„Zagraj to jeszcze raz”
Od lat stało się już tradycją, ze w sylwestrowy wieczór Adam Hanuszkiewicz daje publiczności teatralnej prezent w postaci nowej premiery. Tak było kiedyś w Teatrze Narodowym, gdzie na koniec Adam Hanuszkiewicz pożegnał się z widzami 31 grudnia 1982 roku premierą Śpiewnika domowego Stanisława Moniuszki. Potem były premiery w Teatrze „Ateneum”, a w tym roku po raz pierwszy „Studio”. I Woody Allen, czyli Zagraj to jeszcze raz, z Wojciechem Malajkatem w głównej roli. Bez wątpienia — jedno z wydarzeń obecnego sezonu teatralnego. Na to się chodzi nawet przy trzaskającym mrozie.
Adam Hanuszkiewicz trafił w dziesiątkę zarówno trafnym doborem tekstu, jak i jego interpretacją.
Tekst nie jest nowy. Woody Allen napisał tę sztukę przed laty, niektórzy znają filmową wersję Zagraj to jeszcze raz, Sam (1972) z autorem w tytułowej roli.
Reżyserowi i aktorom udało się uchwycić i zachować specyficzne poczucie humoru Allena, pełne autoironii, dystansu do swych kłopotów. I smutku. A także — liryzmu, poetyckiej aury. Bardzo to delikatna materia, trudna do odtworzenia, toteż tym większe brawa (i wdzięczność widzów) należą się realizatorom.
Wybornie radzi sobie Wojciech Malajkat z trudną złożoną rolą Allana, młodego intelektualisty zafascynowanego sztuką filmową bezradnego i bezbronnego w sprawach codziennych. Allan ma gigantyczne problemy z samoidentyfikacją. Ustawicznie wchodzi w jakieś role, w zależności od sytuacji, zawsze jednak w zgodzie z wzorami wciskanymi przez mass media, przez natrętną reklamę — zwłaszcza — film. Allan usiłuje sprostać tym wzorom, bo chce dobrze wypaść w oczach osób, na których mu zależy, ale im bardziej się stara, tym sroższa czeka go klęska. W ten sposób jedynie traci to, co stanowi o jego uroku: delikatność, wrażliwość i inteligencję. Robi z siebie półgłówka i pajaca.
Niepowodzenia Allana biorą się również z jego oderwania od rzeczywistości, z ciągłego przebywania w świecie fantazji. Reżyserowi bardzo ładnie udało się ukazać połączenie dwu planów: fantazji i rzeczywistości, wzajemne ich przenikanie, balansowanie na pograniczu realnego i nierealnego.
Kapitalne są momenty, kiedy wkracza na scenę (dosłownie) ideał z wyobrażeń Allana, superman (którego wcieleniem był Bogart) i instruuje go, jak kruchy okularnik ma postępować, aby uchodzić za „prawdziwego mężczyznę”. Wiele komizmu wnosi postać idola, słodkiego brutala, raczej gangstera niż gwiazdy filmowej. Waldemar Kownacki, grający Bogarta (ma właściwe warunki zewnętrzne i odpowiedni aksamitno-uwodzicielski, a zarazem szalenie „męski”, timbre głosu) z należytą dozą kpiny traktuje przedstawianą postać.
Również Gabriela Kownacka tworzy ciekawą sylwetkę Lindy, która ma podobne kłopoty co Allan. W ten sam sposób usiłuje się ratować, szukając pomocy u psychoanalityków. Pozornie spokojna, a naprawdę niepewna siebie, swych uczuć, czego chce naprawdę. Gra rolę szczęśliwej żony, bo w jej układzie tak wypada. A naprawdę? Kto tam wie.
Problem tożsamości, autentyzmu, zagubienie w nadmiernie skomplikowanym dziś świecie, trapi nie tylko intelektualistę-filmowca z Manhattanu. Żywe zainteresowanie, jakie wywołuje nad Wisłą, też o czymś mówi. Widzów przyciąga również sposób, w jaki został on pokazany: dowcipnie, bez przynudzania, lekko i mądrze.