Ani dla twórców, ani dla aktorów Marzec ’68 nie jest doświadczeniem osobistym, ich wiedza opiera się na archiwach i nielicznych świadec­twach z tamtego czasu. Gromadzenie wiedzy o przeszłości i performowanie jej przez teatr jest ważnym wątkiem spektaklu. W pierwszej scenie Sebastian Pawlak, Jan Dravnel i Rafał Maćkowiak odgrywają wizytę na oko­licznościowej wystawie „Obcy w domu. Wokół Marca ‘68", która rzeczywiście prezentowana była w zeszłym roku w Muzeum POLIN. Na scenie znaj­dują się meblościanka, wersalka, po lewej stronie stoi wieszak na ubra­nia, po prawej drewniany stół (choć bardziej przypomina szkolną ławkę) i krzesła. Na ekranie w głębi sceny wyświetlane jest zapętlone wideo z niesławnego wystąpienia Gomułki o syjonistach i piątej kolumnie. Aktorzy chodzą po scenie (Maćkowiak ślizga się po podłodze w „muzealnych” kapciach), w skupieniu przyglądają się elementom scenografii, „oglądają” materiały archiwalne („ — A co to? — No jak to, nie wiesz? Dziady Dejmka. — Ja pierdzielę, ale to się zestarzało”. „O, Dzierżoniów, ja jestem stamtąd”), podchodzą blisko „ekspozycji” i z nie­skrywanym, a nawet przesadnym wzruszeniem snują ocierające się o kicz fantazje („Pewnie tutaj rozma­wiali przed wyjazdem. Ostatnie myśli. Ostatnie łzy, ostatnie pół herbaty. Ciekawe, co się z nimi potem stało” — mówi Pawlak, patrząc na stół). Aktorzy odkrywają istnienie sali, która nie została uwzględniona na planie ekspo­zycji i to właśnie tutaj rozpoczyna się opowieść o rodzinie Dawida.

Halina (Sebastian Pawlak) z mężem (Rafał Maćkowiak) przygarnęli w trak­cie II wojny światowej żydowskie dziec­ko i obiecali jego rodzicom wychować go na Polaka. Jan, a właściwie Dawid (Jan Dravnel), dowiaduje się o swojej przeszłości znienacka — pewnego dnia Halina po prostu informuje go o jego prawdziwej tożsamości i konieczności opuszczenia kraju. Rodzice zmuszają Dawida, by ubrał się w czarny chałat i nałożył sztuczną brodę z pejsami, ojciec zaś przynosi mu „od dawna przygotowany tobołek” do podróży. W jednej chwili Dawid zaczyna przypominać Żyda z przedwojennego sztetla. Rodzice gorączkowo przekrzykują się, pokazując synowi gesty charaktery­styczne dla Żydów („idziesz do przodu, ale odchylasz się, jakbyś chciał iść do tyłu”) i sposób modlitwy z rękoma wyciągniętymi ku górze. Aby przybli­żyć Dawidowi jego tożsamość, Halina sięga również po antysemickie stereoty­py — Żyd jest obcy, ciągle ma pretensje, a przede wszystkim zawsze ma jakąś traumę — by za chwilę tłumaczyć synowi, że w Izraelu na pewno będzie mu lepiej i pozna nowych kolegów. Przemiana Janka w Dawida jest ostentacyjna, absurd i komizm sytuacji mieszają się ze zgrozą — narzucona odmienność będzie od tej pory deter­minowała los Janka. Następuje seria sprzecznych ze sobą scen. Raz rodzice są dumni z syna, za chwilę twierdzą, że o niczym nie wiedzieli, jakby teraz czuli, że żydowskie pochodzenie Dawida jest ich winą. Niespodziewanie w domu rodziny pojawia się matka Henryka, która między jednym a drugim kęsem sernika informuje, że przecież ona i jej syn też mają pochodzenie żydowskie, ale jeden z dziadków zmienił nazwisko. Poza tym wygrała wycieczkę do Izraela, więc pojedzie tam razem z Dawidem. Halina miota się od euforii i satysfakcji, że syn będzie miał życie lepsze niż oni w Polsce, po nienawiść i frustrację, kiedy musi spakować jego życie do kilku karto­nów. Pociesza syna, a za chwilę cią­gnie go pod proscenium i wykrzykuje do widzów: „Takiego marca chcieliście? Takiego?!”, wpada w histerię, rozry­wa kartony. Na wieść o wyjeździe do Izraela Dawid wykrzywia ręce i nogi, ryczy i napiera na matkę, siedzącą na sofie, jakby chciał usiąść jej na kola­nach. Okazuje się wtedy, że Dawid jest niepełnosprawny i wymaga ciągłej opieki rodziców. Próżno szukać logi­ki przyczynowo-skutkowej między kolejnymi scenami, nie sposób ustalić czasu i miejsca akcji, bo te co chwila się zmieniają, a sceniczny żart przeplata się z tonem serio. Aktorzy swobodnie i z poczuciem humoru przechodzą od sceny do sceny, czasem na chwilę wychodzą z roli (Pawlak i Maćkowiak tłumaczą Dravnelowi, że jego litewski paszport i pochodzenie również mogą od teraz stanowić problem, a po chwili zapewniają — już jako rodzice Dawida — że będą go wspierać w tej trudnej sytuacji…). Oprócz trzech mężczyzn, na scenie cały czas znajduje się również Natalia Kalita — w zależności od sceny występująca w roli Matki Boskiej, teściowej, sklepikarki, a nawet królo­wej Aldony Giedyminówny. Zazwyczaj trzyma się na uboczu po prawej stro­nie sceny, ubrana w niebieską suknię z naszytym na piersi dużym sercem, z granatowym welonem i koroną na gło­wie. Z jej twarzy prawie nie znika sztuczny uśmiech, zawsze mówi powoli i spokojnie.

Dla Dawida zdecydowanie większym problemem niż nowa tożsamość, bo tej do końca nie rozumie, jest poczucie nagłego odrzucenia i wyobcowania, którego doznaje ze strony rodziców. Matka ciągle na niego krzyczy, obwi­nia o antysemickie ataki, których doświadcza z jego powodu (odbiera, na przykład, telefony z pogróżkami i wyzwiskami). Kiedy chłopiec woła mamę w nocy, żeby przyszła mu poczy­tać, ta ze zniecierpliwieniem i złością każę mu iść spać. Do pokoju przycho­dzi natomiast ojciec, zarzuca na siebie klosz z doczepioną długą przezroczystą folią podświetlaną od środka i zaczyna opowiadać Dawidowi bajkę. Jednak czuły gest przebieranki i zabawy z synem okazuje się podszyty maka­brą — ojciec opowiada o Żydku, którego społeczność chciała spalić na stosie, ale został w ostatniej chwili ocalony przez wielką żabę, potem śpiewa przerażającą kołysankę: „Idzie pogrom ciemną nocą, ma w fartuszku pełno gwiazd, gwiazdki błyszczą i migocą, aż wyjrzały żydki z gniazd, śpijcie żydy, aaa…, śpijcie żydy, aaa…, śpijcie żydy, aaa…”. Poza tym zainteresowanie ojca sprowadza się do przygotowywania dla syna koszernych posiłków. Od teraz pochodzenie Dawida przypomina o sobie na każdym kroku, nawet w okolicznościach, w któ­rych do tej pory czuł się bezpiecznie. Szukając pocieszenia w sytuacji, której nie rozumie, Dawid ucieka w świat fantazji, gdzie spotyka się z serialową postacią — Aldoną, żoną Kazimierza Wielkiego. Kobieta opowiada o swoim życiu z Kazimierzem, który regular­nie zdradza ją z krakowską Żydówką Esterą. Opowieść o królewskim romansie, który wszyscy utrzymują w tajemnicy, niespodziewanie zostaje zerwana, Dravnel uznaje całą sytuację za kiczowatą i bezsensowną, Kalita krytykuje scenografię, ale pociesza się, że przynajmniej zarabia jakieś pienią­dze, strofuje kolegę, że nie powinien narzekać, bo będzie mógł pochwalić się zagraniem roli niepełnosprawnego. Po chwili jednak opowieść Aldony powraca, kobieta puentuje swoją histo­rię wierszem o konieczności wyjścia z sytuacji, która jest źródłem dyskom­fortu, i walce o własną godność. W tej narracji odnajduje się Halina, która w sytuacji marcowej nagonki również musi sobie jakoś radzić — walczyć ze wstydem i upokorzeniem.

Zmęczona i zrezygnowana Halina wybiera się do pobliskiej Żabki, gdzie dowiaduje się, że właśnie została milio­nową klientką sklepu i przysługuje jej nagroda od Matki Boskiej. Nagrodą okazuje się cud braku antysemityzmu w polskim społeczeństwie. Kobieta przemawia spokojnie, z namaszcze­niem, scenę zalewa blask. Rodzina jest nieco zdezorientowana, czuje się zagu­biona w nowej sytuacji. Ojciec dopytu­je, czy dalej jest Polakiem, Dawid z ulgą oznajmia, że może być teraz po pro­stu sobą. Absurd i komizm tej sceny w gruncie rzeczy zasmuca; polskie społeczeństwo wyzwolić od grzechu nienawiści może już tylko ta pozbawio­na „etnicznego” pochodzenia, „polska” kiczowata Matka Boska, w jaką nikt nie wierzy.

W finale spektaklu rodzina wraz z teściową wybiera się na wiosenny spacer. Jest marzec, przyroda budzi się do życia, wszyscy podziwiają pierwsze promienie słońca. Są uśmiechnięci i zrelaksowani. Sielanka pryska, kiedy Dawid, który przypomina, że marzec to jednak miesiąc kojarzący się z nie­chlubnymi wydarzeniami 1968 roku. Halina wpada w histerię, dusi się, niemal omdlewa, nie rozumiejąc, co się z nią dzieje. Jej mąż próbuje pomóc, odwracając uwagę Haliny od historycz­nych skojarzeń, podpowiada, że marzec to też miesiąc imienin Józefa… Ostatecznie postanawiają zapomnieć i nie wracać do przeszłości. Wspólnie opuszczają scenę, sprzeczając się o smak lodów, jakie za chwilę kupią w pobli­skiej cukierni. Halinie marcowa czkaw­ka minęła. Polskie społeczeństwo chyba jej jeszcze nie miało…

Piaskowski prowadzi opowieść z wyczuciem i niepostrzeżenie mie­sza różne porządki. Jego spektakle — mimo trudnej tematyki — cechuje również ogromne poczucie humoru, który przejmują także aktorzy, nie przekraczając jednak granicy brawury. Celuje w tym przede wszystkim Sebastian Pawlak w roli Haliny, który potrafi jednocześnie bawić się i dystansować od swojej postaci, ubrany w falującą bluzkę, krótką spódniczkę i buty na obcasach. Wtóruje mu Rafał Maćkowiak w roli męża — subtelny, pogubiony i nieco zdominowany przez Halinę, stara się być dla niej i syna opoką w trudnych momentach. Jan Dravnel również unika dosłowności i realizmu, a jednocześnie z empatią wciela się w małego chłopca.

Dawid jadzie do Izraela to nie tylko spektakl, w którym twórcy próbują konfrontować sprzeczne narracje wokół relacji polsko-żydowskich. Można go także potraktować jako świadectwo czy głos pokolenia, które nie doświad­czyło tamtych wydarzeń, a teraz próbuje się zmierzyć z historyczną pamięcią o nich. Artefakt, dokumentu­jący pewną konkretną wiedzę o Marcu 1968 roku wygenerowaną w 2019 roku. Podobnie jak Galeria Zachęta, która zakupiła performans Pawła Sakowicza Jumpcore, Muzeum POLIN mogłoby włączyć do swojej kolekcji spektakl Dawid jedzie do Izraela i eksploato­wać go nieco dłużej, niż standardowo dzieje się to w teatrach, a w ten sposób kontynuować rozmowę o Marcu 1968 również poza okolicznościami okrągłej rocznicy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji