Artykuły

Komu potrzebny teatr prowincjonalny?

Ustawicznie słyszymy i czytamy narzekania, ze życie teatralne na prowincji balansuje na granicy amatorszczyzny, a na dodatek zabiera lwią część i tak przecież niewielkiej sumy przeznaczanej z Centralnego Funduszu Rozwoju Kultury na funkcjonowanie teatrów. Niektórzy stołeczni twórcy proponują zlikwidowanie wszystkich teatrów, wyjąwszy największe ośrodki typu Warszawa, Kraków, Łódź, Wrocław, Poznań, pozostawiając w tychże po jednym teatrze. W miejsce rozwiązanych powinien powstać impresariat. Być może jest to jedno z rozwiązań, które mogłoby uleczyć sytuację teatralną w Polsce. Impresariat sprawdził się w Poznaniu, gdzie miejscowa Estrada prowadzi Scenę na Piętrze. Tylko jest jedno „ale”. Jeśli dla stołecznych aktorów gród Przemysława jest już prowincją, to czy zechcą pojechać oni do Gniezna, Grudziądza. Bielska-Białej lub Zabrza, o Pszczynie czy Hajnówce nie wspominając? Owszem, prawdą jest. że część mieszkańców Kalisza do teatru nie chodzi, bo po co, „przecież jest słaby”, „aktorzy źli” (opinie zasłyszane w trakcie ostatniego festiwalu). Boje o bilety zaczynają się dopiero po ogłoszeniu listy uczestników. Oczywiście, niewielu jest chętnych na teatr bydgoski, tłumy natomiast walą na Stary z Krakowa czy jakikolwiek warszawski, choćby najgorszy.

Są jednak ludzie, nie tylko dyrektor teatru, którzy chcą na głuchej prowincji robić teatr, z pełną świadomością, że z rzadka na premierę zawitą ktoś spoza prasy lokalnej, że będą kłopoty z aktorami i reżyserami, repertuarem, wreszcie z objazdem, Najczęściej w obronie teatru stają miejscowe władze, chociaż zdają sobie doskonale sprawę, ile ten teatr ich kosztuje (kazus Grudziądza, gdzie od kilku lat co sezon zmienia się dyrekcja, a ostatnio ogłoszono konkurs na kierownika literackiego, o zawodowych aktorach nie wspominając). Po własnych długoletnich doświadczeniach z teatrem prowincjonalnym, oglądanym głównie w objeździe poza macierzystą sceną, z niepokojem oczekiwałem premiery w Teatrze Nowym w Zabrzu. Jeszcze przed spektaklem dowiedziałem się, że teatr tylko w soboty i niedziele gra na miejscu, pozostałe dni w objeździe. Zespół jest bardzo mały, z tym że prawie wszyscy adepci uzyskali niedawno dyplomy. A poza tym, dyrektor Kopciuszewski boryka się z takimi samymi problemami, jak wszyscy dyrektorzy teatrów w Polsce, bo jakiż elektryk przyjdzie do pracy w teatrze, gdy może wybrać fabrykę lub kopalnię, w której zarobi dwa, a może trzy razy więcej?

Po obejrzeniu jednego przedstawienia nie powinno się wyciągać wniosków uogólniających. Dlatego nie zamierzam pisać reportażu o teatrze prowincjonalnym ani też klasycznej recenzji. Chciałbym jedynie, na przykładzie jednego przedstawienia, pokazać, że teatr objazdowy nie musi być zjawiskiem quasi-amatorskim, na dodatek nikomu niepotrzebnym.

Doktor Judym wg Ludzi bezdomnych Stefana Żeromskiego jest pierwszą pozycją lekturową w tym sezonie. Następna ma być Nie-boska komedia Zygmunta Krasińskiego, ale dramatu romantycznego nie można traktować li tylko jako lekturę szkolną. Powiem więcej, to czy sztuka z kanonu okaże się na scenie pozycją lekturową, zależy od realizatorów. W przypadku oglądanej przeze mnie premiery dziejów Judyma mamy do czynienia z efektem połowicznym. Adaptacja Zbigniewa Korneckiego i Jana Samy, bardzo przejrzysta i logiczna, sytuuje scenariusz nurcie dramatu realistycznego. Wizja reżyserska pokazana na scenie kłóci się poniekąd z kanoniczną Interpretacją powieści. A zatem przedstawienie Doktor Judym Jest teatrem lektur szkolnych — i nie jest. Judym (Krzysztof Misiurkiewicz) łamie stereotyp, nie jest ani młodzieńcem, nie jest nieśmiały, a „romantyczność” skrzętnie chowa pod maską powagi, dojrzałości, a niekiedy nawet lekkiej ironii. W scenach u doktora Czernisza i sporze z dr. Węglichowskim obce są mu gniewne romantyczne porywy, zastępuje je zracjonalizowaną argumentacją. Partnerująca mu Joasia (Małgorzata Gadecka) zgodnie z koncepcją reżysera dostraja się do ukochanego doktora. Gadecka podejmuje ten sam styl gry. Wyzbyta nadmiernej egzaltacji, racjonalnie spogląda w przyszłość, tylko te jej racjonalizm nosi poetyckie piętno, którego nie chce zrozumieć sceptyk-racjonalista. Dlatego ich drogi się rozchodzą.

Przedstawienie Doktor Judym stanowi galerię ludzkich portretów, a tym samym serię różnorodnych ról aktorskich. Pozwala to pokazać cały zespół na scenie jednocześnie. Na tej oto podstawie mogę powiedzieć, że zabrzański teatr dysponuje ciekawym zespołem aktorskim. Oprócz Judyma i Joasi pozostałe postacie powieściowe pojawiają się czasami tylko raz na scenie i na krótko. Tak było w przypadku ciotki Pelagii — doskonała Ewa Żylanka. Przeciwnikiem Judyma w Cisach jest dr Węglichowski, którego zagrał Mieczysław Ziobrowski. Stworzył postać, obok której nie można przejść obojętnie. Ziobrowski wydobywa z postaci Węglichowskiego wszelakie pokłady głupoty, ba, nieuctwa, skrywane pod maską poloru, galanterii, zatroskania o dobro nadrzędne Cisów. Kontrapunktem głównego bohatera jest jego brat Tomasz (Andrzej Lipski), narysowany ostrymi środkami wyrazu (krzyk, toporne, a zarazem gwałtowne ruchy ciała). Na uwagę zasługują Gertruda Szałaszówna (pani Niewadzka), Mieczysław Całka (Szajgec), Jerzy Statkiewicz (dr Czernisz).

Reżyser i zespół aktorski udowodnili, że lektura szkolna wystawione na scenie (częstokroć wyśmiewana przez krytykę) nie musi odstraszać widza — nieucznia. Wprost przeciwnie, przedstawienie oglądane na deskach Teatru Nowego pobudza do myślenia, na ile problematyka poruszana przez Żeromskiego straciła na aktualności (zagadnienia ekologiczne, bezpieczeństwo i higiena pracy itp.).

Niestety, stereotypowi teatru prowincjonalnego uległa scenografka Aleksandra Sell-Walter. Oczywiście teatr objazdowy stawia określone wymogi. Scenografia musi być funkcjonalna, łatwa do złożenia i przewiezienia. Nie oznacza to jednak tandety. Zabrakło inwencji, której starczyło tylko na projekty kostiumów — piękne toalety pań. Na szczególne uznanie zasługuje fakt, iż zostały uszyte z ładnych materiałów, co nie jest we współczesnym teatrze bez znaczenia.

Gdyby ci, którzy proponują pozamykać małe teatry w tzw. Polsce „B”, zechcieli do nich pojechać i obejrzeć choćby tylko jeden spektakl (nie mówię, by zagrać choćby gościnnie), może by się zastanowili nad tym, co mówią. Teatr w małym mieście to ośrodek życia kulturalnego, który skupia nie tylko elitę. Jednocześnie w rozmowach pracownikami tego konkretnego, teatru, ale i wielu innych, podobnych, pojawia się ten sam motyw. Czujemy się potrzebni tym prostym- ludziom, do których docieramy. Satysfakcja, że jesteśmy komuś potrzebni, rekompensuje nam ciężary, np. objazdu. Kończąc te dywagacje na marginesie premiery, słów kilka o repertuarze. Nie różni się on niczym od repertuaru w teatrach wielkomiejskich. Jest bajka dla dzieci (Tytus, Romek i Atomek), coś z klasyki (ma być Nie-boska komedia), coś z repertuaru światowego (Skok z łóżka) — jednocześnie dla mas, czyli to, co wszędzie, wszystkiego po trosze.


Teatr Nowy w Zabrzu. Doktor Judym wg Ludzi bezdomnych. Adaptacja Zbigniew Kornecki i Jan Sarna. Reżyseria Józef Fara, scenografia Aleksandra Sell-Walter, choreografia Henryk Konwiński. oprac, muz. Marzena Mikuła-Drabek. Premiera 28 listopada 1987 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji