Poradnik dla stalkera
Tancerz mecenasa Kraykowskiego, młodzieńcze opowiadanie Witolda Gombrowicza otwierające tom jego pierwszych opowiadań, nie bywa zbyt często materiałem dla teatru.
Dlaczego tak się dzieje – nie mam pojęcia. Wydawać by się mogło, że tropów inscenizacyjnychinterpretacyjnych możnanim znaleźć całe mnóstwo: fascynacja siłą, innym mężczyzną, chęć zwrócenia na siebie uwagi, wypełnienie czymś pustych dni… Jacek Bunsch, reżyser zielonogórskiego spektaklu, znalazł jednak kontekst,którym – mimo braków jakichkolwiek prób uwspółcześnienia – tekst Gombrowicza wydaje się bardzo aktualny, wydobywając na pierwszy plan to, co można by uznać za antenata stalkingu – uwielbienieniezdrową obsesję przechodząceprześladowanie.
Wstępem do tekstu opowiadania uczynił Bunsch fragment Dzienników Gombrowicza, ten chyba najbardziej znany: „Poniedziałek. Ja. Wtorek. Ja. Środa. Ja”tak dalej. Tekst ten wygłasza tytułowy Tancerz (James Malcolm)to te kwestie stanowić będą jego najbardziej podstawową samocharakterystykę, która stanie się również tłem dla wszystkiego, co jeszczetrakcie spektaklu wypowie tytułowa postać. To skrajny egotyzmpierwszym rzędzie wydaje się kierować działaniami Tancerza, potrzeba bycia cały czas na widoku,centrum zainteresowania innego. Jego wszystkie działania przypominać będą coraz bardziej rozpaczliwą próbę zwrócenia na siebie uwagi, przypomnieniaswoim istnieniu tak, by przywrócić stan sprzed wyprowadzenia próbującego ominąć kolejkę Tancerza sprzed okienka kasy teatralnej, którym to gestem Mecenas (Lech Mackiewicz) symbolicznie usunął nieuleczalnego wielbiciela Księżniczki Czardasza sprzed swoich oczu.ten sposób reżyser sprawił, iż prowadzona przez niegomocno formalnyodrealniony sposób historia zaczęła być niezwykle współczesna. Inwazja rozmaitych „ja”, które by się zademonstrować, potrafią zamienić życie innychpiekło, jest plagą naszych czasów.
Od strony estetycznej Bunsch podszedł do tekstu Gombrowiczasposób nieledwie tradycyjny – właśnie od strony formy, któraspektaklu przełożyła się na bardzo odrealnione, formalne, nieledwie pantomimiczne aktorstwo Mackiewicza, Tatiany Kołodziejskiej (Mecenasowa) oraz Joanny Świrskiej (Doktorowa). Każdapostaci ma swój bardzo wystudiowany gest, który ma jąjakiś sposób charakteryzować. Wszystkie nie tyle chodzą, co stąpająbardziej prezentują wystudiowane zachowania, niż odgrywają stany uczuć czy emocje.przypadku MackiewiczaKołodziejskiej zostanie to do pewnego stopnia złamaneich scenie sypialnianej, zapożyczonej do spektakluinnego dzieła Gombrowicza – Ferdydurke. Mecenas zamienia się na chwilęwieprzowatego Młodziaka ganiającego za żonąsamej bieliźniepowtarzającego „majtaski, hi, hi, hi, majtaski” oraz grożącego, obiecującego jej, że ją „plaśniekarczusio, karczunio, karczątko”. Ta erotyczna scena między Młodziakami/Mecenasostwemjednej strony obnaża sztuczność chłodnejopanowanej formy, jaką prezentują przez cały czas,drugiej strony wydaje się być tym elementem, który wzbudziłwidzów najżywsze emocje, szczególnie kiedy padają użyte w Ferdydurke cytaty ze Słówek Boya: „Lecz tymczasem mu wychłódło, bo już była stare pudło”.
Tej wystudiowanej grze trojga aktorów przeciwstawiony jest sposób,jaki Malcolm buduje swoją postać. On dla odmiany jest cały czas rozedrgany, konwulsyjny, wyginający twarzciałodziwnych spazmach. Równocześnie to jego postać prowadzi przez cały spektakl narrację, to on opowiadatym, co czujerównocześnie co się wydarza,działania wykonywane przez pozostałą trójkę są głównie wizualnym, nieledwie ilustracyjnym odpowiednikiem słów.
Tym, co bardzo mocno współtworzy klimatrównocześnie sens tego przedstawienia, jest jego warstwa wizualna. Scena jest niemal pozbawiona sprzętów – stoi na niej tylko to, co niezbędne: cztery krzesła, dwa stoliki. Cała reszta przestrzeni budowana jest przy pomocy wysokich, mobilnych prostopadłościanów obciągniętych białą tiulową tkaniną. Służą onezależności od potrzeb jako zastawki rozdzielające scenę na konieczne pomieszczenia,także za ekrany dla teatru cieni, przy pomocy którego buduje się właściwyw pewien sposób dosłowny obraz sytuacji na scenie. Tak dzieje się na przykład właśniescenie sypialnianej, kiedy cienie dwojga aktorów niedwuznacznie informujątym, czym się zajmuje Mecenasostwo, podczas gdy ciała aktorów, też cały czas widoczne, przyjmują całkiem neutralne pozycje. Przez większość spektaklu cała scena oświetlona jest zimnym niebieskim światłem zarówno odrealniającym sytuacje, jakkierującym uwagę na to, co dzieje sięjej uczestnikami. Jak to zwykle jestGombrowiczem – to właśnie relacje między ludźmi, formy, jakie przyjmują, wchodzącnie ze sobą, są tak naprawdę treścią tego przedstawienia.
Stanowi ono także bardzo zajmujące studium ludzkiego egotyzmu – kiedy innych postrzega się wyłącznie przez pryzmat samego siebietak naprawdę kierującich stronę rozmaite działania,tak skoncentrowanym jest się wyłącznie na sobie. To właśnie przydarzyło się Tancerzowi – tak bardzo chciał „podarować”, zdobyć dla Mecenasa Doktorową, że nie zauważył, iż tych dwoje już łączy romans. Wszystkie te gesty, pułapki, prezenty, jakie przygotowuje TancerzmyśląKraykowskim, stają sięgruncie rzeczy nękaniem, gdzie obiekt uwielbienia przestaje się liczyć, bo myśli zaprząta wielkie, wszechogarniające, nieustannie czuwające Ja. Toteżspektaklu Bunscha koniec Tancerza jest bardzo wyraźnie pokazany. Kiedy okazuje się, że wszystkie jego czyny zostały zignorowane, decyduje się na krok, którego zignorować się nie da. Tancerz nie czeka, aż zabierze go epilepsja.ostatniej scenie spektaklu prześladowca, mówiąctym, co chce by stało sięjego ciałem po śmierci, zawisa wychylonyprzejściaboku sceny. To jego finałowy pas – skokokna, czego Mecenas już nie będzie mógł nie dostrzec (a przynajmniej tak się wydaje skupionemu na sobie Tancerzowi). Biały prostokąt nad sceną staje się ekranem, na którym widzimy postać Tancerza unoszącą się ponad dachami. Stalking doprowadził do samounicestwieniachoć raczej ten spektakl nie skłoni żadnego potencjalnego prześladowcy do przemyślenia, czy warto (ze względu na samego siebie) rozpoczynać taką grę, totak przedstawienie Bunscha ogląda sięprzyjemnością.
Poza tym naocznieTeatrze Lubuskim przekonałam się, że Gombrowicz rzeczywiście odkrył pewien uniwersalny, ponadczasowy, jak się wydaje, rys polskiej osobowości. Kiedy po zakończonym przedstawieniu razemkilkoma paniami stałamfoyerkolejce do toalety, wyprzedziła nas pewna pani, która bezceremonialniebez oglądania się na nic ominęła nasweszła do łazienki. Wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem, ale żadna nie zareagowała. Może za żywe byłonas jeszcze wspomnienie, czym takie przestawianie na koniec kolejki skończyło się dla Kraykowskiego. Lata mijają,pewne sprawy pozostają niezmienne. Mecenasie Kraykowski, wróć! Zulusi nadal są wśród nas,ty za kołnierz nie chwytasz, na miejsce im przeznaczone ich nie wracasz! Kto nas zeuropeizuje?!