A was co napędza?
30 czerwca 2009 roku część widzów wrocławskiego festiwalu „Świat miejscem prawdy” na spektaklu Nefeé w wykonaniu Tanztheater Wuppertal nie wiedziała, że rankiem tego dnia na raka płuc zmarła Pina Bausch. Nikogo pod koniec trzygodzinnego przedstawienia nie dziwiły łzy na widowni, mogły być wyrazem wzruszenia i radości, ale wśród publiczności szeptano ze zdziwieniem, nie mogąc zrozumieć, dlaczego płakali tancerze… Nefés, jeden z najbardziej ciepłych i optymistycznych spektakli Bausch, stał się zarówno jej testamentem, jak i wyrazem afirmacji życia. Ten pokaz we Wrocławiu czyni Cezary Tomaszewski tematem spajającym przedstawienie Gdyby Pina nie paliła, to by żyła w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. Spektakl składa się z etiud, połączonych wielokrotnie recytowanym przez Dariusza Skowrońskiego zdaniem: „Dziękujemy Dariuszowi Kosińskiemu z Instytutu im. Jerzego Grotowskiego za archiwalne materiały wideo z tego wieczoru”. „Oddech” (tur. nefées) spektaklu Tomaszewskiego ukrywa się w ulotnym dymie, bibułkach porozrzucanych po podłodze, papierosie ukrywanym przed kolegą motywującym zespół do rzucenia palenia.
Gdy widzowie zasiądą na swoich miejscach, w głośnikach rozlegają się komunikaty przypominające, za ile minut rozpocznie się przedstawienie, podawane w ojczystych językach członków zespołu Tanztheater Wuppertal. Inspicjentka stara się na czas ściągnąć na scenę wszystkich aktorów, którzy rozeszli się po teatrze: jedni wyszli na papierosa, drudzy pogrążyli się w rozmowie. Kiedy głos w głośnikach się załamuje i słychać płacz, tancerze przybiegają na swoje miejsca i rozpoczyna się rozgrzewka. Wszyscy stoją w rzędzie w głębi sceny, wykonują podstawowe baletowe figury, trzymając się oparć krzeseł zamiast drążka i przekazując sobie czule papieros z ust do ust — z przesadną dokładnością, nieśpiesznie, na cześć Piny, która nigdy nie przestawała palić, odpalała jednego papierosa od drugiego. Aktorzy, wspominając Bausch, opowiadają o swoich pierwszych doświadczeniach z papierosem („Proszę państwa. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jak można zamiast na papierosy, wydawać na owoce i serki homogenizowane”) i puszczają dymek w jej intencji. Kiedy z ust jednego z nich znika papieros, natychmiast pojawia się w ustach drugiego. Za rzucającym palenie Włodzimierzem Dyłą snuje się i „zapach papierosów”, i doczepiony do spodni „ogon” z fajek. W jednej ze scen z sufitu wyłania się dłoń Bausch z gigantycznym papierosem-fajerwerkiem, symbolizującym zarówno wszystkie wypalone przez nią i jej tancerzy papierosy, jak i jej „boską” opiekę nad zespołem. Tancerze wykonują prostą choreografię w hołdzie Pinie, patrząc z uwielbieniem na jej dłoń jak na relikwię, gdy ku ich radości spadają z góry, niczym manna z nieba, bletki z tytoniem.
Teatromani z przyjemnością mogą wypatrzyć choreografie ze spektakli Piny, m.in. Café Müller, Kontakthof, Two Cigarettes in the Dark, Palermo, Palermo czy te z cyklu Wasserstücke. Nie trzeba jednak znać spektakli niemieckiej artystki, aby czerpać z tych scen przyjemność, np. kiedy Rozalia Mierzicka z zamkniętymi oczami chodzi wśród rozrzuconych na scenie krzeseł, które koledzy odsuwają jej z drogi, lub ćwiczy podbicie baletmistrzyni, wykonując danse macabre ze szkieletem jako partnerem, albo gdy tancerze prezentują znakomicie dopracowany choreograficznie rytuał palenia. Kiedy aktorzy ustawieni są w rzędzie (w spektaklu grają jeszcze świetni Irena Wójcik, Rafał Kosowski, Filip Perkowski, Piotr Tokarz), widać, jak bardzo nie pasują do rygorystycznych baletowych wzorców — są za tędzy, za niscy, za wiotcy, za starzy. Nie pasują też strojem — noszą sportowe staniki, dresowe spodnie, golfy, koszulki polo, adidasy, a na ciele mają przyklejone kolorowe taśmy do kinesiotapingu (kostiumy i scenografię przygotował duet BRACIA, czyli Agnieszka Klepacka i Maciej Chorąży). Wałbrzyski zespół ma jednak tyle gracji i energii, że tylko czeka się na sceny tańca w ich wykonaniu. Bardzo znanym i nadużywanym kluczem interpretacyjnym spektakli Wüppertal Tanztheater są słowa Piny Bausch, że nie interesuje ją, jak poruszają się tancerze, ale co nimi porusza. Tomaszewski celowo czyta tę sentencję dosłownie i reinterpretuje, do ról tancerzy angażując aktorów dramatycznych. Wałbrzyski zespół nie udaje, że potrafi tańczyć (mimo dwuipólmiesięcznego treningu baletowego prowadzonego przez Tomaszewskiego), ale korzysta z tego, co potrafi najlepiej, czyli warsztatu aktorskiego. Czego nie potrafią, w ślad za Tanztheater Wüppertal, wykonać aktorzy Teatru Dramatycznego, prezentują inaczej. Nie zatańczą w powietrzu, to uniosą nogę do góry i zaśpiewają, nie potrafią ślizgać się na blatach stołów, to posuwają się na brzuchach po podłodze, nie balansują na stołkach, to stołki po prostu przesuną i przeskoczą w powietrzu lub przytrzymają partnera za ramiona (składane krzesła, szkielety, pianino i kolorowy neon w kształcie papierosa i unoszących się z niego dymków robią za całą scenografię). Wszyscy wykonują to z pełnym profesjonalizmem, gracją, ale i na luzie, a ich oczy i twarze nieustannie się uśmiechają — i ta radość sprawia wrażenie autentycznej, spowodowanej byciem tu razem, przed widzami, na scenie i na myśl, że po spektaklu będą mogli pójść na dymka — mimo deklaracji, że wszyscy, na razie bezskutecznie, rzucają palenie.
Wałbrzyski zespół w mocdokumencie poświęconym Pinie Bausch snuje wariacje na temat spektaklu, którego choreografka nie zdążyła zrealizować. Z jednej strony twórcy dedykują spektakl Pinie i jej zespołowi, z drugiej ośmieszają składanie hołdu wielkiej artystce, w Polsce szerszej publiczności nieznanej. Kondolencje razem z wielkimi wieńcami na pogrzebie choreografki składają, obok ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego, Johanna Wolfganga von Goethego („Byłem raz w Wałbrzychu. Możesz spać spokojna”), także Violetta Villas („O mnie też ostatnio wystawili spektakl” ) i Maja Kleczewska („Widziałam każde twoje [przedstawienie], a ty mojego nigdy”). Tomaszewski testuje na scenie metody Piny, podobnie jak ona zadając tancerzom niedyskretne, natarczywe pytania: „Czego się boisz? Powtórz! Czego jeszcze?”. Aktorzy, przeważnie zaciągając się dymem, prezentują na scenie wszystkie odmiany płaczu: zalewają się łzami, szlochają, ryczą, chlipią, kwilą, skowyczą, biadolą, jęczą, żalą się, lamentują, drą włosy z głowy. Kiedy wydaje się, że zespół poradził już sobie z traumą po śmierci choreografki, Pina dzwoni do nich, witając się słowami piosenki Adele: „Hello, it’s me […], Hello from the other side”. W jednej z ostatnich scen aktorzy przebierają się w piżamy i układają na podłodze do snu, życząc sobie chorób, przed którymi przestrzega Komisja Europejska na opakowaniach papierosów: raka płuc, zawału, impotencji, niepłodności. Spektakl balansuje pomiędzy groteską, ironią, wygłupem i nostalgią. Wałbrzyski zespół świetnie się w tym odnajduje.
Warstwa muzyczna spektaklu oparta jest na lamentach barokowych, które Bausch często wykorzystywała w swoich choreografiach. W wykonaniu na żywo Weroniki Krówki (występującej na scenie także z kwestiami mówionymi) można usłyszeć Dowlanda, Couperina, Beethovena, Mozarta, ale też Abbę, Eurythmics oraz Christinę Aguilerę i Britney Spears. Joanna Łaganowska (z łobuzerską nieudolnością) wykonuje do akompaniamentu Krówki „Lament Dydony" z opery Dydona i Eneasz oraz „O, Let Me Forever Weep" z The Fairy Queen Henry’ego Purcella. Słowa: „Och, pozwól mi wiecznie szlochać / Me oczy nigdy więcej nie zaznają snu” stają się lejtmotywem spektaklu. Smutek tej i innych „lamentowych scen” (m.in. Ah, mio car Händla śpiewa Rozalia Mierzicka, a Flow my tears Dowlanda Irena Wójcik z Weroniką Krówką) zostaje błyskawicznie przełamany przez poczucie humoru aktorów i absurd teatru Tomaszewskiego (z przodu sceny znajduje się np. plastikowy krokodyl). Struktura wałbrzyskiego spektaklu zbudowana jest na zasadzie montażu, co jak deklarują twórcy, jest bliskie zarówno spektaklom Bausch, jak i życiu, gdzie nie wszystkie wydarzenia splatają się w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy, ale oparte są na paradoksach i przypadkach. Za patchworkową dramaturgię odpowiada Aldona Kopkiewicz, poetka, autorka esejów i bajek, która debiutowała w teatrze pracą nad spektaklem Tomaszewskiego Piosenki miłości i śmierci w 2015 roku.
Życiorys Piny to pretekst, aby podzielić się dowcipnymi refleksjami o paleniu, ale także o tęsknocie, utracie czegoś, co nas napędza, a czym może być zarówno papieros, jak i taniec, sztuka, wreszcie życie. Tomaszewski pokazuje sytuacje codzienne, które nas kształtują, nawyki, które — jak wskazuje w tytule spektaklu — sprawiają, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. I robi to bez patosu. Więc kiedy Dyla chce pokazać widzom światło księżyca, nawiązując do tytułu spektaklu Bausch Vollmond (Pełnia księżyca) — wykorzystuje to, co ma pod ręką. Do dźwięków Clair de lune Debussy’ego powoli zwija materiał koszulki, aby światło padło na jego blady brzuch. To jedna z najpiękniejszych poświat księżyca, jaką wyczarował teatr. Sceną tą Tomaszewski zamyka spektakl i wie, że wcale nie jest potrzebna zapadająca kurtyna.