Piotr Witkowski: Zawsze może być jeszcze lepiej
Po tegorocznym festiwalu w Gdyni jego nazwisko wymienia się jednym tchem obok Borysa Szyca, Bartosza Bieleni i Dawida Ogrodnika. Brawurowo zagrał tragicznie zmarłego rapera Chadę w filmie "Proceder". Co teraz zrobi z popularnością, która go zaskoczyła?
Spotykamy się w przełomowym momencie Twojego życia. Za rolę rapera Tomasza Chady w filmie "Proceder" zbierasz recenzje...
- ...na razie naprawdę bardzo dobre. Z jednej strony oczywiście bardzo mnie to cieszy, z drugiej jest to nowe doświadczenie. Autorami recenzji są ludzie, których zdanie bardzo szanuję i którzy są raczej wymagający, więc ich pozytywny odbiór jest dla mnie miłym zaskoczeniem.
Co zamierzasz zrobić z tą nagłą popularnością?
- Na razie przyjmuję wszystko na klatę - jak inaczej na to zareagować? Ale mam z tylu głowy, że jak to mówią: łaska pańska na pstrym koniu jeździ.
Nie byłeś gotowy na takie zainteresowanie swoją osobą?
- Byłem świadomy tego, że zrobiliśmy z braćmi Węgrzynami [Michałem, reżyserem, i Wojciechem, operatorem - przyp. red.] kawał dobrego kina, bo wiem, ile serca wszyscy włożyliśmy w "Proceder". Od przygotowań zaczynając, na rozmowach ze znajomymi i rodziną Tomka Chady kończąc.
Chada tworzył rap uliczny, miał wielu fanów. Ale był też skazany za napaść, pobicie, ścigany listem gończym. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, podczas badania na izbie przyjęć szpitala psychiatrycznego, tuż po tym, jak wyskoczył przez okno.
- Chada wciąż budzi zainteresowanie. Jego mama Ania denerwuje się, kiedy czyta, że jej syn pochodził z nizin. Mówi: "Niziną to ja nie jestem, choć teraz odrobinę, bo jestem trochę w depresji!". Przecież takich rodzin jak ta, w której Tomek się wychowywał, gdzie mama była zapracowana, a ojciec miał problemem alkoholowy, było bardzo wiele. Z tą różnicą, że on obracał się w środowisku kryminogennym. Z jego mamą do dzisiaj do siebie dzwonimy i piszemy SMS-y. Była u nas na planie, konsultowała wiele spraw. Często między scenami powtarzała mi: "Pamiętaj, że Tomek zawsze się uśmiechał".
Reżyser Michał Węgrzyn powiedział, że poświęciłeś się tej roli fizycznie i psychicznie.
- Przygotowywałem się do niej przez dłuższy czas 24 godziny na dobę. Rzuciłem wszystko. Chodziłem na siłownię i przeszedłem na dietę, żeby kompletnie zmienić wygląd. Nauczyłem się rapować, jeździć na deskorolce, trenowałem walki uliczne pod okiem specjalistów. Godzinami oglądałem nagrania wideo z Tomkiem, jego wywiady i koncerty. Chciałem perfekcyjnie odtworzyć jego mimikę, zachowanie, ruchy na scenie. Robiłem research na temat każdego aspektu, który pomógłby mi go zrozumieć: od rapu i tego, kto z kim kiedy nagrywał, po psychologiczne opracowania na temat tego, jak się zachowuje facet porzucony przez ojca alkoholika. Nawet o kokainie, od której był uzależniony, dowiedziałem się chyba wszystkiego.
To chyba wykracza poza typowe przygotowania do roli.
- Moim zdaniem tak pracuje się wtedy, gdy coś cię kręci. Aktorzy zmieniają kompletnie wygląd, ale i zachowanie, potrafią zniknąć na wiele miesięcy z normalnego życia, przygotowując się do roli, która jest dla nich ważna. To element naszej pracy - oczywiście wtedy, gdy podchodzimy do niej serio. Ja byłem tak nakręcony, że moja znajoma powiedziała: "Piotr, jesteś jak w manii. Uważaj, bo będziesz mieć depresję". Machnąłem ręką: "No trudno". Chciałem wiedzieć o Chadzie wszystko. Dlaczego kradł? Dlaczego nie mógł się dogadać z kobietami? Jego znajomi prześcigali się w radzeniu mi, jak powinienem go zagrać. W pewnym momencie stwierdziłem, że muszę się od tego odciąć.
Co zrobiłeś?
- Pojechałem na grób Chady, zapaliłem papierosa, odpaliłem jemu papierosa, położyłem na jego grobie. Pobyłem tam trochę, "pogadałem" z Tomkiem, zadedykowałem mu tę rolę i postanowiłem, że od teraz to ja decyduję, jak grać.
A jednak Twoja koleżanka miała rację. Wyjście z roli okazało się trudniejsze, niż przypuszczałeś.
- Byłem zaskoczony - nigdy w życiu nie podejrzewałem, że będzie to takie trudne. Dzień po zakończeniu zdjęć byłem już na planie innej produkcji. I wiesz co? Przez pierwsze dwa tygodnie moja głowa cały czas była w "Procederze". Nie byłem w stanie słuchać muzyki Tomka bez emocji. Byłem przekonany, że tak będzie przez dwa miesiące, a trwało to pół roku. Nadal trochę to we mnie "gra". Cieszę się z tego, bo chcę, żeby zostało we mnie z tej postaci to, co dobre. Nie wyobrażam też sobie życia bez słuchania hip-hopu. Dostaję te dobre recenzje, na bankietach podchodzą do mnie producenci rapu, proponują nagrania... Powtarzam sobie: "Piotrek, zaraz zwariujesz, rozpuścisz się w tym cukrze". Wtedy włączam muzykę Tomka, Sokoła albo Palucha i to mnie szybko sprowadza na ziemię.
"Proceder" to Twój filmowy debiut, ale masz na koncie udział m.i n. w "Mieście 44" i "Dywizjonie 303".
- W "Dywizjonie" miałem do stworzenia postać. Poza tym zazwyczaj grałem epizody, które bazowały na jednorazowych zadaniach. Np. w "Kamerdynerze" dostarczałem wezwanie Adamowi Woronowiczowi. Moi bracia zawsze żartowali, że moja największa rola w filmie to "przechodzień 4". W "Mieście 44" jestem opisany na liście płac jako "chłopak z wiadrem" (śmiech) .
Masz 30 lat i dopiero teraz pokazałeś na co Cię stać. Nie czułeś żalu, że Twoi znajomi odnoszą sukcesy, a Ty ciągle czekasz na swój moment?
- Oczywiście, w pewnym momencie stało się to wręcz frustrujące. Każdy potrzebuje poczuć się docenionym. Ja nigdy nie dostałem nagrody. Zdarzyło mi się też, że reżyserzy zachwycali się, że na castingu zagrałem genialnie, po czym nie odbierali telefonu. Ważne było dla mnie to, że ludzie, z którymi spotykałem się aktorsko, mówili, że we mnie wierzą. Kiedyś bardzo mądra reżyserka castingów powiedziała mi: "Piotr, jeszcze pięć lat...". Musiałem dorosnąć do ról, o których marzyłem.
Jak sobie z tym radziłeś?
- Albo masz w sobie upór i pasję, które dają ci wiarę, że dojdziesz tam, gdzie chcesz, albo jej nie masz. Czytałem ostatnio artykuł o tym, że artyści to najmocniejszy psychicznie zawód, bo najczęściej spotykają się z odrzuceniem. Ludzie mówią: "Brzydko malujesz", "Nie podoba mi się twoja muzyka", "Kiepsko zagrałeś". Dlatego już na pierwszym roku studiów ostrzegano, że musimy mieć "duszę motyla, a skórę słonia". I tak jest.
Rodzina dała Ci tę siłę?
- Mam fajną rodzinę. Moi rodzice są razem, bardzo się kochają. Mam dwóch braci, z którymi jestem blisko. Ale też cztery i pół roku chodziłem na terapię, która bardzo mnie ustabilizowała emocjonalnie. To było lata temu. Po dłuższym związku rozstałem się z dziewczyną, miałem depresję, i to dość ciężką. Zdarzały mi się nastroje od Sasa do Lasa. Nadal je miewam, ale teraz wiem, skąd się biorą i co z nimi robić.
Skąd się wzięło w Twoim życiu aktorstwo?
- W mojej rodzinie nie ma aktorskich tradycji. Zaczęło się więc przypadkowo. Znajoma taty prowadziła amatorski teatr. Kiedyś wystawiała ze studentami "Śluby panieńskie" i brakowało jej do zespołu chłopaka. Zobaczyła, że mój tata ma trzech budrysów, i poprosiła: "Przyślij mi jednego". Powiedziałem: "Chyba żartujecie! W życiu nie pójdę do żadnego teatrzyku!". Ale poszedłem i wpadłem. A kiedy później wszyscy mówili, że nie zdam do szkoły teatralnej, wkurzyłem się i postanowiłem udowodnić im, że jednak się tam dostanę.
Rodzice wspierali Cię w tym?
- Mama twierdzi, że już od czwartego roku życia powtarzałem, że chcę być aktorem, i robiłem show, chciałem zwracać na siebie uwagę. Z drugiej strony, kiedy myślałem o szkole aktorskiej, mówiła: "Syn naszej koleżanki jest taaaki zdolny, a ty nie oczekuj, że się dostaniesz..." (śmiech). Żeby się nie rozczarować, z góry wolała założyć, że będzie źle. Kiedy "Proceder" dostał się do głównego konkursu w Gdyni, powiedziałem rodzicom, że to dla nas wielki sukces. Tata odparł: "No, to teraz jesteśmy w domu!". A po chwili dodał: "No, może w przedpokoju...". Dla nich zawsze może być jeszcze lepiej, (śmiech). Ale wiem, że w głębi duszy są ze mnie dumni.
Jak wygląda na co dzień Twoje życie?
- Teraz tyle się w nim dzieje, że nawet nie mam rytuałów, o których mógłbym ci opowiedzieć. W jednym tygodniu jestem w Gdańsku, gdzie gram w teatrze. W drugim w Warszawie, na planie. A w trzecim w Gdańsku, Warszawie, Olsztynie i jeszcze gdzieś. To nie sprzyja stałym związkom, a zbudowanie nowego jest prawie niemożliwe. Trochę cierpię z tego powodu.
Nie lubisz być singlem?
- Różnie, ale jak pisała Wisława Szymborska, "nie jestem osamotniony, mimo że jestem samotny". Lubię spędzać czas sam ze sobą, ale te momenty samotności nie są częste. Na co dzień mam wokół siebie wielu ludzi.
Dbasz o relacje z nimi?
- I to bardzo. Teraz pomaga mi w tym hip-hop. W numerze "Ferment" Sokoła i Chady jest taki tekst: "Uwierz, głęboko osadzone mam korzenie. Dbaj o rodzinę, przyjaciół i kieszenie. I jak masz taką samą kolejność, to cię cenię". Ja mam dokładnie tak ustawione priorytety.
***
PIOTR WITKOWSKI
Urodził się 12 grudnia 1988 roku w Gdańsku. Ukończył Wydział Aktorski PWSFTviT w Łodzi. Od 2011 roku jest związany z gdańskim Teatrem Wybrzeże. Na koncie ma epizodyczne role w licznych filmach (m.in. "Wałęsa. Człowiek z nadziei", "Miasto 44", "Dywizjon 303", "Diablo. Wyścig o wszystko") oraz serialach ("Barwy szczęścia", "Czas honoru"). Kreacja rapera Tomasza Chady w "Procederze" Michała Węgrzyna jest jego pierwszą główną rolą w filmie.