Artykuły

Saloon nauczycielski

W samym środku szkol­nego strajku Anna Smolar zaproponowała w lubelskim Teatrze im. Juliusza Osterwy spektakl, w którym próbowała dotknąć podstawowych pro­blemów polskiego (choć chyba nie tylko) systemu edukacji. W gruncie rzeczy jed­nak obraz szkoły, jaki został pokazany na scenie, wydaje się zbyt zimny i wystu­diowany, co więcej — pomimo iż w sporej części oparty na rozmowach z nauczycie­lami — chwilami zbyt abstrakcyjny.

To konsekwencja decyzji twórców przedstawienia, którzy postanowili opo­wieść o polskiej szkole AD 2019 umieścić w scenerii rodem z Dzikiego Zachodu. Stąd rolę pokoju nauczycielskiego gra wnętrze saloonu z charakterystyczny­mi wahadłowymi drzwiami, a aktorzy wykonują gesty i przyjmują pozy znane z westernów. Jak mówił dramaturg i autor scenariusza spektaklu Michał Buszewicz w jednym z przedpremierowych wywia­dów (zob.: „Gazeta Wyborcza” z 6 kwiet­nia 2019) — miało to uzmysłowić widzom, że w „pionowej, bardzo hierarchicznej strukturze systemu edukacji możemy zobaczyć zależności, które mogą opisać słowa takie jak «przemoc», «kolonizacja», «napad», «obezwładnienie», «związanie», «skalpowanie»”. W jasny sposób wynika to z przyjętej przez Smolar tezy, „że szkoła jest jedną z najbardziej przemocowych instytucji, obok wojska i Kościoła’’.

Inspiracją dla takiego właśnie spojrze­nia na edukację były — jak można prze­czytać w programie — między innymi prace Jeana-Jacques'a Rousseau, Janusza Korczaka i Jacques’a Ranciere’a. Łączy je rezygnacja z hierarchii, odejście od dyscypliny na rzecz relacji partnerskich, pojmowanie nauki i wychowa­nia bardziej jako procesu wspólnego stawiania pytań i poszukiwania odpo­wiedzi niż jako przekazywanie wiedzy ex cathedra. Teorie te zostają zderzone w spektaklu z serią dialogów i monolo­gów aktorskich, które powstały w trak­cie warsztatów z nauczycielami.

Postaci pedagogów ujęte są schema­tycznie — na scenie zatem pojawiają się: młoda, lubiana przez uczniów nauczycielka-idealistka (w tej roli Edyta Ostojak), łącząca cynizm z doświadczeniem matematyczka—- reprezen­tantka konserwatywnego podejścia do nauczania (Jolanta Rychłowska), dyrektor-wuefista, przyjmujący stra­tegię przetrwania i nienarażania się nikomu (Maciej Grubich), wreszcie zakompleksiony nauczyciel geografii (Daniel Dobosz). Galerię bohaterów uzupełniają: uczennica, spętana i uwią­zana niczym koń u wejścia do saloonu (Justyna Janowska), jej ojciec, pełen pre­tensji do szkoły, nauczycieli i własnego dziecka (Przemysław Gąsiorowicz) oraz enigmatyczna postać wizytatorki z kura­torium, która występuje tu w postaci indiańskiego wodza w czarnym pióro­puszu (Sonia Roszczuk).

Smolar i Buszewicz próbują dokonać wielostronnej analizy szkoły jako insty­tucji i wspólnoty. Pokazują, co się dzieje pomiędzy poszczególnymi uczestnika­mi — przepraszam za wyrażenie — pro­cesu dydaktyczno-wychowawczego. Szkoła jest specyficzną strukturą, utka­ną z wielorakich zależności, które twór­cy przedstawienia próbują przenieść na scenę. Na początku Kowbojów uwaga skupia się na hierarchii wśród samych nauczycieli — zarówno tej formalnej, jak i nieformalnej. Dyrektor to zatem nie tylko przełożony, ale także ktoś, kto w niezbyt zamożnej społeczności szkol­nej więcej zarabia i może pozwolić sobie na wakacyjne wojaże, o których opowiada później w pokoju nauczycielskim. Starsza koleżanka ma prawo do stałego miejsca przy stole, a z kolei lubiana przez uczniów młoda, ambitna dziew­czyna góruje nad zakompleksionym nauczycielem z poczuciem życiowej klęski. Szkolną hierarchię komplikuje wpisanie w tego rodzaju relacje ucznia i rodzica. Ten pierwszy — choć na pierw­szy rzut oka stanowi najsłabszy element w łańcuchu wzajemnych zależności — zachowuje jednak pewną niezależ­ność. Młodość i niedojrzałość pozwala bowiem na zerwanie — przynajmniej chwilowo — szkolnych pęt, na aro­ganckie zachowanie względem ojca i nauczycieli. Z kolei emocje rodzica — osoby na pozór pozostającej na zewnątrz szkolnego światka — oscylują pomiędzy lękiem a pretensją wobec nauczycieli, na których chętnie i łatwo przerzuca winę za trudności w porozumieniu się z córką. Nad całą tą rzeczywistością unosi się duch wszechwładzy wizytator­ki z kuratorium. Taki sposób ukazania szkolnych relacji razi zbytnim uprosz­czeniem i — mam wrażenie — nie dotyka istoty tego, co dzieje się w polskiej szkole. Wbrew powszechnym opiniom, w gruncie rzeczy nauczyciele nie muszą obawiać się demonizowanych w przedstawieniu kuratoryjnych wizytacji, gdyż tak naprawdę niewiele od nich zależy. Jest to, owszem, nieprzyjemne i stresu­jące, ale nie wpływa istotnie na ocenę pracy nauczyciela, o zarobkach nie wspominając. Wizytacja stanowi jedy­nie rodzaj uciążliwego biurokratycznego rytuału (teatru?) — jest kolejnym rodza­jem szkolnej gry.

Tę schematyczność nieco przełamują monologi, które powstały w oparciu o rozmowy z nauczycielami. To właśnie wtedy Kowboje dotykają wreszcie rze­czywistości, a senna atmosfera saloonu nauczycielskiego ulega wyraźnemu ożywieniu. Trzeba zresztą przyznać, że lubelscy aktorzy potrafią przykuć wówczas uwagę widzów: ich improwi­zowane długie wypowiedzi — chwilami w interakcji z publicznością — stanowią najlepsze momenty w niespiesznym ryt­mie przedstawienia. Smolar i Buszewicz znakomicie potrafią operować ironią (co udowodnili już w Aktorach żydowskich). Zostawiają wtedy na boku własne pomy­sły i oddają głos tym, którzy na różne sposoby próbują sobie poradzić w szkol­nej grze. Młoda i ambitna nauczycielka przyznaje się, że chciała być aktorką i swoją pracę w szkole traktuje po tro­sze jak realizację dawnych planów; doświadczona matematyczka zimno i cynicznie zauważa, że w przypadku kolejnych szkolnych reform zawsze mówi się o Finlandii, a na końcu i tak wychodzi Polska. Rodzic natomiast wyrzuca z siebie stały zestaw narze­kań na nauczycieli i system eduka­cji — przy okazji rozgrzeszając siebie z bierności i bezczynności.

Zdecydowanie najbardziej przej­mującym momentem przedstawienia jest monolog Konia, czyli zakom­pleksionego nauczyciela geografii. Grający go Daniel Dobosz — z wąsem, niemodnymi okularami i w równie niemodnym sweterku — reprezentuje wszystkich tych, dla których szkoła stała się swego rodzaju pułapką. Zostali oni nauczycielami trochę z przypadku, rytm pracy w szkole sprawił, że popadli w rutynę, która szybko doprowadziła do zawodowego wypalenia. W monologu Konia dość precyzyjnie wskazane zostały źródła i skutki nauczycielskich frustracji. To nie tylko niski status materialny, ale także nużące poczucie obracania się w kieracie — stałego planu lekcji, programu nauczania, kalendarza roku szkolnego, a przede wszystkim brak perspektyw i jasnych kryteriów awansu. Charakterystyczne, że naj­popularniejszym rodzajem dokształ­cania zawodowego w wielu szkołach są kursy zarządzania oświatą — nie­zbędne do tego, by móc ubiegać się o stanowisko dyrektora. Przy czym ich popularność wynika przede wszystkim z braku innych realnych możliwości rozwoju kariery zawo­dowej w szkole. Narzucone odgórnie zdobywanie kolejnych stopni awansu zawodowego nauczycieli taką możli­wość, w gruncie rzeczy, jedynie mar­kuje, stanowi bowiem kolejną odsłonę swoistego teatrzyku, w którym trzeba wziąć udział dla kilkuset złotych podwyżki.

Koń pod koniec monologu opowiada o swoich marzeniach o wolności — zaczyna klepać się po udach, zmienia się w mustanga. Twórcy spektaklu z lekkim przymrużeniem oka zdają się tym samym formułować pierwszą z recept: obdarzenie sfrustrowanych pedagogów wolnością. Sugerują, by z ludzi ujeżdżanych przez prze­łożonych, uczniów i system stali się w pełni niezależnymi, swobodnymi w swoich zawodowych wyborach, samodzielnie decydującymi podmio­tami procesu edukacyjnego.

Czy to wystarczy? Smolar i Buszewicz wskazują, że powinien zostać zrobiony kolejny krok. Pod koniec przedstawienia saloon nauczy­cielski trawi pożar, w jego miejsce pojawia się wielkie tipi, a budząca wcześniej przerażenie wizytatorka jako indiański wódz zaprasza uczennicę do wypalenia fajki poko­ju. Hierarchie ulegają spłaszczeniu, nauczyciel ma zstąpić z katedry i jako Rancière’owski mistrz-ignorant wyruszyć na wspólne poszukiwania prawdy z wyzwolonym i równym mu uczniem. W finale snop światła pada na buntującą się przeciw temu zachowawczą matematyczkę — jakby wskazując hamulcową, uniemożliwia­jącą konieczne zmiany.

Trochę to za łatwe — tym bar­dziej że przywoływane recepty nie są właściwie niczym nowym. Myśl Rousseau, Korczaka (a być może nawet Rancière’a) jest przecież obecna w programach nauczycielskich stu­diów nie od dziś. Trudno ją jednak uznać za panaceum na cały szereg realnych problemów, o których mówią bohaterowie Kowbojów. Trudno traktować ucznia jako partnera, gdy stoi się naprzeciwko trzydziestokil­kuosobowej klasy i ma się poczucie konieczności przeprowadzenia jej przez meandry szkolnej edukacji. Zdecydowanie łatwiej i — niestety, z punktu widzenia systemu skutecz­niej — jest wtedy sięgnąć po kowboj­skie lasso czy rewolwer niż wypalić fajkę pokoju. Szlachetne idee nie mają bowiem szans na realizację wobec ograniczeń finansowych czy kadrowych. Smolar i Buszewicz z całą pewnością pochylili się z tro­ską nad polską szkołą. Mam jednak wrażenie, że szukając sposobów na jej uleczenie, zbyt szybko przeszli do porządku dziennego nad skrzeczą­cą w niej — coraz zresztą mocniej — rzeczywistością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji