„Dżihad znaczy: podjąć wysiłek"
Bóg w dom kończy improwizowany monolog Martyny Peszko. To swego rodzaju posłowie — właściwe przedstawienie już się skończyło. Aktorka przypomina w nim opowieści ze spektaklu, odnosi się do materiałów, z którymi zespół pracował w trakcie prób, dzieli się własnymi przemyśleniami. Stara się to sobie rozsądnie poukładać, skleić w jakąś spójną całość, lecz czuje się w tej rekonstrukcji wciąż zagubiona, co chwilami niemal doprowadza ją do rozpaczy. Kilkakrotnie powtarza, że to wszystko jest niezwykle skomplikowane. Bo, w domyśle, może proste rozwiązania proponowane przez populistów cieszą się popularnością, ale nie oznacza to, że mówią cokolwiek prawdziwego o współczesnym świecie.
W swoim drugim — po traktującej o pamięci rzezi wołyńskiej Swarce — autorskim spektaklu w bydgoskim Teatrze Polskim, Katarzyna Szyngiera i Mirosław Wlekły (do duetu dołączył Grzegorz Niziołek) zastosowali tę samą strategię. Aby uzyskać możliwie jak największy dystans wobec poruszanego tematu, zrezygnowali z tekstu własnego, który zastąpili kolażowym scenariuszem. Tym razem przyglądają się dwóm kwestiom: polskiej niechęci wobec możliwości pojawienia się muzułmanów na terenie naszego kraju oraz nastrojom paryżan po zamachach z listopada 2015 roku i mieszkańców belgijskiego Molenbeek, gdzie mieszkali sprawcy aktów terroru. Korzystają z tekstów z Internetu, z wypowiedzi publicznych oraz z wywiadów, przeprowadzonych podczas pracy nad reportażem dla „Dużego Formatu”. Przedstawienie staje się tym samym przedłużeniem tekstu publicystycznego. Tym, czego należałoby w takim przypadku oczekiwać, jest naddatek wobec tego, co można było przeczytać w gazecie, I to udaje się połowicznie. Bóg w dom to, z jednej strony, odważna krytyka języka polskiej debaty, z drugiej — rzetelne, aczkolwiek dość proste odtworzenie procesu zbierania materiałów przez artystyczno-reporterski team.
Te dwa tematy odbijają się w dwuczęściowej budowie przedstawienia (która jednak nie pokrywa się z podziałem wyznaczonym przez przerwę). Spektakl otwiera scena w schematycznie zainscenizowanym kościele. Po jednej stronie ustawione są trzy ławy z jasnego drewna, po drugiej — prosty stół pełniący funkcję ołtarza oraz kazalnica. Przy ołtarzu z ustawionym na nim niewielkim krzyżem i świecą stoi ubrany w sutannę Paweł L. Gilewski, miejsca w ławach zajmują pozostali aktorzy. Bez szczególnego wstępu ostrej krytyce zostają poddane dwa najważniejsze podmioty debaty publicznej w Polsce: operująca ksenofobiczną retoryką partia rządząca oraz polski Kościół. Gilewski przytacza fragmenty dwóch wystąpień Jarosława Kaczyńskiego, w tym pamiętnego wystąpienia sejmowego, w którym sugeruje on, że uchodźcy są nosicielami niebezpiecznych chorób i pasożytów, oraz kazanie bydgoskiego księdza prałata Romana Adama Kneblewskiego, przestrzegającego przed inwazją muzułmanów, i przemówienie księdza Jacka Międlara, postulującego przyjęcie przez polski Kościół postawy walczącej. Oliwy do ognia dolewa odśpiewana przez Peszko długa litania, złożona z pełnego wulgaryzmów i nienawistnych określeń internetowego „hejtu”, który początkowo brzmi nawet groteskowo, jednak z każdym kolejnym wersem uświadamia poziom agresji i napastliwości anonimowych autorów, którzy bez wahania używają tak brutalnego języka. Autorzy spektaklu podążają za myślą Judith Butler, która uważa, że „ktokolwiek posługuje się mową nienawiści, bierze na siebie odpowiedzialność za sposób, w jaki jest ona powtarzana, za jej ożywianie, za odtwarzanie kontekstów nienawiści i krzywdy” (Butler, 2010, s. 38). Właśnie poprzez odtworzenie go w tak, a nie inaczej zainscenizowanej przestrzeni staje się wyraźnym, odautorskim komentarzem, którego brakuje w dalszej części spektaklu.
Przejściem między kontekstem krajowym a zagranicznym jest przywołanie postaci „ciapatego rapera” Ajmana Podrazika, którego piosenkę Robię co chcę[1] wykonuje Maciej Pesta. W agresywnej retoryce, nie mniej wulgarnej niż w nacjonalistycznej litanii, domaga się takiej samej możliwości „wożenia się na wielbłądzie pośród swoich bloków”. Ta dynamiczna scena otwiera temat obecności muzułmanów i sposobu ich postrzegania we Francji i w Belgii. W czterech scenach Magdalena Celmer i głównie milczący Michał Podsiadło odtwarzają cztery wywiady, które przeprowadzili reżyserka i reporter. Z ulicznej rozmowy z Paule (Beata Bandurska) i Renée (Martyna Peszko) wynika, że życie po paryskim zamachu bardzo szybko wróciło do normalności. Sophie (Beata Bandurska), w duchu Uległości Michela Houellebecqa, opowiada o muzułmanach knujących islamizację Europy i o postępującej laicyzacji Francji. Bakkali (Maciej Pesta) i Ahrouch (Paweł L. Gilewski) z Partii Islam przedstawiają program swojej organizacji, dbającej o urodzonych w Europie muzułmanów, do którego zachęcają brukselskich radnych. Przedstawiciele Unii Organizacji Islamskich Breze (Mirosław Guzowski) i Wehbi (Konrad Wosik) podkreślają wartość swojej pracy w Republice Francuskiej, chociażby poprzez konsekwentne tłumaczenie, czym jest Daesz. Wszystko odbywa się przy użyciu bardzo oszczędnych środków. Scenografię kolejnych scen stanowi obraz z rzutnika, kilka krzeseł, stół z początku spektaklu, tym razem pełniący funkcję biurka, czy francuska flaga. Aktorzy nie starają się „wcielać” w rzeczywiste postaci (fragmenty nagrań wywiadów rzutowane są na dwa ekrany zawieszone nad siedzącą po przeciwnych stronach dużej sceny publicznością); na wzór brechtowskiego aktorstwa z dystansem prezentują ich wypowiedzi, samo zaś skojarzenie z oryginalnymi postaciami zasugerowane jest jedynie przez podobne elementy kostiumu, łączące ich z wizerunkami z nagrań. Na przykład: słabą znajomość języka Celmer oddaje poprzez naśladowanie francuskiego akcentu i nieporadnie konstruowane zdania. Ta oszczędność formalna wynika z położenia nacisku na słowa rozmówców, z których wyłania się obraz Europejczyków, świadomych fundamentalnej różnicy między muzułmanami a islamskimi radykałami. Powtarzane w Polsce populistyczne zdanie, że „nie wszyscy muzułmanie to terroryści, ale wszyscy terroryści to muzułmanie” wydaje się w tym kontekście niczym nieuzasadnione i całkowicie rozbrojone. Jak na dłoni widać, że język i władza nazywania są niezwykle groźnymi narzędziami politycznymi. Stąd powracające pytanie o dżihad, na które zawsze pada trochę inna odpowiedź. Dążenie do oddania naturalnego toku rozmowy sprawia jednak, że sceny są dość statyczne, co osłabia dynamikę blisko trzygodzinnego przedstawienia.
Nie przeszkadza to jednak, żeby Bóg w dom mógł stać się impulsem do rozmowy na temat radykalizacji środowisk nacjonalistycznych, zarówno chrześcijańskich, jak islamskich. Jednak samo zjawisko nie daje prawa do rażących uogólnień i krzywdzących uproszczeń. Nie wszyscy muzułmanie to terroryści. Nie wszyscy konserwatyści to nacjonaliści. Tę konieczność rozróżniania odcieni szarości akcentuje finałowy monolog. Warto zauważyć, że premiera odbyła się równo tydzień po wystawieniu Klątwy w warszawskim Teatrze Powszechnym. Obu spektaklom towarzyszyły protesty, oba poruszają tematy niewygodne, oba udowadniają też, że dziś te właśnie sceny w sposób najbardziej zaangażowany włączają się bieżącą debatę publiczną.
Bibliografia:
Butler, Judith, Walczące słowa. Mowa nienawiści i polityka performatywu, przel. A. Ostolski, Warszawa 2010.
Przypisy
- ^ Zob.: https://youtu.be/EjcLjdnh7Hc