Artykuły

Kontrola moralności

Co byś zrobił (zrobiła), gdyby na godzinę w twoje ręce (oraz zupełnie obcych ci ludzi) oddano nieznaną wam osobę i kazano wydawać polecenia, które zostaną przez nią bezdyskusyjnie wypełnione? Oddasz decyzje innym, czy postarasz się na nich wpływać? Będziesz odczuwać dyskomfort czy sprawi ci to przyjemność? Podobne pytania nurtują nie tylko badaczy i teoretyków, ale też artystów, dla któ­rych eksperymenty z ludzkimi zacho­waniami stanowią istotne tworzywo sztuki. W spektaklu Sean powie parę słów o sobie, zrealizowanym w ramach projektu „Moralność milcząca”, socjo­log Waldemar Rapior wraz z artysta­mi: Wojtkiem Ziemilskim, Wojtkiem Pustołą, Seanem Pal merem i Urszulą Hajdukiewicz (asystentką) próbują zna­leźć odpowiedzi na te i inne pytania.

Podczas każdego spektaklu na sali mogło znajdować się tylko sześcio­ro (w ramach wyjątku — siedmioro) widzów, którzy przed przystąpieniem do eksperymentu poproszeni zosta­li o pisemną zgodę na nagrywanie wydarzenia dla celów badawczych. Po wejściu do sali, gdzie odbywał się ten niejednoznaczny w definicji projekt artystyczny, uczestnicy wydarzenia dostali pięć minut, w trakcie których powinni się poznać. Gdy czas minął, światło padło na siedzącego na krześle mężczyznę (Seana Palmera). Po jego lewej stronie znajdował się stół z przed­miotami, których nie sposób było roz­poznać z powodu odległości. Dystans między bohaterem a uczestnikami wzmacniały ułożone na podłodze gałę­zie, symbolicznie oddzielające prze­strzeń widzów od sceny.

Na ekranie znajdującym się vis-à-vis publiczności pojawiła się instrukcja i lakoniczny plan całego wydarzenia. Wytyczne były przejrzyste i precyzyj­ne. Wyświetlone zostaną trzy polecenia. Jedno z nich powinno zostać wybrane, a następnie ogłoszone przez któregoś z widzów. Jeśli decyzja nie zostanie podjęta, wówczas zadanie zostanie wybrane bez woli odbiorców. Nie wyjaśniono, na jakiej podstawie zostanie ono wytypowane przez orga­nizatorów. Zapowiedziano czternaście rund, z których każda trwać będzie kilka minut. Podczas eksperymentu widzowie mieli tylko jedną szansę rezygnacji z wyboru — wówczas miało nastąpić przejście do kolejnej serii poleceń.

W przeważającej części zadania dotyczyły aktywności Seana, czasa­mi wymagały integracji performera z widzami, a niekiedy odnosiły się tylko do odbiorców. Najbardziej kon­trowersyjne polecenia igrały z prze­kraczaniem granic cudzej prywatności („Sean opowiada wstydliwą historię ze swojego życia jednemu z uczestników”, „Sean publikuje na swoim Facebooku post niezgodny z jego przekonaniami”), naginaniem norm społecznych („Jeden z uczestników uderza Seana w twarz”, „Sean pokazuje tyłek”), albo raziły intrygującym brakiem precyzji („Sean robi maksymalną ilość pompek i jedną więcej”).

Pojawiały się też neutralne zestawy, na przykład wybór między puszczeniem ulubionej piosenki — Seana, jego żony lub syna. Były zadania wymagające aktywności (lub, mówiąc drastycznie, poświęcenia) jednego z uczestników kosztem komfortu reszty, na przykład: grupa mogła zbiorowo włożyć dłonie do wiadra z lodowatą wodą na minutę, wytypować jedną z osób, by ta zamo­czyła stopę, albo kazać Seanowi włożyć głowę do tego naczynia.

W większości przypadków zadania nie wykraczały poza salę, w której odbywał się projekt. Wyjątkiem była sytuacja wyboru organizacji dobroczyn­nej, na rzecz której Sean miał wpłacić określoną kwotę. Choć polecenie fizycz­nie nie wykraczało poza obręb Sceny Roboczej, jego efekt ingerował w świat zewnętrzny.

Opisana sytuacja jest jednym z przy­kładów zestawu, w którym wybór pole­cenia mógł mieć wyłącznie pozytywne konsekwencje. Wymieniono: organizację na rzecz obrony Puszczy Białowieskiej, Greenpeace lub wsparcie finansowe dla osoby zmagającej się z chorobą. Na ekranie połączonym ze smartfonem Seana widzowie obserwowali wyko­nywanie przelewu. W kolejnej rundzie następowało przedłużenie poprzednie­go zadania. Polecenia były tylko dwa: widzowie zrzucają się po dziesięć zło­tych, a następnie przekazują pieniądze Seanowi, by ten przesłał je na konto wskazanej poprzednio organizacji, albo uczestnicy rezygnują z działa­nia. Interesująca sytuacja: możliwość wywarcia realnego wpływu na otocze­nie, mimo pozytywnej intencji, mogła przecież zostać zaprzepaszczona przez prozaiczny problem braku gotówki w portfelu, przy którym wcześniejsze wartościowanie organizacji okazuje się bezowocne.

Moja grupa podporządkowała się demokratycznemu głosowaniu podczas większości tur. Prędko zapanowała niewypowiedziana zasada „możliwie najmniej krzywdy” zarówno wobec nas, jak i Seana, a więc intencjonalnie byli­śmy zgodni. Wyglądało na to, że różniły nas głównie wizje najbardziej szko­dliwych poleceń, które staraliśmy się dyskutować.

Zdarzało się jednak, że w momentach dyskomfortu powoływaliśmy się na kon­wencję spektaklu jako barierę ochronną przed krzywdą. Dało się słyszeć głosy typu „przecież to ma być zabawa”, „Sean jest performerem, więc pewnie nie ma nic przeciwko pokazaniu nam tyłka”, „zobaczymy, co się stanie”.

Poczucie poruszania się w ramach scenariusza oraz świadomość obco­wania z kreacją teatralną wpływały na nasze poczucie bezpieczeństwa, a zarazem wzbudzały nieufność. Co chwila pojawiała się w nas potrzeba dekodowania sytuacji scenicznej, szu­kanie błędów, luk, podstępu.

Po skończonym eksperymencie mieliśmy możliwość dyskusji i kon­frontacji z Seanem. Z rozmowy wyni­kało, że część z nas miała poczucie zmarnowanego potencjału spektaklu przez wybór zbyt łagodnych poleceń. Mieliśmy inne wyobrażenie na temat stopniowania napięcia. W toku spekta­klu spodziewaliśmy się coraz bardziej drastycznych zadań. Oczekiwanie przez nas kulminacji wiązało się zapew­ne z kulturowym przyzwyczajeniem do schematu gradacyjnego prowadzenia akcji, jaki widoczny jest w teatrze, lite­raturze i filmie.

Z relacji Seana wynika, że inni uczestnicy eksperymentu nie zawsze decydowali się na demokratyczne głoso­wania. Zdarzały się grupy mniej zgodne niż moja, które z większym ociąganiem lub ostrożniej podejmowały działania. Widzowie skorzy do kłótni lub ci, którzy dążyli do pozycji lidera, często byli lek­ceważeni lub wykluczani przez resztę. Trudność w osiągnięciu kompromisu dotyczyła różnic w postawach świato­poglądowych lub odmiennym podej­ściu do uczestnictwa w performansie. Sean wspomniał, że zdarzały się osoby nastawione na eksperyment i traktujące zadania jak osobiste wyzwania. Z kolei ci widzowie, którzy byli nieco znudzeni formułą spektaklu, nie podejmowali działań prowadzących do zmiany zasad ustalonych przez organizatorów. Osoby niechętne do forsowania własnych opi­nii przyjmowały pozycję obserwatorów, tym samym dystansując się od uczest­nictwa w performansie. Zdarzali się też radykalni widzowie, którzy wyłamywali się z eksperymentu i wychodzili.

Decyzje, które jako grupa wspól­nie podejmowaliśmy, czyniły nas nie tyle odbiorcami, ile współtwórcami widowiska jednorazowego i unikato­wego. Decydując się na uczestnictwo we wspólnym doświadczeniu, niepo­strzeżenie stanęliśmy przed konieczno­ścią wytworzenia struktury społecznej, która zastosuje lub odrzuci narzucone przez organizatorów prawa. Badanie moralności grupy złożonej z losowych, zazwyczaj nieznających się wcześniej osób, to nic innego jak sprawdzanie sku­teczności funkcjonowania w efemerycz­nej mikrospołeczności.

Precyzyjne badanie etycznej wrażli­wości widzów wydało mi się zakłócone przez funkcjonowanie grupy pod presją władzy. Z perspektywy widza odnoszę wrażenie, że czynniki takie jak pozna­wanie się, krótki czas na rozeznanie w sytuacji i podejrzliwość wobec zasad były na tyle absorbujące, że niejed­nokrotnie spychały kwestie etyczne na dalszy plan. Szczególnie ciekawe w tym projekcie wydało mi się funk­cjonowanie w paradoksalnej sytuacji jednoczesnego sprawowania władzy i bezdyskusyjnego posłuszeństwa wobec niej.

Niezależnie od tego, czy grupy podejmowały decyzje na drodze demo­kratycznego głosowania, dyskusji, czy pod presją autorytetu, ich władza była pozorna, bo podporządkowana regułom ustalonym przez twórców projektu. Ponadto, uległość Seana wobec poleceń jest problematyczna, skoro performer współtworzył przedstawienie.

Nurtuje mnie myśl, że jako grupa nie próbowaliśmy sprzeciwić się narzu­conej przez scenariusz konieczności podejmowania decyzji. Nie dążyliśmy do konfrontacji z systemem poprzez próbę przekształcenia formuły całego przedsięwzięcia, lecz, mimo dyskomfor­tu, konsekwentnie wypełnialiśmy kolej­ne zadania do końca projektu. Odnoszę wrażenie, że czynnikiem mającym wpływ na naszą bierność była świa­domość uczestniczenia w spektaklu, a więc sytuacji służącej przyjemności i doznaniom widzów, z której wszyscy chcieli korzystać.

Trudno jednak powiedzieć, czy czuliśmy się bardziej odbiorcami eksperymentu, czy przedstawienia. Niejednoznaczność samego wydarze­nia zdaje się pociągać jego twórców. Połączenie sztuki z nauką może przy­służyć się nie tylko socjologicznej weryfikacji zachowań widzów, ale też zamienić działanie w głębszą anali­zę samej struktury teatralnej, a może w efekcie także poszerzenie jej granic.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji