Aktor jest mięsem
Po czterech lata ciężkiej pracy nad scenicznym rzemiosłem studenci Akademii Teatralnej w Warszawie mają poczucie, że teatr się nimi nie interesuje. Reżyserzy czy dyrektorzy warszawskich scen rzadko bywają na dyplomowych spektaklach, chętniej przyjmując ładne, ograne już buzie z telewizji - pisze Paulina Sygnatowicz w Życiu Warszawy.
Gdy odbierali indeks, zarzekali się, że nie będą chałturzyć. Dziś studenci IV roku Akademii Teatralnej mówią inaczej - bycie aktorem nie w teatrze, a w serialu to sposób na zarabianie pieniędzy jak każdy inny. Oglądamy ich w ulubionych tasiemcach: "Na dobre i na złe", "Magdzie M.", "Na Wspólnej", "Plebanii". Młodzi aktorzy starają się pogodzić pracę na planie z przygotowaniami do premiery dyplomowego przedstawienia na Akademii Teatralnej. Większość studentów nie pochodzi z Warszawy, a utrzymanie w stolicy kosztuje. Najwyższe stypendium naukowe przyznawane na Akademii wynosi nieco ponad 300 zł. - Za to nie da się nawet wynająć mieszkania - mówią studenci. - Poza tym nie studiujemy na politechnice, nie mamy wiele czasu poza szkołą. Nasi koledzy dorabiają w KFC, my mamy zajęcia do 22, więc jedyną możliwością złapania paru groszy jest granie epizodów w serialach czy filmach. Na angaż w teatrze i stałe dochody mają szanse może dwie, trzy osoby z roku. Zwłaszcza że poprzednie lata były szczególne - prawie wszyscy absolwenci dostali etaty w teatrach, i to warszawskich. Przez kilka sezonów scena nie będzie potrzebowała młodych.
- Jest takie ryzyko, że większość z nich nie dostanie propozycji - przyznaje Jarosław Gajewski, aktor, prorektor Akademii Teatralnej. Podkreśla przy tym, że jest to rok osób zdolnych i rokujących nadzieje na dobrych aktorów. - Teatry z głębi kraju są bardzo zainteresowane naszymi absolwentami, ale oni boją się jechać. Rynek pracy jest tam nieporównywalnie mniejszy niż w Warszawie.
Młodzi ludzie zaraz po szkole obawiają się, że w mniejszych miastach nie będą mieli w czym grać, a umowa z teatrem przywiąże ich do jednego miejsca. Nie pojawiając się zaś w Warszawie na castingach, wypadną z aktorskiego rynku. Żeby zaistnieć, muszą zaczynać grać na pierwszym czy drugim roku studiów. Gajewski uważa, że tak wczesne zaczynanie zawodowego życia nie jest dla przyszłego aktora korzystne.
- Staramy się przez pierwsze trzy semestry, aby studenci nie ruszali się ze szkoły - mówi. - Ten czas ma pozwolić im na zastanowienie się nad wartościami, którym chcą służyć.
Dwa dni szansy
Aby zagrać w filmie czy w serialu, student musi uzyskać zgodę opiekuna roku i dziekana. Akademia pośredniczy także w podpisywaniu umowy pomiędzy nim a producentem. Pozwala to tak dostosować zdjęcia na planie, aby nie kolidowały z zajęciami na uczelni. - Nikt nie pozwoliłby nam wziąć nic poza szkołą, jeżeli mielibyśmy nie przyjść na zajęcia - twierdzą studenci.
A jednak dwa lat temu, kiedy studia kończył rocznik, do którego należeli m.in. Mateusz Damięcki i Maciej Zakościelny, doszło do sytuacji, że uczniowie nie mieli czasu na próby w dyplomowym spektaklu pod okiem Zbigniewa Zapasiewicza, ponieważ grali w serialach. Ci, którzy kończą IV rok teraz, utrzymują, że granie w telenowelach jest dla nich znakomitą praktyką, zdobywaniem doświadczenia w pracy z kamerą. Skarżą się, że takich zajęć brakuje na uczelni.
- Na trzecim roku każdy z nas miał tylko półtorej godziny zajęć z kamerą. Półtorej godziny przez całe cztery lata! - podkreślają.
Odmiennego zdania jest Jarosław Gajewski. - Taki trening zdominowany przez pracę w serialach degeneruje zdolności aktorskie - mówi. - W serialu aktorzy przez dłuższy czas grają jedną postać, mają wyraźnie postawione zadanie wiarygodnego naśladowania życia. Praca w telewizji nie jest twórczością, aktor jest mięsem.
Studenci buntują się, kiedy słyszą, że nie powinni grać w serialach, bo to niegodne prawdziwego aktora.
- Nie jest tak, że cokolwiek się zrobi w teatrze, jest super. Kiepską rzecz można też zrobić na scenie - mówią, i zapewniają, że grając w serialu, starają się robić to najlepiej, jak potrafią.
Nie jest też tak, że grono pedagogiczne najchętniej zabroniłoby studentom uczestniczenia w jakichkolwiek projektach pozaszkolnych. Cieszą się, kiedy ich podopieczni mają szansę zagrać ciekawą rolę u wybitnego reżysera. Świadczy o tym fakt, że i na terenie Akademii zdarzają się castingi.
Przyszli aktorzy zdają sobie sprawę, że nie osiągną niczego bez znajomości. - Nawet dobrzy reżyserzy po zrobieniu filmu idą kręcić jakiś beznadziejny serial, bo muszą z czegoś żyć - mówią. - I jest szansa, że na planie takiego serialu, w trakcie tych dwóch dni zdjęciowych, spodobasz się reżyserowi i może zaproponuje ci rolę w swoim następnym filmie.
Emigracja na plan
Po czterech lata ciężkiej pracy nad scenicznym rzemiosłem studenci mają poczucie, że teatr się nimi nie interesuje. Reżyserzy czy dyrektorzy warszawskich scen rzadko bywają na dyplomowych spektaklach, chętniej przyjmując ładne, ograne już buzie z telewizji. A i publiczność woli oglądać spektakl z udziałem "znajomych" ze szklanego ekranu.
Profesor Gajewski obawia się jednak, że takie myślenie zawiera w sobie pułapkę.
- Zachęcam ich, żeby na początek nie angażowali się za bardzo, żeby traktowali to jako emigrację zarobkową i żeby wracali z tej emigracji do teatru. Ale nie jestem optymistą - dodaje. - Nie sądzę, że będą stamtąd wracali. Pieniądze, jakie człowiek zarabia w serialu, powodują, że nabiera on jakiejś społecznej wartości, nowej pozycji i nie chce wracać do teatru.
Może przyjdzie
Dziś [23 października] studenci IV roku wydziału aktorskiego pokażą swój pierwszy z czterech spektakli dyplomowych. Będzie to sztuka irlandzkiego dramatopisarza Briana Friela "Tańce w Ballybeg". Reżyseruje Iwona Kempa. Młodzi aktorzy mają nadzieję, że na widowni zasiądzie dyrektor jakiegoś warszawskiego teatru, który zaproponuje im angaż, jeżeli nie, będą dalej grać w filmach i serialach. Albo wyjadą. Do Irlandii.
Na zdjęciu: Teatr Collegium Nobilium.