Pan Jourdain w Teatrze na Wyspie
Wielki Molier, Leszek Czarnota, Zbigniew Bednarowicz i Teatr na Wyspie w Łazienkach — oto kilka atutów, jakimi Teatr Rzeczypospolitej zachęcał warszawiaków do obejrzenia gościnnego występu Teatru Polskiego z Poznania. Mieszczanin szlachcicem obiecywał na przykład mądrą, ironiczną komedio-farsę o Panu Jourdain, snobie i przedrzeźniaczu wielkości, nazwisko Czarnoty — sprawny, wypełniony ruchem, zabawą i humorem spektakl, nazwisko Bednarowicza — wysmakowaną, lekko stylizowaną oprawę sceniczną. I po części tak było, tyle że na niższym od spodziewanego lub dopuszczalnego poziomie.
Oczywiście, trudno zazwyczaj spierać się o gusty, łatwiej natomiast poddawać ocenie fachowość realizatorów i wykonawców. Łatwiej nawet wówczas, gdy ma się do czynienia z przedstawieniem teatru amatorskiego, nie zaś z przypadkiem amatorszczyzny teatralnej, jaką pokazał poznański Mieszczanin szlachcicem. A to przekreśliło szansę przedstawienia Czarnoty.
Realizatorzy próbowali częściowo zachować estetyczną wierność Molierowi, ale i zmniejszyć dystans dzielący pas dziś od autora i jego epoki. Zdecydowali się na stylizację. Uwspółcześnienie objęło warstwę językową: pocięty tekst w świetnym przekładzie Boya zdominowały mało wyrafinowane literacko piosenki czy kuplety Józefa Ratajczaka. Zmiana teatralna polegała m.in. na wykorzystaniu w farsie Moliera — w większym stopniu niż to uczynił autor — jego doświadczeń włoskich: przy budowaniu niektórych ról reżyser posłużył się typowymi elementami włoskiej komedii improwizowanej (jak u Moliera — były intermedia, pantomima, taniec, balet i śpiew). Z kolei udane, czytelne dla dzisiejszego słuchacza, oparte na konwencjach czy stylach epok pomolierowskich pastisze muzyczne, śpiewane duety, tercety i kwartety to dzieło Zbigniewa Piotrowskiego. Na scenie, z boku, umieszczono zespół instrumentalistów. Przyjęto konwencję teatru w teatrze — wszyscy wykonawcy krzątali się po całej Wyspie, z wolna trupa i przedstawienie zaczynały się organizować, od rozgrzewki przechodzono do „grania”, demonstrowano widzom rozdzielność „aktora” od postaci. Do swego paryskiego domu i zabawy w teatr zaprosił na wstępie akcji właściwej sam Pan Jourdain. Dyskursywne potraktowanie Moliera szybko zastąpiły aktorska (pseudo) swoboda i przesadna radość bycia na scenie.
Niejednorodne stylistycznie widowisko wodewilowo-operetkowe (z różowym baletem, a jakże), nużące, straszyło wykonawstwem (z wyjątkiem np. Janiny Jankowskiej — Pani Jourdain) i śpiewem. Było dużo ruchu, zamieszania, sztucznej wesołości, zawieruszyło się tylko słowo Moliera.
Nową wartość przedstawienia stanowić miało pokazanie go w plenerze — zapadający zmrok, potem dookolna ciemność kontrastująca coraz to mocniej ze światłem i barwą spektaklu. Lecz ten efekt wizualny nie był już zasługą poznańską. Iluminowany Teatr na Wyspie z majaczejącymi na tle ciemnego nieba sylwetkami potężnych drzew i tak wygląda bardzo pięknie. Daje wytchnienie od wulgarności i złego smaku, jakimi raczył nas choćby ten Mieszczanin… (część widzów była zachwycona).
Ale mimo kształtu i poziomu trudno jednak poznański spektakl nazwać „teatrem plebejskim”, do którego to nurtu działalności Teatru Polskiego Grzegorza Mrówczyńskiego zalicza się — po inscenizacji Łyżek i księżyca (!) — właśnie Mieszczanina…
Teatr Polski w Poznaniu: Mieszczanin szlachcicem Moliera. Reżyseria i choreografia: Leszek Czarnota, scenografia: Zbigniew Bednarowicz. Premiera 10 I 1985. Występ pod patronatem Teatru Rzeczypospolitej w Warszawie 5–6 VII 1986