Duchowi memu dali w pysk i poszli...
Zdaje się, że parafraza tekstu jednego z dramatów Juliusza Słowackiego jest zupełnie na miejscu, gdy wziąć pod uwagę prowokacyjną ze wszech miar prapremierę sztuki Pawła Demirskiego "Dziadów. Ekshumacji" w reżyserii Moniki Strzępki, wystawionej we wrocławskim Teatrze Polskim 14 stycznia 2007 roku - dla e-teatru pisze Magdalena Chlasta-Dzięciołowska.
Zmierzyć się z Mickiewiczowskim tekstem, wykorzystując estetykę popkultury to niezwykle śmiałe przedsięwzięcie. Powiem więcej - ryzykowne. Ryzykowne do granic nietaktowności. Trzeba mieć odwagę złego smaku, jak powiedziałaby autorka "Legendy romantycznej i szyderców" Marta Piwińska, by w Polsce "przestali mówić pomazańcy, ludzie majestatyczni, by pojawiło się prężliwe, młode, nie lękające się śmieszności, umiejące się śmiać życie".
Demirski, autor takich sztuk jak: "From Poland with lov"e, "Wałęsa. Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna" czy choćby "Kiedy przyjdą podpalić dom, to się nie zdziw" - "Dziady. Ekshumację" napisał specjalnie dla Strzępki i wrocławskiego Teatru Polskiego, któremu od niedawna dyrektoruje Krzysztof Mieszkowski.
Wygląda więc na to, że najnowsza inscenizacja jest w trójnasób spotęgowaną, wyzwoloną, niepokorną energią artystyczną - z jednej strony likwidatorską wobec mentalnych schematów, nawyków emocjonalnych i estetycznych, z drugiej aktywizującą śmiałością poszukiwań, "z którymi, jak mawiał Wyspiański, muszą się uczeni oswoić"...
Autorka przedstawienia uważa, że to ogromnie krzywdzące, że Adama Mickiewicza i "Dziady" czyta się ciągle z czcią i na kolanach. Przeraża ją, że Mickiewicza nie można tknąć, a "Dziady" to arcydramat, choć są w nim słabsze, nieprzystające miejsca. Stąd ucieczka od metafizyki kanonicznej lektury skompromitowanej przez wieki tak zwanym męczeństwem narodowej sprawy. Następuje więc ekshumacja polskich trupów, wątpliwej bohaterszczyzny, dwuznacznej moralnie, zatęchłej historii narodu ("tak tak tak - naród wspaniały - tylko ludzie kurwy"), podłych postępków (przecież wtedy "wszyscy podpisali"), relatywizujących wszystkie łajdactwa samousprawiedliwień ("To jednak w pewnym sensie / Nie jest takie proste że to miało miejsce / To jest trudniejsze niż się wydaje / Gdyby na to spojrzeć / Kto nigdy nie żył / W tamtych okolicznościach").
I rzecz nie dotyczy tylko naszych nędznych kompleksów i słabości, narodowej megalomanii i zwykłej ludzkiej próżności - scena z trójką stetryczałych weteranów, którzy spotkali się, by powspominać, a raczej przelicytować swoje wojenne zasługi i bohaterską przeszłość, gdy tymczasem opętują ich duchy ofiar pomordowanych w pogromie Żydów, dzieci Wołynia , ofiar Praskiej Wiosny oraz innych ofiar zniszczonych, udręczonych i zakatowanych w imię jedynie słusznych racji, ale też wykluczonych ze społeczeństwa w imię jedynie słusznej religii ("Rozwodnik / Dziwka / samotna matka / To są słowa które zabijają / To są słowa które wypychają z okien / Pod pociągi / Pod belki stropowe / pod żyletki).
Im dłużej trwa Zaduszkowa uroczystość - tym więcej Zjaw, tym bardziej wszystko potwornieje. Ze świętości odzierane są kolejne polskie mity. Zwykłe podziały na dobrych i złych, ubeków i opozycjonistów, kościelnych dostojników i powolne im owieczki, intelektualistów i prostaków - tracą na znaczeniu. Wszystko jak w diabelskiej kadzi pomieszane, niejasne, dwuznaczne, zdezawuowane: "Polskie słoneczne społeczeństwo / To jebane społeczeństwo / Toczone zawiścią / Toczone strachem / Toczone wyrzutami sumienia / Toczone dbałością o kupowanie mięsa / Toczone alkoholizmem / Toczone rozwodami/ Zdradami / Nieślubnymi dziećmi które chcą się mścić / Toczone świąteczną nauką kościoła katolickiego / Której nikt nie rozumie".
Niejeden pewnie zada sobie pytanie, jak to się ma do "Dziadów" Mickiewicza. Do dramatu wielkiego romantyka, wieszcza, który, co tu kryć, funkcjonuje powszechnie jako archetyp życia polskiego. Myśmy z niego wszyscy... Dlatego też nie wyobrażam sobie, by przedstawienie mogło nie poruszać. Jakkolwiek, ale poruszać.
Mieszkowski po premierowym spotkaniu przyznał, że ta sztuka niezwykle go wzrusza, porusza, ale i wkurza - czy wręcz, mówiąc językiem współczesnej wersji dramatu - wkurwia. Mnie też. Myślę, że w atmosferze gęstej od zapachu kościelnych kadzideł zdarzyło się coś ważnego i paradoksalnie Mickiewiczowy tekst na to zezwalał. Chodzi o wywrotowy, rebeliancki - w gruncie rzeczy niebywale skandaliczny i prowokacyjny charakter oryginału.
Mickiewicz, pisząc drezdeńskie "Dziady", stanowiące dokończenie rozpoczętych w Wilnie pierwszych części - nie czuł się w porządku przed samym sobą. Zmagał się z potężnym kompleksem dezertera. Kompleksem, który zdawał się zagłuszać polemiką wobec listopadowego powstania i jego kombatantów (by wspomnieć o kompromitującym fakcie z życiorysu Mistrza, z którym przyszło mu się w realnej przestrzeni zmierzyć towarzysko z wojskowymi uczestnikami powstania w powszechnie znanym salonie Klementyny Hoffmanowej). Tak naprawdę więc całe to wewnętrzne rozedrganie, wszystkie te rozdarcia, dramatycznie, konwulsyjnie pulsujące myśli, bunt niepohamowany i prowokacja wrocławskiego przedstawienia biorą się właśnie z Mickiewicza.
Gdyby zestawić monologi głównych bohaterów: Konrada sprzed dwóch wieków - pełnego pychy romantycznego bluźniercy, wyzywającego Boga na pojedynek i tego współczesnego - odartego z liryzmu, ze wzniosłości, nisko upadłego - to podejrzewam, że jeśliby można jakimś przyrządem, na podobieństwo elektroencefalografu na przykład, zarejestrować, zmierzyć stan emocjonalnego napięcia towarzyszącego obu improwizacjom, wagę spraw, siłę ich kreacyjnych możliwości - wynik byłby zaskakująco równy. A to znów znaczy, że tradycyjne podziały w sztuce na wzniosłe, wysokie i niskie, trywialne - zatraciły tak naprawdę sens. Liczy się siła, głębia przekazu , prawda wyrażania, ładunek emocjonalny, szczerość artystycznych odkryć i motywacji. Wtedy przestajemy myśleć o wierności tekstu - na rzecz wierności myśli. A pamiętać trzeba, że w "Dziady" Mickiewicza od samego początku wpisane były potężne namiętności, intelektualne dysputy i wykluczające się racje.
Stąd wrażenie, że artystyczna spółka Demirski Strzępka & Company tworzy sztukę nie przeciw, ale wobec przeszłości, z którą tak naprawdę wciąż jesteśmy nierozliczeni i nie mam tu na myśli wyłącznie aktualnej lustracji. Pomimo bowiem licznych aluzji i czytelnych sygnałów nie sposób tej sztuki odbierać tylko doraźnie i czytać tylko politycznie. (Konrad: "jak chcecie to ja was kurwa urządzę / ja ciebie też mogę urządzić / i ciebie mogę urządzić / i ciebie / kto was tak urządzi / jak mnie tutaj nie będzie / sami się urządzicie?).
Zaduszki, formuła obrzędowego misterium "Dziadów" i sama osobliwa, nowoczesna struktura dramatu Mickiewicza - niespójna, fragmentaryczna, poszarpana daje kolejnym reżyserom duże możliwości interpretacyjne, pozwala im na dowolne rozłożenie akcentów, kierując choćby wyborem jednych, a pomijaniem innych scen. Pamiętajmy, że przez cały dziewiętnasty wiek, do roku 1901 - do wystawienia "Dziadów" jako pełnego spektaklu przez Stanisława Wyspiańskiego - dramat grany był, jeśli w ogóle, z oczywistych, cenzuralnych względów, częściami, pojedynczymi scenami. Dlatego fakt, że "Dziady. Ekshumacja" powołują do scenicznego życia tylko niektóre z nich nie powinien szczególnie zaskakiwać, a jedynie zastanawiać nad motywacją ich wyboru.
Bez wątpienia tekst Demirskiego i przedstawienie Strzępki mogą budzić skrajne emocje - tak w widzach, jak i krytykach; od entuzjazmu po potępienie (jakby w podobnym przeczuciu w I części "Dziadów" Mickiewicz pisał: "Jedni mię będą egzorcyzmem chłostać, drudzy uciekną zdziwieni"...). Młode pokolenie twórców wykorzystuje romantyczny dramat jako formę poznania otaczającego ich świata - dlatego używają swoich narzędzi: śmiały, zuchwały, wulgarny język - zaśmiecany poetyką ulicy; graffiti, hip-hopu, reklam, tandetnej publicystyki - przewrotnie upiorne budując przy tym obrazy. A wszystko to w oszczędnej scenografii Roberta Rumasa, inspirowanej skrótowym językiem sztuki polskiego konstruktywisty Andrzeja Pronaszki. Ni to krypta, kaplica, kościół, ni oddział zamknięty, wiec czy remiza. Udręczone nadużyciami narodowe i religijne symbole oprawił w kicz, ubrał w Daichmana. Takie miejsce tłumaczy więc i pojawienie się X. Piotra (Rafał Kronenberger) - demonicznego kaznodziei i cynicznego showmana w jednym, i Konrada (Marcin Czarnik), który w pełnej ekspresji improwizacji, pomimo zintensyfikowania świadomości - pozostaje złajdaczonym politykiem, i Rzecznika (Jakub Giel), przekonującego specjalistę od PR, niezawodnie manipulującego ludźmi, i autentycznie poruszającej Pani Rollison (Jolanta Zalewska).
Zorganizowana przestrzeń jest też naturalnym środowiskiem dla dziwek, których "kurestwo jest właściwie uniwersalne", przebranych za Anioła (Agata Skowrońska) i Diabła (Alicja Kwiatkowska) oraz wspomnianych wcześniej trzech Weteranów (Adam Cywka, Wojciech Mecwaldowski i Marian Czerski) poddanych ciekawym przemianom.
Po raz kolejny więc w historii teatru "Dziady" Mickiewiczowskie posłużyły do demistyfikacji. I nie tylko tych wielkich zbiorowych zbrodni, ale również tych małych, prywatnych. Z każdą chwilą odzierano nas z przekonania, że chodzi wyłącznie o duchy z dalekiej przeszłości. Z wygodnych, komfortowych miejsc widza wyrwano nasz spokój, samozadowolenie, tę naszą "nieznośną lekkość bytu" uzyskaną często wygodną obojętnością, przyzwoleniem, przemilczeniem, manipulacją i innymi drobnymi na pozór świństwami.
Jeśli pamiętać przy tym, że romantyzm nazywano inaczej emocjonalizmem - łatwiej zrozumieć intensywność szaleńczego buntu buchającego ze sceny. Jedni odbiorą to za bluźnierstwo, inni za denerwującą manierę. Wszystkie te doznania: złość, gniew, wściekłość - paradoksalnie służą przedstawieniu. Nie niszczą przecież w gruncie rzeczy "Dziadów" Mickiewicza - te w swej niezmienności czekać będą na kolejne odczytania. Dopóki się jednak po nie sięga - znaczy, że "Dziady" żyją. A to zaś znaczy, że my potrzebujemy Mickiewicza - tak jak Mickiewicz potrzebuje nas! Dalej więc, młodzi przyjaciele!...
PS Wspaniałym pomysłem wydawniczo-edytorskim było przygotowanie przez Teatr Polski we Wrocławiu książki ze sztuką Demirskiego oraz "upiornej" prezentacji jej scenicznych twórców. Jest do czego wracać...
***
Autorka jest doktorem nauk humanistycznych, specjalizuje się w romantyzmie i Młodej Polsce.