Zawód Projektu Laramie
Pod koniec dwudziestego wieku nowojorska grupa Tectonic Theater Project zjawia się w Laramie — peryferyjnym miasteczku we wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Niedługo przedtem właśnie tam dokonano głośnej, okrutnej zbrodni na nieletnim homoseksualiście. Wydarzenie to doprowadziło do zmian w kodeksie karnym, do którego wprowadzono zapis o penalizacji przestępstw ze względu na odmienność orientacji seksualnej.
Nowojorscy aktorzy przybyli do Laramie, zamieszkanego w dużej mierze przez obcych im mentalnie ludzi o konserwatywnych poglądach, by poznać szczegóły tragedii i jej społeczne tło. Zebrali obszerny „materiał badawczy" w postaci relacji bezpośrednich świadków zajścia, a także opowieści mieszkańców, którzy wydali się reprezentatywni dla miejscowego profilu osobowego. Moises Kaufman, dramatopisarz i reżyser sztuki, rozpętał dzięki niej dyskusję w kręgach opiniotwórczych państwa, które zawsze mieniło się prekursorem swobód obywatelskich, w wielkich bólach wykuwających się przez trzy wieki. Przez ten czas w Stanach Zjednoczonych dochodziło do wielu zbrodni na tle rasowym, politycznym, homofobicznym wreszcie. Sztuka Kaufmana ma więc wymiar pionierski nie tylko dzięki swojemu humanistycznemu przesłaniu. Podsumowując wszystkie zalety Projektu Laramie, „The New York Times" nazwał go jednym z najbardziej nowatorskich wydarzeń kulturalnych przełomu wieków.
Wyreżyserowana przez Michaela Gieletę polska adaptacja sztuki, która trafiła niedawno na deski warszawskiego Teatru na Woli, ma szansę również idealnie wpisać się w swoje miejsce i czas. W Polsce dyskurs o prawach osób orientacji LGBT jeszcze oczywiście nie wszedł w fazę kryminalną, ale przedpole do tego typu działań zaczepnych wobec stanowczego braku potępienia przez władze państwowe oraz hierarchię kościelną zostało jak gdyby starannie przygotowane. Homofobiczne ataki agresji mające miejsce na ulicach polskich miast domagały się wręcz takiego artystycznego wyobrażenia jak ten warszawski spektakl.
Reżyser wykonał jednak swoją pracę zbyt pospiesznie i powierzchownie. Odnieść można wrażenie, iż wszystkie rzucane na scenie frazy świadków wydarzenia ze stanu Wyoming artykułują znane już, niewiele wnoszące do meritum argumenty. Niby wszyscy zbrodniczy czyn potępiają, a jednak ci sami ludzie nie potrafią oderwać się od głęboko tkwiących w nich samych stereotypów. Artystyczna wizja Gielety jest przy tym wręcz rozpasana w warstwie plastyczno-wizualnej, natomiast ekspresja aktorska stanowi w niej tylko jeden z wielu nośników przedstawienia. W spektaklu zastosowano również inne działania na podświadomość odbiorcy: zdawkowe napisy wyświetlane w tle sceny, kakofonia dźwięków towarzyszących scenom zabójstwa, multiplikowane ruchy postaci biegających po scenie. W sumie tempo przedstawienia zmniejszyło się tylko raz, gdy aktorzy wspólnie maszerują niczym więźniowie po spacerniaku. Reżyser posuwa się nawet do tak karkołomnych zabiegów, jak powierzanie tym samym wykonawcom różnych postaci, przez co w i tak zagmatwaną tkankę narracji wprowadza dodatkowe utrudnienia dla odbiorców. Także przez to dochodzi raczej do zmącenia myśli autorów Projektu Laramie niż do ich uwypuklenia. W rezultacie deklaratywność wystawianej w Warszawie sztuki i jej niezbyt ostro wyrażone przesłanie to przykład na jałowe „buksowanie" w koleinie, o której wiedziało się, jeszcze zanim się w nią wpadło.
Autorzy warszawskiego przedstawienia zaoferowali widzom także chyba przesadną kondensację wizualną, która wygrywa z intelektualnymi argumentami. Publicystyczny charakter sztuki sprawia wrażenie czegoś bezradnego w swej wymowie — podobnie jak szlachetne skądinąd marsze przeciwko przemocy, które przecież przetoczyły się przez polskie miasta jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia.