Jak z życia marionetek
Jedyną zaletą Antygony Marka Lisa-Orłowskiego jest to, że trwa tylko godzinę
Artyści nie chcieli wyjść do ukłonów. Trudno się dziwić. Gdyby nie Sambor Dudziński, podśpiewujący jak uliczni kaznodzieje w Harlemie pieśni chóru, i Konrad Kujawski, który pokazał, że do stworzenia postaci w tragedii potrzeba namysłu, byłaby zupełna klapa.
W poniedziałek Wieczorem aktorzy Kompanii Fredrowskiej zagrali w nieznośnie patetycznej manierze prowincjonalnych, przedwojennych teatrzyków komediowych, zmuszonych do zagrania Antygony. Temat właściwie dla Mrożka. Tak płaczliwego, niepozbieranego Kreona jak Marian Czerski nie widziałem nigdy. Tragiczny konflikt pomiędzy ustanowionym przez tyrana prawem państwa a boskim prawem do uszanowania wyjątkowości człowieka, na które powoływała się Antygona, aktorzy Kompanii odegrali niczym scenę balu z Trędowatej Mniszkówny.
Tymczasem tragedii bohaterów Sofoklesa właściwie się nie gra. Ona w nich i w nas od pokoleń tkwi. Trzeba ją tylko wypowiedzieć. Reżyserowi zabrakło pomysłu na mówienie własnym językiem. Lis-Orłowski chciał Antygony strasznej, totalitarnej, politycznej jak filmy ekspresjonistów, a uwikłał swe postacie w Chaplinowskiego Dyktatora — w poetykę patosu mównic, w płócienne lochy-zastawki, w zamaskowanych kominiarkami osiłków. Taki spektakl również wymaga efektów specjalnych i machiny produkcyjnej, a Firlej ma scenę klubową, światła ubogie, dekoracje żadne.
W takich okolicznościach groza musi wzbudzić uśmiech. Nie pomaga tupanie butami i okrzyki już u wejścia na salę. Ani trzaskanie drzwiami za wpuszczanymi na widownię w karnych grupach widzami. Bo krzesełka za drzwiami są miękkie, dekoracje bardziej niż umowne, a prawda i tak tkwi w człowieku, nie w rekwizytach.
Nieprzemyślane konstrukcyjnie deklamowanie stało się przyczyną klęski aktorów. Wszyscy — poza Hajmonem Kujawskiego — wypadli jak groteskowe karykatury klasycznych postaci. Antygona Doroty Zielińskiej wyglądała niczym Nike z Samotraki, pozbawiona nawet tej namiętności, która tkwi w cudnym marmurze. Marek Lis-Orłowski zagrał Tejrezjasza w manierze i kostiumie wróżów z Wiedźmina. Kreon w interpretacji Marcina Czerskiego był pokrętnym biuralistą, nie totalitarnym władcą. Przewodnik chóru Edward Kalisz z początku bawił parodią postaci ministerialnych rzeczników prasowych, w finale ugrzązł w figurze Radosta ze Ślubów panieńskich.
Wrocławska Antygona kończy się jak parodia Krzyku. Trup za ścianami klubowej sali ściele się gęsto — to słychać. Tragizm i komizm łączą się ze sobą w dziwaczną miksturę. Jakbym oglądał Manewry miłosne, nie tragedię antyczną. W końcu ziewające obok mnie panny już nie udawały braw, lecz poszukały wyjścia. Ja też.
Antygona, czyli świat, którego nie ma… według tragedii Sofoklesa — reżyseria Marek Lis-Orłowski, scenografia Renata Bonter-Jędrzejewska, muzyka i śpiew Sambor Dudziński. Premiera w poniedziałek 23 września na scenie ODA „Firlej”