Odkrywanie „Branda”
Teatr im. Stefana Jaracza po raz pierwszy w powojennej historii polskiego teatru wystawi nie znaną u nas sztukę norweskiego dramaturga Henryka Ibsena Brand w reżyserii Marcina Jarnuszkiewicza. Specjalnie na potrzeby tej inscenizacji zamówiono przekład. Polska prapremiera Branda odbyta sic 1912 roku we Lwowie z Karolem Adwentowiczem w roli tytułowej. Co takiego jest w tej sztuce, że po wielu latach zapomnienia postanowiono dać jej sceniczny wyraz?
Brand — jeden z najwcześniejszych dramatów Ibsena, napisany przed Peer Gyntem w 1866 roku — należy do kanonu repertuaru ibsenowskiego w Skandynawii. Bywa również grany w teatrach Europy Zachodniej. Wystawienia tej sztuki w Niemczech wywołały żywe reakcje krytyki. To zwróciło uwagę kierownika literackiego Teatru Jaracza, Pawła Konica, który dwa lata temu zainteresował się nie znanym w Polsce dramatem Ibsena i nieobecnym w polskim teatrze, a roztrząsanym w Brandzie, problemem. Dyrekcja „Jaracza” uznała sprawę za wart zachodu.
Tytułowego bohatera sztuki Ibsena — pastora Branda — krytycy określili mianem świętego łajdaka. Ten do obłędu uczciwy człowiek jest jednocześnie zabójcą. To szermierz czystej idei popadający w psychozę. Brand — rycerz wiary — ma coś z krzyżowca i misjonarza. Jego religijność jest jednak daleka od potocznego rozumienia religii, od katechetycznej ckliwości i sentymentalizmu. Brand to heros.
Pastor Brand ma jednak do czynienia z ludźmi, którzy najchętniej upoczciwiliby Boga. Interesuje ich przede wszystkim satysfakcja z życia. Ich Bóg jest prosty. To poczciwy starzec, z którym można robić interesy. A Bóg Branda to Bóg surowy, Bóg-tajemnica, wymagający i traktowany bardzo serio. Nie ma nic wspólnego z Bogiem dewotów, ludowej pobożności i świętych obrazków.
Ibsen stawia w opozycji zasady moralne i praktyczne zasady życiowe. Pokazuje sprzeczność między miłosierdziem, które dotyczy też zwykłej codzienności, a nakazami miłości Boga. Doprowadza ów konflikt do paradoksu i nie daje jego rozwiązania. Brand powtarza: „Wszystko albo nic”. Można robić wszystko dla Boga i z Bogiem, albo mu się sprzeniewierzyć. Nie ma trzeciego wyjścia. Bohater poświęca wszystko — matkę, żonę, dziecko i siebie. Czy przegrywa…?
Spektakl jest okazją do poważnego namysłu nad sprawami Boga. To nie tylko filozofia i abstrakcja. Na niższym poziomie te problemy dotyczą też nas. Jako skrajność przybierają oblicze fundamentalizmu. Na drugim biegunie pojawia się natomiast liberalizm etyczny — całkowita wolność, w której najwyższym celem jest sprzyjanie życiu i konsumowanie dóbr materialnych. A gdzie miejsce na Boga?
Istnieją dwa polskie przekłady Branda — obydwa przedwojenne. Jeden anonimowy z początku wieku i drugi autorstwa Jana Kasprowicza z lat 20. Obydwa nieaktualne, nie oddają ducha oryginału Ibsena napisanego wierszem białym, podniosłą i zrytmizowaną frazą. Pewnie także dlatego nie było jego powojennych wystawień. Halina Thylwe dla Teatru Jaracza przetłumaczyła tekst prozą z lekką stylizacją romantyczną.
Branda niełatwo inscenizować. Akcja dzieje się w romantycznej, skandynawskiej wsi. Jego świat wypełniają zjawy i postacie nadprzyrodzone. Marcin Jarnuszkiewicz przedstawi własną wizję Branda okrojonego w około 50 procentach. Zachowując wątki, postacie i wydarzenia, wykreślił wielkie monologi. W roli głównej wystąpi Aleksander Bednarz.
Ten dramat jest wyzwaniem, ale to nie arcydzieło. Pod względem literackim — raczej szkic. To, co robią w „Jaraczu”, to wielkie ryzyko. Czy ten temat — poważne rozważania o Bogu — znajdzie odzew u widzów, czy kogoś zainteresuje? Świadoma niedoskonałości dramatu Ibsena dyrekcja Jaracza uważa jednak, że jest w nim coś istotnego i aktualnego.