[Brawami na stojąco przyjęła wrocławska publiczność tę premierę.]
Brawami na stojąco przyjęła wrocławska publiczność tę premierę. Długo nie milknąca owacja była sporym zaskoczeniem, bowiem spektakl, jeśli skonfrontować go z filmem Formana, łatwo można uznać za sceniczne nudziarstwo. Co więcej, przedstawienie Adamczyka w większym stopniu ujawnia kiczowatość tekstu, podkreśla jego pseudofilozoficzną głębię, ale też — eksponuje wartości teatralne w nim zawarte. Mamy tutaj wszystko: szczyptę ironii, trochę melodramatu, dozę tragizmu, a przede wszystkim — muzykę Mozarta, dzięki której spektakl nabiera powagi i monumentalności. Przezrocza wyświetlane na wielkich kolumnach przedstawiają raz wnętrze salonu, raz salę koncertową, raz piwnice masońskie, a kiedy indziej — Pola Elizejskie. Aktorzy, ubrani w kostiumy z epoki, wyglądają pięknie, zwłaszcza kobiety. Mozart Miłogosta Reczka to stuknięty młodzieniec na usztywnionych nogach, ciągle chichoczący; Salieri z kolei w interpretacji Igora Przegrodzkiego to okaz spokoju, wewnętrznej dyscypliny, choć to przecież krwisty Włoch nie gardzący uciechami życia. Przegrodzki przez 3 godziny stoi w kącie proscenium, gdyż reżyser, zgodnie ze zwyczajem szkoły warszawskiej, zaplanował minimalną ilość sytuacji scenicznych, kładąc akcent na dialog, i trzeba przyznać, że aktorzy mówią językiem giętkim i soczystym.