Artykuły

Bez przebaczenia

Szekspirowska Opowieść zimowa w interpretacji Marcina Hycnara przestaje być komedią. Staje się wyestetyzowaną, rozpaczliwie smutną sztuką o szaleństwie i rozpadzie świata.

Opowieść zimowa w dużo większym stopniu j niż inne sztuki Szekspira przypomina życie. Z jednej strony powiela tematy poruszane już w Peryklesie, Otellu czy Cymbelinie, a z drugiej — czyni to w sposób o wiele bardziej satysfakcjo­nujący, głębszy. Rozłąka i zjednoczenie, śmierć i narodziny, zazdrość i przebaczenie: z tych dobrze znanych ingrediencji stary alchemik Szekspir uwarzył arcysztukę. Składa się ona z dwóch części, z których pierwsza jest tragedią, a druga — sielanką, a także z baśniowego, szczę­śliwego zakończenia. W spektaklu Marcina Hycnara w Teatrze Narodowym tragedia jest niejasna, sielanka — gorzka, a zakończenie prze­nosi nas w zaświaty. Wszystko to okraszone jest ruchomą sceną, zapadniami, projekcjami wideo i ilustracyjną scenografią.

Sycylia z pierwszej części sztuki jest czarno­biała. Czarna scena, podświetlane białe pły­ty ułożone na przemian z czarnymi w sza­chownicę. Wielmoża i dworzanie ubrani są w czerń i biel, mają także ogolone głowy, przez co do złudzenia przypominają pionki — jakby tego skojarzenia było mało, figurami sza­chowymi bawi się również Mamillius, mały synek sycylijskiego króla. Zatem od początku spektaklu jasne jest, że mamy do czynienia z szachową rozgrywką. Grają Leontes i Poliksenes, przyjaciele od wczesnego dzieciństwa, oddani sobie niczym bracia. „W dzieciństwie wychowywano ich wspólnie, a wzajemna przy­jaźń zapuściła wówczas takie korzenie, że teraz musi rozrastać się bujnie. […] Niechaj nie­biosa podtrzymują ich miłość” — mówi w pierw­szej scenie Kamillo, a Archidamus odpowiada niczym echo: „Sądzę, że nie istnieje w świecie złość ani przyczyna, która mogłaby tę miłość odmienić”. Jeśli zatem grają dwaj królowie, to co jest przedmiotem gry? Miłość królowej? Ich wzajemna miłość, być może nie tak niewinna, jak wydaje się dworzanom? Czy figury prze­stawiają Leontes i Hermiona, w jakiejś mał­żeńskiej rozgrywce, w której zakładnikiem staje się przyjaciel domu? A może Hermiona i Poliksenes? Tak myśli Leontes, wtedy rzeczy­wiście on byłby ofiarą. A może wszyscy je­steśmy pionkami przestawianymi przez nie­widzialne bóstwa, rządzące naszym losem?

Każda z tych ewentualności rodzi zupełnie inne możliwości interpretacyjne, jednak reży­ser Marcin Hycnar nie wybiera jednoznacznie żadnej z nich. Mamy grę, lecz nie wiemy, kto gra. Mamy niezwykle pociągającą estetycznie scenografię i zachwycające kostiumy, które niepotrzebnie dopowiadają wszystko, co dzieje się w sztuce. Mamy wreszcie olśniewający pomysł inscenizacyjny, który zawiera podstawo­wy błąd logiczny: rozgrywka szachowa jest zimna. Jest analityczna, zgodna z regułami. Wymaga namysłu. Jak to się ma zatem do emocji szalejących pomiędzy trójką głównych bohaterów? Skoro na Sycylii panuje taki chłód, to skąd w jej królu zielonooki potwór zazdro­ści, który ulągł się sam z siebie, przez nikogo niesprowokowanyani niepodsycany? Leontes nie jest Otellem, nie ma przy boku jadowitego Jagona, nie trzyma w dłoni chustki swojej żony. Nie jest nawet Posthumusem z Cymbelina, który miał jeszcze solidniejsze podstawy, by podejrzewać zdradę Imogeny. Leontes nie ma żadnego dowodu, żadnego świadka. Wręcz przeciwnie, wszyscy wokół przekonują go, że się myli. Gdzie to szaleństwo ma swoje źródło? Może w tym, że Leontes wydaje się uczuciowo związany i z Poliksenesem, i z Hermioną. Uścisk wymieniany z przyjacielem sugeruje dawną fizyczną bliskość. Kiedy więc tych dwoje oddala się razem do ogrodu, Leontes czuje się zdradzony podwójnie: i przez żonę, i być może dawnego kochanka. A kto cierpi w taki sposób, cierpi w dwójnasób. Nic dziwnego, że grany przez Oskara Hamerskiego Leontes wpada w obłęd.

Hamerski ma przynajmniej coś do zagrania — i robi to z właściwym sobie talentem i wyczuciem. To prawdziwa przyjemność oglądać go na scenie. Robert Jarociński, grający Poliksenesa, nie ma już tak komfortowej sytuacji: je­go bohater zostaje zredukowany do roli statysty, pretekstu, manekina. Pojawia się i znika, nie tracąc zimnej krwi, nie ujmując się za Her­mioną, nie przemawiając na swoją — i jej — obronę do rozsądku przyjaciela. Ucieka nocą niczym złodziej, po cichu, z podkulonym ogo­nem. Wtedy właśnie rozpętuje się piekło. Leon­tes z zazdrości szaleje, wtrąca ciężarną żonę do więzienia, gdzie rodzi ona dziecko, uznane przez króla za bękarta, więc brutalnie jej ode­brane. Mamillius, prawowity następca tronu, umiera z żalu za matką. Leontes urządza sąd, swoimi oskarżeniami doprowadzając Hermionę do śmierci.

Sceny w sądzie są bodaj najmocniejsze w ca­łym spektaklu. Twórcy uruchamiają zapad­nię i całą maszynerię, by operować różnymi planami. Na naszych oczach zmienia się sce­nografia, co — wraz z popartowym pomarań­czowym kostiumem Hermiony — daje silne wra­żenie teatralności. Zderzenie owej estetycznie wysmakowanej sztuczności z przejmującą prawdą przeżyć, podaną przez Patrycję Soliman, stanowi mieszankę tak emocjonalną, że niemal nie do zniesienia. Hermiona umiera. Leontes rozkazuje też porzucić niemowlę na pastwę dzikich zwierząt i burzy. Tej sceny — chyba kluczowej dla Opowieści zimowej, bo łączącej śmierć Antygonusa i zatonięcie statku z cudownym ocaleniem małej Perdity i jej po­nownymi narodzinami: dzikie, krwiożercze bestie i niezwykłe szczęście, a zatem zawierającej wszystkie najważniejsze archetypiczne symbo­le — w spektaklu nie ma. Być może dlatego, że aż do końca nie mamy pewności, czy Perdita została faktycznie ocalona, czy są to tylko prag­nienia Leontesa. Na tym świecie cuda się nie zdarzają. Zamiast tego mamy wielkie kino, które zastępuje nam metafizykę. Burza, stworzo­na przez Tomasza Gawrońskiego, jest olśnie­wająca, szalona niczym król Sycylii, który ją wy­wołał. Oszałamiające widowisko — chciałoby się powiedzieć: metafizyczne, ale na tym pole­ga właśnie wielkie i wspaniałe oszustwo kina.

Tutaj kończy się tragedia, a rozpoczyna sie­lanka. Czechy z Opowieści zimowej są Lasem Ardeńskim z Jak wam się podoba, są Arkadią, rajem utraconym. W spektaklu stary Pasterz, który przygarnął małą Perditę i przez szesna­ście lat wychowywał ją jak własną córkę, za pieniądze znalezione przy dziewczynce stwo­rzył dom publiczny dla queerowców, seksual­nych poszukiwaczy i społecznych wykolejeń­ców. Barwne postacie, poprzebierane za bo­haterów popkultury lub też noszące jedno­znacznie kojarzące się z BDSM kostiumy, przewijają się w zabawnych korowodach przez scenę, prowadzone przez wiecznie pijanego Pasterza, brawurowo granego przez Jarosława Gajewskiego. W tym towarzystwie Perdita (Wik­toria Wolańska) wyrasta na kokietkę w stylo­wej bieliźnie, a jej romans z Floryzelem (Mate­usz Kmiecik) przestaje być niewinny.

Akcja drugiej części przebiega w dwóch pla­nach jednocześnie: w dolnym planie mamy zamtuz Pasterza; w górnym Leontes leży w łóż­ku, słuchając gorzkich napomnień Pauliny (świetna Justyna Kowalska) i cierpiąc z powo­du wyrzutów sumienia. Wydaje się, że wszyst­kie wydarzenia, mające miejsce w Czechach, to tylko rojenia chorego z rozpaczy króla Sy­cylii, który marzy, że Perdita żyje. Ale ponie­waż dzieje się to wyłącznie w jego zakażonej wyobraźni, to raj utracony staje się lupanarem, miłość zmienia się w romans, wszyscy boha­terowie oszukują się wzajemnie, a dawni uro­czy i zabawni złodziejaszkowie (Autolikus) dziś są cynicznymi ewaniakami. Leontes wyobra­ża sobie, że jego skazana szesnaście lat wcześ­niej na śmierć córka została cudem ocalona i że — za sprawą równie cudownych wydarzeń — połączy go na nowo z rodem Poliksenesa. Że tego zespolenia, które było niemożliwe pomię­dzy nim a przyjacielem, dokonają ich dzieci. Leontes pragnie, by dało się zasypać przepaść czasu i naprawić błędy przeszłości. Jednak happy endu nie będzie, chociaż nie jest jasne, dlaczego Hycnar idzie w kierunku katastrofi­zmu, choć czterysta lat temu Szekspir napisał sztukę o pojednaniu, o tym, że wprawdzie nie da się cofnąć czasu, ale można spowodować jego zakrzywienie, które pozwala na napra­wienie krzywd. Być może król Sycylii ściągnął na siebie nieszczęście, kochając dwie osoby jednocześnie. Albo popełnił błąd, poślubia­jąc Hermionę, podczas gdy darzył uczuciem Poliksenesa. Może nie chciał zaakceptować swojej prawdziwej natury i zapłacił za to nie­wyobrażalną cenę.

„Czyny są nieodwracalne. Czas nie leczy ran. Miłość nie wszystko wybacza” — deklarują w zapowiedziach twórcy spektaklu. Leontes nie otrzyma przebaczenia ani od córki, ani od żony, ani od Poliksenesa. A tym bardziej nie otrzyma go od siebie. A jeśli nie ma przeba­czenia, to Opowieść zimowa przestaje być komedią, staje się wyestetyzowaną, pięknie podaną, rozpaczliwie smutną sztuką o sza­leństwie i rozpadzie świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji