Artykuły

Można oszaleć, ale wariactwo w tym zawodzie jest wskazane

Pochodzi z Olsztyna, ale mieszka i pracuje w stolicy. Ukończyła warszawską akademię teatralną, obecnie jest aktorką teatru dramatycznego. Przyznaje.że nie wiedziała, w co się pakuje, wybierając ten zawód. I czeka na swoją wymarzoną rolę w filmie.

Z Anną Szymańczyk rozmawia Mateusz Przyborowski

Mateusz Przyborowski: Ktoś z pani rodziny jest aktorką albo aktorem?

Anna Szymańczyk: Nie, moja rodzina nie jest w żaden sposób związana ze środowiskiem artystycz­nym.

Zdawała sobie pani sprawę z tego, w co się pa­kuje?

Nie do końca. Zdawa­łam do szkoły teatralnej prze­de wszystkim z miłości do li­teratury i z zamiłowania do teatru telewizji, na którym się wychowywałam. Mam tu na myśli przede wszystkim aktorów mówiących prze­piękną polszczyzną i recytu­jących wspaniałą literaturę. Anna Dymna, Jerzy Trela, Krzysztof Wakuliński, Adam Ferency, z którym dzisiaj mam przyjemność pracować, Jan Englert, Maja Komo­rowska. To są tuzy!

Czyli spełnia pani swoje marzenia.

Już samo dostanie się do szkoły teatralnej było nie lada wyczynem, ponieważ zdaje tam bardzo dużo osób.

Właśnie, naprawdę aż 800 osób zdawało do war­szawskiej Akademii Tea­tralnej w tym samym roku, co pani?

Tak! Z czego około 500 to kobiety.

Ile osób razem z panią dostało się na rok?

Dwadzieścia: po dziesięć kobiet i mężczyzn. Takie są za­zwyczaj proporcje.

Dostała się pani za pierwszym razem?

Tak, udało mi się.

To naprawdę nie lada wyczyn! Tym bardziej że jeszcze nie zawsze ludzie z Olsztyna są doceniani w kraju.

Mam wrażenie, że jesteś­my trochę na uboczu polskiej trasy teatralnej. Dolny Śląsk, na przykład, bardzo się roz­winął. My jesteśmy trochę sami, ponieważ mamy tylko dwa teatry w regionie: w Olsztynie i Elblągu.

Musi pani często wal­czyć w Warszawie o olsztyńską kulturę?

Jestem lokalną patriotką i zawsze podkreślam, że jes­tem z Olsztyna. Zresztą w moim zawodzie jest na­prawdę sporo olsztyniaków. Nawet w Teatrze Dramatycz­nym mam kolegę, który jest z Olsztyna. To Mariusz Woj­ciechowski.

Na czwartym roku w na­grodę otrzymała pani etat aktorski w Teatrze No­wym w Łodzi. Ale zrezyg­nowała pani!

To była nagroda specjalna na XVIII Festiwalu Szkół Tea­tralnych w Łodzi, a tydzień później otrzymałam propozy­cję z Teatru 6. piętro. Tam za­debiutowałam w Maszynie do liczenia w reżyserii Euge­niusza Korina. Wybrałam War­szawę, bo była mi najbliżej mentalnie, kończyłam tu szko­łę i nie byłam przygotowana na tak duże zmiany w życiu.

Moim zdaniem rynek aktorski jest przepełnio­ny. Gdybym zobaczył, że na studia konkuruje ze mną 800 osób, to chyba dałbym sobie spokój...

 Stres był przeogromny. Poza tym większość osób pró­buje dostać się do kilku szkół naraz. Ja zdawałam jeszcze do Łodzi, gdzie byłam tuż pod kreską, i do Krakowa. Egzamin również trwa bar­dzo długo, są trzy etapy. W pierwszym jest największy odsiew, zostaje około 50 osób. W drugim etapie za­czyna się bezpośrednia współpraca z profesorami, którzy nas poznają i rozdzie­lają różne zadania. Trzeba także zaliczyć egzamin z tań­ca, poczucia rytmu i słuchu muzycznego, co jest podsta­wią pracy aktora. W trzecim etapie są natomiast zadania improwizowane na tekście z literatury lub piosenki. I po tym wszystkim zostaje przy­jęta grupa szczęśliwców.

Czym zauroczyła pani aktora i opiekuna roku Ce­zarego Morawskiego?

Czy ja wiem, czy zauro­czyłam (śmiech)? Na pewno czymś go zainteresowałam. Był moim profesorem, robi­łam z nim dyplom, gdzie w Wieczorze Trzech Króli Szekspira zagrałam Marię.

Dzisiaj jest już pani z tym oswojona, ale czy na początku nie przeżyła pani szoku w akademii, kiedy spotykała na kory­tarzach znanych aktorów, jak Jana Englerta, Maję Komorowską, Cezarego Morawskiego, Daniela Olbrychskiego, który — jak pani powiedziała — wierzy w młodych ludzi.

Szoku? Przeżyłam ogromny szok! Nie byłam związana ze światem arty­stycznym i nie byłam przy­zwyczajona do wddywania ich twarzy tak blisko. Jednak szybko okazało się, że ci lu­dzie również siedzą w bufecie, kupują wodę w butelce, są zmęczeni i mają swoje dobre i złe humory. Są po prostu normalnymi ludźmi. Szok mija szybko, a poza tym szyb­ki jest także proces nauki w każdej szkole teatralnej.

To znaczy?

Nie traci się nawet mi­nuty, żeby rozwodzić się nad tym, co się czuje. To są czte­roletnie studia, okupione ciężką pracą fizyczną. I psy­chiczną, ponieważ uczymy się przełamywać swoje ba­riery i lęki, i uczymy się z nich korzystać. Zasuwa się od rana do wieczora, zajęcia trwają w godz. 8-19. Nie mówię już o tzw. zajęciach po godzi­nach, kiedy pewne rzeczy trzeba dopracować. To są ciągle próby z kolegami z roku, z kolegami ze star­szych roczników, asystentami profesorów. Przez cztery lata mało się wie o tym, co dzieje się na zewnątrz.

Można zwariować...

Można, ale wariactwo w tym zawodzie jest wskaza­ne (śmiech).

Pierwsze doświadcze­nia w teatrze zdobywała pani między innymi w olsztyńskiej grupie Kokon prowadzonej przez Krystynę Jędrys. Chwilę przed naszą rozmową roz­mawiałem z panią Krysty­ną. Chce pani wiedzieć, co powiedziała, oprócz tego, że panią pozdrawia?

Jestem bardzo ciekawa (śmiech).

„Ania jest bardzo zdol­na, przemiła i potrafi do­ceniać innych. To silna osobowość, nigdy nie była zarozumiała”.

Bardzo mi miło. Pani Krysia była moim pierwszym nauczycielem, ona mnie za­uważyła. To było w Miejskim Ośrodku Kultury w Olsztynie na konkursie recytatorskim. Zostałam zaproszona do Ko­konu. Byłam wtedy dosyć młoda...

.. A teraz to niby jest pani stara?!

(śmiech) Chodzi mi o to, że w grupie Kokon aktorami byli starsi ode mnie koleżan­ki i koledzy. Stwierdziłam, że najpierw skończę szkolę mu­zyczną i później dołączę do grupy. W Kokonie spędziłam ponad trzy lata, a pani Krysia nauczyła mnie podstaw za­wodu. Pozwoliła mi uwierzyć w siebie, pomagała mi przed egzaminami do szkoły tea­tralnej. A przede wszystkim nauczyła mnie otwartości na drugiego człowieka. W tym zawodzie to bardzo ważne, ponieważ szybko można gdzieś tego drugiego czło­wieka zgubić.

Jest pani aktorką Teat­ru Dramatycznego, teatru z renomą i nazwiskami, jak np. Małgorzata Niemirska, Agnieszka Warchulska, Adam Ferency, Władysław Kowalski. Na początku nie czuła się pani obco?

Oczywiście, że się tak czułam. Rozpoczęłam pracę w tym teatrze półtora roku po szkole. Z jednej strony przy­jęto mnie bardzo miło, po­nieważ nie mogę powiedzieć, że ktoś robił mi jakieś pro­blemy. Z drugiej strony znam swoje miejsce w szeregu. Czu­łam się onieśmielona, ale dostałam dużo serca od zespo­łu. W szczególności od Ag­nieszki Warchulskiej, która jest świetną aktorką. W Ab­solwencie, mojej pierwszej dużej roli, zagrała moją mat­kę. Zaprzyjaźniłyśmy się, nau­czyła mnie też budowania roli i tego, jak się zabrać za duży materiał aktorski. W szkole uczono nas głównie robienia scen, a rzadko bu­dowania roli w całości, co jest procesem matematycz­nym. Adam Ferency to kolej­na ciepła osoba. Pierwszy raz pracowaliśmy razem przy Trzech siostrach, wspierał mnie. Z Władysławem Ko­walskim grałam w Królu Edypie. Niesamowity starszy pan z ogromną klasą i wielką pogodą ducha. Z Małgosią Niemirską nie było mi dane jeszcze wspólnie zagrać. Roz­poczęłyśmy współpracę przy Pokojówkach. Niestety re­żyserka spektaklu Barbara Sass zmarła w trakcie trwania prób. Czekam, by stanąć na scenie obok pani Małgorzaty.

Jest pani świeżo po premierze komedii Miar­ka za miarkę Szekspira, w której gra pani Marian­nę. Jednak ważnych ról w Teatrze Dramatycznym miała już pani trochę. Obok wspomnianych jest jeszcze m.in. Nosoro­żec. Coraz większe zada­nia stawiane są przed pa­nią.

Te zadania są różne: śpie­wam, tańczę, mówię wier­szem jak w Miarce.... Wiel­kość tych zadań aktorskich nie zależy jednak od wielko­ści roli, ale od reżysera i gru­py, z którą pracuję, i kilo­metrów wydeptanych na sce­nie. Spotkanie z Nosoroż­cem Ionesco to jest w ogóle jakaś abstrakcja!

Wchodzi pani w zawód, ale współpracowała i współpracuje pani z kil­koma teatrami m.in. Stu w Krakowie, 6. piętro, Pal­ladium, Gudejko, Teatrem Polskiego Radia. Zastana­wiała się pani kiedyś nad tym, że jeszcze kilkana­ście lat temu mogły to być jedynie marzenia nie do spełnienia?

Zastanawiam się nad tym przy okazji każdej premiery. Premiera jest dla mnie świę­tem i zawsze przychodzi myśl, że zawalczyłam o marzenia, ale też dostałam od życia szansę. Mam wiele koleża­nek i kolegów aktorów, którzy nie pracują w takim zespole jak ja. I to wcale nie oznacza, że nie są utalentowani. W tym zawodzie trzeba mieć po pro­stu dużo szczęścia. Moja współpraca z Teatrem Stu rozpoczęła się od castingu, na który pojechałam z głupia frant. Zobaczyłam ogłosze­nie, że dyrektor Jasiński po­trzebuje dziewczyny mówią­cej wierszem, śpiewającej i grającej na instrumencie. Pojechałam, udało mi się wy­grać i znalazłam się w Tryp­tyku Wędrowanie Stanisła­wa Wyspiańskiego. Aktorzy krakowscy grają zupełnie ina­czej niż ci w Warszawie. Poz­nałam Radka Krzyżowskiego, Grzegorza Mielczarka, Krzysztofa Pluskotę, Beatę Rybotycką. Wielkie nazwiska!

Krzysztof Jasiński jest założycielem Teatru Stu...

... I dodatkowo wspania­łym reżyserem, osobą, która ma wizję swojego teatru i konsekwentnie od 50 lat ją realizuje.

Telewidzom jest pani najbardziej znana z seriali Pierwsza miłość i Anna German. Czeka pani na swoją wymarzoną rolę filmową?

Czekam, mimo że obec­nie ta moja droga serialowo-filmowa trochę stoi w miej­scu. Chociaż biorę udział w castingach i mam nadzie­ję, że w miarę szybko coś się pojawi. Bardzo chętnie zagrałabym w filmie historycz­nym albo biograficznym. In­teresuje mnie także przeisto­czenie się w kogoś innego. Uważam, że telewizja uczy aktorów umiejętności znaj­dowania się tu i teraz, na szybko. To również jest po­trzebne. W teatrze ten proces jest długi i żmudny. Anna Dymna w swojej biografii po­wiedziała, że teatr jest prze­dłużeniem szkoły, a w filmie trzeba już wszystko umieć. Możliwe więc, że ja na ten swój filmowy moment muszę jeszcze trochę poczekać.

Tęskni pani za Olszty­nem?

Bardzo! Szczególnie kie­dy zbliża się wiosna i pomy­ślę sobie, że wokoło jest 11 je­zior, że mogłabym siedzieć na molo w Kortowie. Wtedy jest mi brak tego miasta. Olsztyn ma fantastyczny klimat, któ­rego nie da się podrobić. Cza­sami, kiedy przyjeżdżam do rodziny i ktoś mnie rozpozna na ulicy, słyszę: „O, a co pani robi w Olsztynie?”. Wtedy mówię dumnie, że jestem olsztynianką!

*

Anna Szymańczyk urodziła się w 1987 roku w Olsztynie. W 2010 roku ukończyła studia w Akademii Teatralnej w War­szawie. Zadebiutowała rolą Pani Zero w spektaklu Ma­szyna do liczenia w warszaw­skim Teatrze 6. piętro. Otrzy­mała nagrodę specjalną na XVIII Festiwalu Szkół Teatral­nych w Łodzi. Obecnie jest ak­torką Teatru Dramatycznego w Warszawie. Wystąpiła w se­rialach, m.in. Przystań, Anna German, Pierwsza miłość, Instynkt. Użycza także swo­jego głosu w dubbingu, m.in. Harry Potter i Książę Półkrwi, Piraci!, Dzwoneczek i bestia z Nibylandii.

Źródło: Filmpolski.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji