Artykuły

O kibicu, którego nie było

Kibice Michała Buszewicza są efektem nieco ponadwumiesięcznego projektu, którego wyjściowym pomysłem było spotkanie aktorów Teatru Żydowskiego z tytułową grupą piłkarskich kibiców Legii Warszawa. Etatowych aktorów jest więc piąt­ka, kibiców ostatecznie tylko dwoje. Tomasz Jakubczyk i Elwira Szyszka od lat dopingują swoją drużynę z Żylety, czyli najgłośniejszej i najbardziej fana­tycznej trybuny na stadionie, choć nie są — i to w spektaklu zoslaje wyraź­nie zaznaczone — „reprezentantami oficjalnych stowarzyszeń kibicowskich". Spektakl składa się z luźno zmon­towanych scen, w których, między innymi, dostajemy relację z przebiegu prób, informacje o wrażeniach z wizyt na kolejnych meczach czy osobiste historie wykonawców związane ze sportem czy teatrem. Następuje również próba stworzenia w warunkach sce­nicznych wyimaginowanej piłkarskiej trybuny, na której mogliby się spotkać aktorzy. Żydzi oraz wierni swojej dru­żynie kibice. Jest to przestrzeń, w której przyśpiewkę „Legia — gola!” śpiewa się na melodię Dla Elizy czy klezmerskiej muzyki. Gdzie głośnym dopingiem w równym stopniu wspiera się Legię, jak i instytucje kultury, które obecnie tego wsparcia szczególnie potrzebują: Teatr Polski we Wrocławiu czy Stary Teatr w Krakowie. We wspólne kibicowanie próbuje się wciągnąć również odbior­ców — układ widowni przypomina stadionowe sektory oddzielone od pola gry bandami. „Piłkarskich" zachowań będzie zresztą w tym spektaklu więcej. Po zakończeniu przedstawienia ubrani w sportowe dresy wykonawcy, oprócz ukłonów, zaczynają truchtem okrążać widownię, aby ze wszystkimi widzami przybić „piątkę", czyli podziękować im za wsparcie w trakcie szczególnie trudnego spotkania. Teatr przypomina więc stadion, a stadion ciągle pozostaje bardzo konkretnym i specyficznym teatrem. Nieco tautologicznie przypomi­nają nam o tym litery hebrajskiego alfa­betu. które również w kilku miejscach otaczają pustą niemal scenę.

W założeniu zatem podstawowymi mechanizmami konstrukcji spektaklu są: konflikt wynikający ze spotkania dwóch, rzekomo zantagonizowanych, grup oraz konfrontacja doświadczeń płynących z zajęcia przez podmioty pozycji dotąd niezajmowanych. Kibice przychodzą więc do teatru, a akto­rzy udają się na Żyletę. Poszukuje się również symboli mogących łączyć ze sobą te dwie społeczności. Podjęta zostaje, na przykład, próba znalezienia patrona dla wyobrażonej żydowsko-aklorsko-kibicowskiej trybuny, który „połączyłby Legię, Żydów. Polaków i pamięć o wojnie". Osobą taką mógł­by być Wilm Hossenweld, kapitan Wehrmachtu, komendant obozów jenieckich w Pabianicach oraz Wągrówie. W trakcie okupacji to wła­śnie on administrował obiektami spor­towymi w Warszawie, w tym stadionem Legii. Pomagał Żydom, uratował między innymi Władysława Szpilmana. Jerzy Walczak, jeden z aktorów biorących udział w przedstawieniu, głośno się temu jednak sprzeciwia — co z tego, że Hossenweld uratował paru Żydów, skoro był członkiem zbrodniczej organizacji. Jeden „dobry” nazista nic — zdaniem wykonawcy — w kontek­ście sposobu istnienia całej grupy nie zmienia. Podobnie jak jeden czy dwoje porządnych kibiców nie sprawi, że śro­dowisko to przestanie być bandą anty­semickich nacjonalistów i faszystów. A zbiorowe skandowanie w jednym ryt­mie odgórnie narzuconych haseł kojarzy się w sposób aż nazbyt oczywisty. „Nie obrażaj naszych gości, nie wszyscy kibice to banda nazistów” — przerwie mu Piotr Wiszniewski. Najlepszym tego przykładem jest obserwowany na scenie Tomek, który, choć wyglądem przypo­mina typowego „kibola” (łysy, umięśniony, wytatuowany), swoją aktywność na Żylecie ogranicza do głośnego ale „kulturalnego” dopingu. Nie jest antyse­mitą, bo już jakiś czas temu zrozumiał, że stereotypy dotyczące rozmaitych „innych” są kłamliwe i służą ideolo­gicznej manipulacji oraz generowaniu bezsensownej nienawiści. Zrozumiał to między innymi dzięki teatrowi — już wcześniej brał udział w kilku sce­nicznych projektach. Ostatnio duże wrażenie zrobił na nim Dybuk w reży­serii Mai Kleczewskiej. Nie zawsze jednak tak było. Tomek wymownie odgrywa scenę, w której prezentuje, co by zrobił w przeszłości po spotkaniu na stadionie Żyda ubranego w chałat: „Tak. gdybyś mnie spotkał dwadzieścia lat temu, to na pewno wylądowałbyś w szpitalu”. Dzisiaj już tylko uprzejmie poprosiłby go o opuszczenie trybuny, żeby nie prowokować innych. I wytłu­maczyłby mu, że to nie ma nic wspól­nego z wyznaniem czy narodowością, a prostym faktem, że na Żylecie siedzi się w koszulce i szaliku Legii. On też nie przychodzi przecież do synagogi ubrany w piłkarski strój. Elwira, kibicka o żydowskich korzeniach, wyznaje nato­miast, że z dużo większą falą jawnego i utajonego antysemityzmu spotyka się w codziennym życiu niż na piłkarskim stadionie. Te formy dyskryminacji są dla niej również dużo bardziej dotkli­we, gdyż nie posiadając — jak uważa — odpowiedniego kapitału społecznego i kulturowego, boi się na nie w jaki­kolwiek sposób zareagować. O pozycji w stadionowej hierarchii decyduje tylko oddanie, z jakim wspierasz swoją drużynę, jak głośno krzyczysz, żeby ją dopingować. Dlatego Elwirę wszy­scy szanują. A ona, czując się pewnie, potrafi zwrócić uwagę osobie, która wznosi rasistowskie okrzyki albo śpie­wa obrazi i we przyśpiewki. Znów więc — na przekór powszechnym wyobra­żeniom — to fanatyczna trybuna Legii okazuje się przestrzenią jednostkowej, autonomicznej sprawczości oraz eman­cypacji. niedostępnej w rzeczywistości poza stadionem.

Te dwie sceny pokazują już, że kon­flikt zarysowany w Kibicach jest pozor­ny, a symetria doświadczeń fałszywa. W opowieściach i relacjach nie pojawia się żaden opór ani poważniejszy pro­blem. a wszelkie różnice pomiędzy dwiema grupami pracującymi nad spektaklem, ich zinternalizowane lęki, zakorzenione stereotypy są od razu afirmatywnie rozbrajane. Ma się wra­żenie, że wystarczy pójść na kilka meczów, aby o kulturze kibicowskiej opowiadać wyłącznie z niesłabnącym zachwytem. Dokładnie w ten sposób wizytę na Żylecie relacjonuje jedna z aktorek, dzieląc się z widzami zaska­kującym dla niej wrażeniem wtopie­nia się w wytworzoną przez stadion communitos, opartą na wspólnocie wytwarzanych i przeżywanych emocji. Aktorka nie jest w stanie utrzymać dystansu, a jej nieufność natychmiast znika, kiedy jej głos staje się częścią wspólnego krzyku dobiegającego z sześciu tysięcy gardeł. Twórcy nie zastanawiają się jednak nad skutka­mi (zarówno tymi pozytywnymi, jak i negatywnymi) performaływnej spraw­ności i skuteczności działań kibiców oraz ustanawianej przez nich rzeczy­wistości. Co więcej, spektakl stwarza wrażenie, że stadion Legii to po prostu „fajne miejsce”, a żeby się o tym prze­konać, wystarczy przyjść na mecz. Nie twierdzę, że polski stadion piłkarski nie może być atrakcyjnym miejscem spędzania wolnego czasu, i przyjmuję, że twórcy spektaklu dobrze się bawili na meczu. Rozumiem także, że projekt nie jest opowieścią o kibicach w ogóle, ale o partykularnym doświadczeniu osób biorących w nim udział. Niepokoi mnie jednak kolonialny tryb prowa­dzenia opowieści: ciągłe podkreśla­nie. że na stadionie można się dobrze bawić (tak samo jak w teatrze), że kibi­ce są „normalną” grupą społeczną, z którą należy współżyć, a stereotypy na jej temat mogą być krzywdzące, czy wreszcie, że ta grupa się „ucywilizowa­ła” (co wynikałoby z monologu Tomka).

Tego rodzaju niepokój wynika rów­nież z kreowanego w przedstawieniu wspomnianego poczucia symetrii doświadczeń, która ostatecznie oka­zuje się nie tylko fałszywa, ale przede wszystkim krzywdząca dla kibiców. Kluczowy jest tu monolog Piotra Wiszniewskiego — aktora, który od dzie­ciństwa jest żarliwym i oddanym kibi­cem Legii, stałym bywalcem Żylety. Podbijając futbolówkę oraz używając piłkarskiej metaforyki, opowiada o swo­ich kibicowskich doświadczeniach, wyjaśniając problematyczność swojej pasji w kontekście zawodu, jaki wyko­nuje, i instytucji, w której pracuje. Wiszniewski, w związku z zakorzenionymi stereotypami na temat kibiców oraz ich rzekomym „przyrodzonym" antysemityzmem, przez całe życie swo­jej pasji się wstydził i w teatralnym środowisku skrzętnie ją ukrywał. Odbiciem sytuacji aktora w spektaklu są okoliczności, w jakich brał w nim udział Kuba, również kibic z Żylety oraz gor­liwy kolekcjoner pamiątek związanych z Legią i reprezentacją Polski. Tylko że Wiszniewski nadal pracuje w teatrze i chodzi na mecze, a Kuba ostatecznie w przedstawieniu wystąpić nie może. Monolog Kuby, w którym opowiada on o swojej kolekcji piłkarskich pamiątek oraz pracy nad spektaklem, wypowiada z offu inny kibic Legii, Olaf Lubaszenko. To on również wyjaśni w imieniu Kuby przyczyny opuszczenia przez niego zespołu. Gdy inni kibice dowiedzieli się o jego udziale w spektaklu, zaczęli na różne sposoby go ośmieszać, szyka­nować, a w końcu mu grozić. Przemoc — jak możemy się domyślać — okazała się na tyle realne i dotkliwa, że Kuba wyco­fał się ze spektaklu na tydzień przed premierą.

Nieobecność Kuby w spektaklu jest najciekawszym jego elementem, zaczątkiem napięcia i konfliktu, który nie zostaje jednak w żaden sposób pogłębiony ani przepraco­wany. Jego ostrość rozmywa się w dominującym poczuciu łatwości „transferu" pomiędzy stadionem a teatrem. Nie otrzymamy nato­miast odpowiedzi na pytania, które mogłyby okazać się problematycz­ne. Na przykład: czy Tomek, Piotr, Elwira, jako regularnie chodzący na mecze Legii, byli na stadio­nie również 8 maja 2016 roku, kiedy trzymany przez kibiców na Żylecie transparent głosił „KOD. Nowoczesna, GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice — dla was nie będzie gwizdów, będą szubienice"? Czy zgadzają się z tym napisem? I jak się ma to wydarzenie do ich wcześniej­szych twierdzeń, że choć czasem nawet nie widzą, jaki transparent trzymają czy też jakiej oprawy stają się częścią, to ufają tym, któ­rzy je przygotowują. Nie dowie­my się także, czy biorący udział w spektaklu kibice znają osoby, które zdemolowały Madryt pod­czas wyjazdowego spotkania Legii w czasie rozgrywek Ligi Mistrzów. Rozumiem, że akurat kibice biorą­cy udział w spektaklu Buszewicza odcinają się od tego typu zachowań, nie chodzą na ustawki, nie wszczy­nają bijatyk na stadionach, ale prze­cież siedząc na Żylecie, legitymizują hasła, które się tam głosi, czy incy­denty, które się tam wydarzają.

Paradoksalnie, niechęć do stawia­nia takich właśnie trudnych pytań i skupienie się na jednostkowych doświadczeniach trzech kibiców oraz przeżyciach aktorów będących na kilku meczach, tworzy uogól­niony i zafałszowany obraz spo­łeczności kibicowskiej. Wrażenie to wzmacnia kończący przedsta­wienie, moralizujący, uniwersal­ny monolog o tym, że nienawiść do Żydów czy innych „obcych" nie jest organiczna czy esencjalna, ale zawsze służy określonym politycz­nym oraz ideologicznym celom, lylko że to wiemy bez chodzenia na stadion.   

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji