Artykuły

Kalka / walka

Teatr spod znaku „team Borczuch" jest zupełnie atekstualny, choć w Mojej walce słowa powieści są autonomicznym i ucieleśnionym bohaterem na scenie — tekst pleni się wszędzie, jest czytany, wyświetlany, mówiony, pisany. Jednak opiera się wszelkim próbom konsekwentnego opisu, ustępujących na rzecz doświadczenia. Dlatego starając się ubrać te minimalistyczne obrazy i afekty w słowa tak łatwo wpaść w banał, przesadę czy emocjonalną pułapkę. Zawsze mam wrażenie, że starając się poradzić sobie w warstwie językowej z tym mikroświatem jest się skazanym na klęskę.

„Wszelkie życie, rzecz jasna, jest procesem rozpa­du"[1] — to zdanie otwierające The Crack-Up Francisa Scotta Fitzgeralda idealnie odzwierciedla chropowatą, wybo­istą i pulsującą aurę czterogodzinnego spektaklu. Tomasz Śpiewak i Michał Borczuch anektują do swojego uniwersum pisarza, który w totalnym sześciotomowym projekcie Min Kamp doprowadził ruch New Sincerity[2] do ekstremum, za którym kryje się już tylko pustka maskująca cynizm. Przekracza konieczną do zaistnienia czułej wypowiedzi linię wstydu, za którą czają się wciąż widma ironicznych chwytów. To maniakalne wyrzucanie z siebie absolutnie wszystkich myśli przeradza się w karykaturę, zaczyna zjadać własny ogon. Toteż Śpiewak i Borczuch upominają się o to wszystko, czego Karl Ove Knausgård nie przykroił do swojego świata, co zręcznie pominął, próbując przyjąć jedynie pozór szczerości, jednocześnie zadając pytanie o możliwość jej zaistnienia.

Wydobywają na światło dzienne wszystkie przemilczane kwestie związane z faustyczną stroną olbrzymiego sukcesu pisarza, który przypłacił go rozpadem rodzinnych relacji i pozwami sądowymi. W tym sensie ten spektakl można po prostu nazwać wielopoziomowym przyłapywaniem czło­wieka na życiu, powstawaniu pamięci i kreacji. Staje się on też pytaniem o to, co znaczy dodawać od siebie coś do świata i jaka jest tego cena, przypominając, że każde lokowanie siebie w pejzażu rzeczywistości zawsze będzie egocentryczne.

O sile całego przedsięwzięcia stanowi zespołowy duch. To zbiorowa wypowiedź przypominająca niezwykłą zrzutkę emocjonalną. Aktorki i aktorzy są pełnoprawnymi współ­twórcami tego świata, podobnie jak przestrzeń, scenografia, muzyka i dramaturgia. Dlatego widz wkraczający do tak czule skonstruowanego scenicznego eseju ma wiele możliwości zna­lezienia swojego miejsca.

Twórczynie i twórcy spektaklu przykładają do Karla zawstydzającą miarkę i zdzierają z postaci pisarza-kreatora rzeczywistości jego groźną minę. Śpiewak, zdaje się, wyraźnie poszedł konkretnym tropem, który ujawnia zdanie z pierw­szego tomu: „Krzywdziłem i obrażałem, manipulowałem i ironizowałem, ale nikt nigdy nie zorientował się, że podsta­wa, na której opieram tę władzę, jest tak niepewna, iż jeden dobrze wymierzony cios zdołałby ją zrujnować” (Knausgård, 2014, s. 145). Poprzez to nakłucie bańki radykalnie szczerego odautorskiego wyznania i skonfrontowanie go z figurą zagu­bionego faceta, przebierającego nogami w kuchni w wytartym T-shircie z Iron Maiden i samych slipkach, rodzi się całe tar­cie. Gdzie zestresowany Karl Ove (jednocześnie grany przez Jana Dravnela i Sebastiana Pawlaka) wykonuje przed opu­blikowaniem powieści neurotyczne telefony do rodziny czy postaci z przeszłości, które rymują się z jego prozą, jednocze­śnie będąc zupełnie przerażonym i niepewnym, czy ten pro­jekt pisarski ma jakikolwiek sens. To nie jeden cios, ale cała seria spadająca na rozchwianą i niepewną gardę. Co ciekawe, Knausgård powtarza w wywiadach, że kolejne tomy były jedynie próbą poradzenia sobie z ojcem, jego śmiercią. Napisał ją wyłącznie dla siebie, a nie po to, by odnieść się do jakiejkol­wiek literackiej tradycji.

Zaczyna się od wideo, które przedstawia wnętrze miesz­kania. Kamera telefonu portretuje ludzi w środku, rejestruje prozaiczną rzeczywistość, później przez chwilę łapie widok z okna. Obraz znika, pojawia się napis — jest to wideo uczest­niczki warsztatów, jej ojciec obecny na nagraniu kilka miesię­cy później wyskoczył z tego okna. Przy biurku siedzi Halina Rasiakówna, przekłada kolejne kartki maszynopisu powieści, czyta je przytłumionym głosem, paląc papierosy i pijąc kawę. Symultanicznie, tuż obok, rozgrywają się sceny najważniej­sze dla całego cyklu powieściowego. Karl Ove (Jan Dravnel, później także Sebastian Pawlak) z bratem Yngve (Dobromir Dymecki) w domu babci (Magdalena Kuta) usiłują posprzątać przed pogrzebem chaos i ekskrementy po śmierci ojca, który zapił się na śmierć. Echo rodzinne będzie unosiło się nad spektaklem aż do końca, a postaci z powieści będą punktem wyjścia do szerszego portretu umykającego życia. Zupełnie niezwykły i zapadający w pamięć jest longshot z okna jadącego samochodu na słońce. Do tego dostajemy podpis: słońce w kilka godzin po śmierci ojca.

W tym świecie mówienie myśli i mówienie po prostu krzy­żują się i wzajemnie przenikają. Dramaturgia tworzy grunt na tyle chłonny, źe tematy kłębią się i zataczają coraz szersze kręgi. Składają się na nią zmontowane mikrosytuacje. scenki, materiały wideo z warsztatów dla czytelników powieści czy nagrania z dziećmi z domu dziecka w Szamocinie, odbijają­ce w krzywym zwierciadle sytuacje z dzieciństwa pisarza. To esej o upływającym czasie, który pokazuje, źe człowiek jest wyobcowany ze swojej przeszłości, swoich wspomnień. Próba ich zamrożenia w opisie czy obrazie jest tylko bezradnym powieleniem, a do samego wydarzenia traci się bezpowrotnie dostęp. Dlatego figura Knausgårda pomaga piętrzyć kolejne pytania, tak ważne w świecie Borczucha i Śpiewaka, które dotyczą tworzenia, artystycznego narcyzmu, relacji rodzin­nych czy dzieciństwa i dojrzewania. Bardzo ważne są wątki feministyczne w których Linda Boström Knausgård (była żona pisarza, rozpisana na dwie aktorki, w tej roli genialne Justyna Wasilewska i Agnieszka Podsiadlik) odzyskuje głos i godność. Twierdzi, że jej były mąż opisał za dużo i odarł rodzinę z pry­watności, jednocześnie roszcząc sobie prawo do ukazania jedynie prawdziwej narracji. Nie mając, niestety, świadomo­ści, że to tylko jego ogląd wydarzeń, a każda z rzeczywistych osób przeniesionych w świat powieści odzwierciedla egotyzm i cynizm pisarza przyglądającemu się światu z ukosa. Podobnie jest ze sceną pierwszego seksu pisarza w trakcie festiwalu muzycznego, w której Justyna Wasilewska staje się na chwilę pewnym siebie Knausgårdem, a Dravnel przypadko­wo spotkaną dziewczyną. To aktor jest tutaj bezradny i nagi, a aktorka przytacza chłodny i triumfalny opis tego wspomnie­nia. Zdziera z niego pozorną neutralność języka, a na końcu kompromituje początkowe tresowanie się w męskości, kiedy dziewczyna jest tak pijana, że zaczyna wymiotować, a cała żenująca sytuacja jednocześnie obezwładnia obie postaci.

Scenografka Dorota Nawrot w centralnym punkcie olbrzy­miej przestrzeni ulokowała ogromne zdjęcie, powielające tę samą przestrzeń, w której się znajdujemy. W centrum dostajemy zatem sam gest powtórzenia, zamrożenia w obrazie tych samych czerwonych cegieł, przedmiotów, które i tak nas otaczają. Przypomina to trochę kalkę z rzeczywistości, jej powielenie wyobcowujące się od patrzącego. Ta powierzchnia przyjmuje kolejne daty, wideo, zapisy już zamkniętych sytu­acji, do których nie ma dostępu.

Najwyraźniej widać to w scenie, w której obok siebie widzimy związek między Karlem Ove a Lindą na etapie rodzącej się znajomości i tuż przed rozwodem, gdy zbliża się termin porodu czwartego dziecka. Dwie pary, które odgry­wają sytuacje z ich życia, czyli zafascynowani sobą Dravnel i Wasilewska oraz przepełnieni goryczą Podsiadlik i Pawlak siedzą tuż obok siebie na krzesłach. Pierwsi imponują sobie na potęgę, drudzy w wytartych ubraniach, zmęczeni sobą oglądają film. Początek i koniec stykają się nagle w jednym miejscu, krzyżują się. Podobnie jak w scenie, gdzie na wideo dzieci z Szamocina wspinają się na górę żwiru, przepychają się. bawią, a na wyciemnionej scenie światło punktowe pada na kanapę, na której siedzą Maria Maj i Lech Łotocki. a na środku sceny stoi Magdalena Kuta. Czytają kwestie z dzieciństwa pisarza. Jako podeks­cytowani młodzi chłopcy przerzucają się mądrościami o budzącej się seksualności, przegadują się, docinają. Czas zdaje się w tych dwóch scenach szczególnie mówić coś o sobie, po czym szybko znika.

To przeszukiwanie przeszłości nie wymusza naciąganej metafizyki. Nad wszystkim unosi się niegotowość. chybotliwość, pękanie, które nadaje autentyczność. Można odczuć wątpliwości i obawy dotyczące ostatecznej formy spektaklu. Obserwujemy różne sposoby radzenia sobie z materią spektaklu o uchodzącej rzeczywistości, więc siłą rzeczy, jeśli chce o niej opowiedzieć, struktura też musi przeciekać przez palce. Pod tym względem niepokój o rezultat całości jest najlep­szym, co mogło się w pracy nad tym tekstem przydarzyć, szczególnie podkreślony kompozycjami muzycznymi Bartosza Dziadosza.

W jednej z końcowych scen światło w reżyserii Jacqueline Sobiszewski hojnie miga stroboskopami, okalając całą przestrzeń. Do tego bardzo głośne utwory od Radiohead po Rihannę wskakują nierówno na siebie, zaczynają dialogować, aż sklejają się w głośną kakofonię, jakby playlistę życia, która skrywa za sobą kolejne wspo­mnienia. To trochę taki świat, w którym chciałoby się pozostać dłużej. Gdzie o tym, co ucieka, można opowiedzieć za pomocą kilku krzeseł, kanapy, karteczek naklejanych na czoło, osobistych wideo czy dzieci z Szamocina, które podczas zabawy zarzucają się zlep­kami słów, wykrzywiając je i parodiując język norweski. Pomiędzy scenografią beztrosko biegają dzieci aktorów, w jednej chwili dema­skując całą aurę fikcji, gdy chcą ustalić proporcje i krzyczą przekornie, że to nie jest żaden wujek, ale przecież tata. A także wielkiej sowy, która wjeżdża na scenę i mruga do nas świecącymi oczami skrywając w środku Dravnela z Pawłem Smagałą, przytaczających kwestie chłopców przy porównywaniu swoich penisów.

To wszystko razem składa się w pasaże, po których można dowol­nie emocjonalnie spacerować, montować swoje kolaże i przeglądać swoją walkę w odpryskach innych walk, nawet jeśli wszystkie są jedynie kalkami.                             

Bibliografia:

Deleuze, Gilles, Perykles i Yerdi. Filozofia Françoisa Chateleta, seria TIKN. tłum. Piotr Laskowski, wyd. Bractwo Trojka, Poznań/Warszawa 2017.

Knausgård, Karl Ove, Moja walka. Księga pierwsza, tłum. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014.

Tabaczyński, Michał, Bicz na cyników, http://www.dwutygodnik.corn/ artykulZ7169-bicz-na-cynikow.html, [dostęp: 15 X 2017).

Przypisy

  1. ^ „Skoro ludzie nie ustają w niszczeniu się nawzajem, lepiej już może zdru­zgotać się samemu, w okolicznościach przyjemnych, czy choćby romantycz­nych. «Of course, all life is a process of breaking down — powie Fitzgerald. Owo «Of course» brzmi jak konstatacja immanencji, tego nieczłowieczego związku z samym sobą" (Deleuze, 2017, s. 12).
  2. ^ „Czy to zwrot sentymentalny? Jeśli przyjmiemy, że sentymentalizm ozna­cza nadmierną reakcję na bodziec, to owszem, literatura spod znaku New Sincerity jest alergiczna — może się wydawać histeryczna, nadwrażliwa; nie ma się co czepiać — tylko cierpiący na uporczywy katar sienny zrozumie innego alergika” (Tabaczyński, 2017).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji