Artykuły

Lupa o sobie samym

"Na szczytach panuje cisza" w reż. Krystiana Lupy w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku.

Tym razem zapomnijcie o Lupie mrocznym, inkwizytorze podświadomości, reżyserze tajemnic "Na szczytach panuje cisza", jego najnowszy spektakl, jest żartobliwy i prześmiewczy

"Na szczytach panuje cisza" to kolejny - po "Niedokończonym utworze na aktora" i "Zaratustrze" - spektakl z Krystianem Lupą w środku. Może nie autobiograficzny, ale na pewno z kluczem. Reżyser wypędza w ten sposób niektóre swoje demony, patrzy na siebie ironicznie, z dystansem. Pierwszy sygnał innej tonacji daje już scenografia: jasna, błękitna, pełna chmur i przestrzennego oddechu. Sztuka Thomasa Bernharda to w jego interpretacji prawie komedia obyczajowa z życia modnego niemieckiego pisarza. Żadnego drugiego dna, żadnych ekstatycznych iluminacji, zero niewypowiedzialnego. Od początku wiemy, że pan Meister jest przeciętnym pisarzem, znalazł się na Parnasie dzięki kaprysowi wydawcy znającego na wylot mechanizmy rynku. Właśnie ukończył opus magnum, ostatni tom tetralogii, czas na udzielenie pierwszych wywiadów, przeczytanie na głos któregoś z rozdziałów. Para bufonów - Meister i jego żona Anna, pysznie granych przez Władysława Kowalskiego i Maję Komorowską - kokosi się na scenie w iluzorycznej chwale, walczy o wizerunek, o nimb i aureolę. Lupa nie grzmi, nie targa ich za uszy, po prostu wiele swoim bohaterom wybacza. Co jakiś czas podkreśla, że nawet mali ludzie mają prawo do złudzeń. Zwłaszcza że bez nich nie mieliby już nic. Sztuka Bernharda to nie oskarżenie fałszywych hierarchii artystycznych świata kultury, lecz raczej ich złośliwa wizja. Bo skoro wszelkie hierarchie we współczesnej sztuce zależą od sprawnego marketingu, artysta nie ma innego wyjścia, jak mu ulec. Miałkość geniuszu usprawiedliwia tylko głupota konsumentów i producentów kultury. Wydawca pisarza jest ignorantem. Doktorantka pisząca o Meistrze - kretynką. Dziennikarz z "Frankfurter Allgemeine Zeitung" - nieukiem. Wszyscy kłamią, nadymają się i puszą własną wielkością. Artysta nie jest od nich ani lepszy, ani gorszy. Lupa wcale nie mówi, że twórca nie ma prawa do próżności i pychy. Tylko że samozadowoleniu powinna zawsze towarzyszyć samoświadomość.

Dlatego bohater Kowalskiego miewa chwile przebłysku prawdy: jestem miernota i zależę od miernot. Ale czy to tylko moja wina? Anna Mai Komorowskiej wie, że trzeba strzec tego, co się zdobyło, dyktować krytykom, co mają pisać, wszystko musi być pod kontrolą, bo sztuka to nie jest akt twórczy, ale chytra gra. Pierwszy raz w teatrze Lupy aktorzy mówią niektóre kwestie wprost do publiczności. No bo jakże miałoby być inaczej? Wiedzeni nieomylnym instynktem Meister i jego żona wyczuwają na widowni obecność wpływowych krytyków, potężnych redaktorów, opiniotwórczych autorytetów. Trzeba to i owo im wytłumaczyć, pochlebić, zapoznać z dorobkiem. W finale, zaraz po tym, jak Meister odczytał rozdział swego bełkotliwego dzieła, odzywa się zasłuchany dotąd Wydawca i mówi - może cynicznie, może jak absolutny dyletant - "No i powstało arcydzieło". Najwyraźniej Lupa kpi nie tylko z egzegetów twórczości bohatera, lecz także ze swoich, obwieszczających każde jego przedstawienie biciem w dzwony. Tymczasem jak jest naprawdę, artysta zawsze wie najlepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji