Artykuły

Mozart, Salieri i wiele wątpliwości

Scena Mała TW w Warszawie, odkąd sięgam pamięcią, nie była oczkiem w głowie zmieniających się, jak w kalejdoskopie dyrekcji. Zbudowano ją jako salę prób, stąd zaplanowana dysproporcja pomiędzy sporą powierzchnią sceny i mikroskopijną doczepioną od niechcenia widownią. Fakt, że scena wykorzystywana jest w codziennej pracy teatru do intensywnych prób, oraz inne — nieznane nam — przyczyny spowodowały, iż nigdy nie prowadzono na niej konsekwentnej i sensownej polityki repertuarowej. Dla przykładu, za kadencji Satanowskiego szły tu jedynie dwie rewelacyjne pozycje: Historia Żołnierza w reż. Dziewulskiej i Amadigi di Gaula w reż. Adamika.

Ostatnia premiera zdaje się być również efektem braku jasnej koncepcji repertuaru, ponieważ trudno dostrzec jakieś istotne artystyczne powody, dla których wystawia się to, co się wystawia. Są przyczyny inne, które jako ludzie życzliwi teatrowi możemy uznać, ale przeciętnego widza zapewne nic one nie obchodzą. Mozart i Salieri Nikołaja Rimskiego-Korsakowa jednoaktowa opera rozpoczynająca składankowy wieczór, to dzieło nie najwyższych lotów muzycznych i dramaturgicznych. Przy nieistotnej, eklektycznej do irytacji muzyce, libretto jest na tyle tandetne, że można jedynie współczuć reżyserowi. Trudno bowiem wyobrazić sobie model teatru, w którym rzecz ta dałaby się w miarę bezdysonansowo upchać.

Zastosowano neutralną konwencję XIX-wiecznego teatru lirycznego i może debrze się stało, bowiem najistotniejszym powodem, dla którego warto jednak posłuchać tego spektaklu jest sztuka wokalna Andrzeja Hiolskiego w partii Salierego! Znakomity baryton lata największej artystycznej aktywności ma już (ku naszemu szczeremu żalowi) za sobą, lecz i dziś jest w nieprawdopodobnej i wspaniałej kondycji. Rosyjska muzyka romantyczna wyjątkowo pasuje do jego osobowości i warsztatu (wspomnijmy tylko Oniegina). Do niepowtarzalnego głosu dodajmy profesjonalne aktorstwo, a otrzymamy całość doskonałą Szkoda tylko, że wybrano dla Hiolskiego dzieło tak mizerne.

By sklecić pełny spektakl dolepiono dwa jednoaktowe balety.

O pierwszym w choreografii Zofii Rudnickiej (Kaprys losu do muz. Salierego) niczego dobrego powiedzieć się nie da, drugi (Synowie harmonii do mozartowskiej Symfonii g-moll KV 550) to rokujący wielkie nadzieje debiut młodego choreografa Artura Żymełki. Orkiestra akompaniująca temu wieczorowi nic do przyjęcia! Ponoć to jakiś, związany z nieobecnością zespołu (tournées) trzeci skład. Możemy zrozumieć i wybaczyć chęć zrealizowania premiery za wszelką cenę. Ale cóż to za argument dla płacącego za bilet widza?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji