Teatrzyk prawie domowy
Tak mogłoby wyglądać mieszkanie-teatr Mirona Białoszewskiego. Graciarnia, ale mająca swój niepowtarzalny dyskretny urok. Szafa jak meblozaur, na niej antresola, stary wieszak, miotła i poducha z falbanką. Jest i pisarz? I przyjaciele. Śpiąco-jazzujący saksofonista, hoża dziewczyna, chłopak w roboczym chałacie, domownik w krótkich majtkach i klapkach, krucha dama w czarnych rękawiczkach ze srebrnym czajnikiem w ręce zamiast torebki. No i ten siódmy. Bo Sprawa podejrzana… — w zaaranżowanej przez Monikę Rosiewicz na scenie przy Kanoniczej 1 „Mironczarni" — została obliczona na …siedmiu ludzi z szafą.
Tym, którzy pamiętają romantyczno-poetyckie dokonania sceniczne Moniki Rosiewicz, kiedy próbowała odtworzyć choć namiastkę teatru rapsodycznego, zapewne trudno będzie uwierzyć, że spektakl na Kanoniczej, chociaż mieni się poetyckim, jest ze wszech miar teatralnym, żywym, porywającym, nieco surrealistycznym, zabawnym i bardzo poważnym, choć niewielkim przedsięwzięciem.
W tym niewielkim przedstawieniu autorka scenariusza i reżyserka zarazem, składając teksty Białoszewskiego, posłużyła się swobodnymi skojarzeniami. Wiersze, z natury swojej już lingwistyczne, przenikają się, zaczepiają się wzajemnie jednym słowem albo gestem, tworząc wartki potok „muźniętej” codzienności kilkorga młodych ludzi, którzy razem żyją, podróżują, bawią się i modlą. Tak pomyślany scenanariusz pozwolił z kolei na stworzenie przez aktorów Teatru Ludowego oryginalnej zabawowej kreacji zbiorowej. Każdy z nich ma tutaj swoje pięć minut. Niezależnie od tego, czy siedzi wyniośle w charakterze przydrożnego świątka na zatkniętej na czubku starego wieszaka podusze (jak Barbara Krasińska), czy jazzująca zawodzi na lśniącym saksofonie z wysokości antresoli (jak Piotr Piecha). Zarówno Beata Schimscheiner, jak i Paweł Gędłek, Andrzej Franczyk, Tomasz Schimscheiner oraz występujący na scenie w charakterze „siódmego” kompozytor Andrzej Lamers wspaniale udowodnili, że subtelny humor da się pożenić z żywiołowym wygłupem.