Nocni goście Amahla
Dlaczego Joseph Herter z Marcelem Kocha nożykiem zrealizowali właśnie operę Gian-Carla Menottiego Amahl i nocni goście już po raz drugi w Warszawie? Powodów jest kilka.
Treść utworu jest związana ze świętami Bożego Narodzenia. Skorzystano z gościny Teatru Wielkiego, a także, co stanowi element nader istotny, ze wsparcia zaoferowanego przez takie firmy, jak m.in. Fundacja Buchnera, Panasonic. Northern Telcom Canada, Ambasadę USA w Warszawie i inne. Przed 10 laty, kiedy to wystawiano Amahla po raz pierwszy, wielu dzisiejszych słuchaczy nie było jeszcze na świecie, a i nie tak wielu dorosłych odwiedziło trzy gościnne spektakle w Teatrze Żydowskim w grudniu 1980 r.
Ci, którzy oczekują na scenie kameralnej Teatru Wielkiego, superawangardy, szybko się rozczarują. Muzyka Amahla skomponowana przez Włocha mieszkającego w USA, usadawia się gdzieś, przy Prokofiewie. I chociaż rzeczywiście, opera skomponowana w 1951 r. na potrzeby sceny telewizyjnej, nie wyróżnia się muzycznie niczym szczególnym, bez niej byłoby smutniej. Jest to bowiem dzieło świetnie skonstruowane, zwarte, a pewien brak tempa zwłaszcza w pierwszej połowie spektaklu, można przypisać raczej premierowym przeżyciom niektórych wykonawców, a nie zapisowi tak wytrawnego znawcy praw sceny muzycznej, jakim Menotti — kompozytor i librecista — jest bez wątpienia.
Sięgnął do tematyki, osnutej wokół narodzin Dzieciątka, a ściślej, pojawienia się w chacie ubogiej wdowy i jej kalekiego syna Amahla, Trzech Króli, zmierzających wraz z pasterzami do Betlejem. Przedstawienie ma wdzięk i ciepły liryzm, jest optymistyczne, zawiera nawet sporą dawkę humoru.
Niewymuszony uśmiech zawdzięczamy nie tylko świetnemu przekładowi libretta Zofii Kierszys. Przede wszystkim Trzem Królom, a zwłaszcza najpiękniej z nich śpiewającemu. Melchiorowi — Ryszardowi cieśli.
Bardzo pomysłowe i efektowne układy taneczne są dziełem Kaliny Szubert, a Orkiestra św. Antoniego pod dyrekcją swego szefa, Amerykanina zadomowionego w Polsce, Josepha Hertera, prezentuje dyscyplinę i ładne brzmienie.
Marzyłoby się jeszcze, aby zapał i talenty młodych warszawskich realizatorów (oraz fundusze sponsorów) starczały również na inscenizacje polskich utworów scenicznych, w tym współczesnych. Ale może popieranie swoich twórców, u siebie (dzięki życzliwości bogatych firm zagranicznych), to już zbyt wiele?