Z powodu Pszoniaka
Nikt chyba, poza niewielu historykami i krytykami, nie pamięta skandynawskiego (duńsko-szwedzko-norweskiego) filmu Głód Henninga Carlsena, który na naszych ekranach ukazał się w roku 1967. Większość widzów nie miała więc żadnych porównań dla widowiska, które zaprezentował poniedziałkowy Teatr Telewizji. Warto jednak przypomnieć, że film Carlsena był realistyczny, widziało się w nim przede wszystkim człowieka głodnego.
Adaptacja telewizyjna słynnej powieści Knuta Hamsuna — Głód — dokonana przez Marka Waruszyńskiego (oparta o jedyny u nas przekład Fr. Mirandoli) i wyreżyserowana przez Janusza Kijowskiego poszła w kierunku innym. Pokazano nam widowisko oniryczne, utkane z rojeń sennych, umierającego z głodu znerwicowanego fantasty, zbyt słabego aby móc podjąć jakąkolwiek walkę już nie o sukces, ale o łyżkę strawy.
Psychologiczne studium człowieka nieszczęśliwego — Głód Hamsuna — stało się jakby pretekstem dla zaprezentowania wielkiej skali możliwości aktorskich Wojciecha Pszoniaka. To Pszoniak nadaje sens całości. Zafascynowani jego nerwową, rzec można namiętną i sugestywną grą, nie myślimy o postaci, którą gra. Przypadkowe i nieistotne wydają się wszystkie uwarunkowania losu tej postaci, mało ważna męka człowieka nieszczęśliwego, głodnego, zagubionego w zimnym, obojętnym świecie. Ważne jest tylko aktorstwo Pszoniaka. Czasem błyska refleksja, iż ten człowiek jest jak nieprzystosowany do życia w społeczeństwie, że jego udręka budzi litość, ale nie budzi zdziwienia. I przebija się chwilami jeszcze inna refleksja; pełna zdumienia — jak mógł Hamsun, człowiek pełen tak wielkiej wrażliwości na los jednostki, opowiedzieć się w czasie wojny po stronie hitleryzmu?
Spektakl powstał dla Wojciecha Pszoniaka. Nie wszyscy mogą uznać, iż był to powód wystarczający.