Artykuły

Mam w sobie wiele z mężczyzny

- Zawsze chciałam zagrać jakąś negatywną postać, bo cała jestem taka pozytywna, ot, taka miła Kasia. I to próbuję na scenie przełamać. Myślę, że mnie na to stać, tylko czy ktoś to zauważy i zaufa mi? - mówi KATARZYNA GAŁASIŃSKA, aktorka Teatru im. Żeromskiego w Kielcach, laureatka Dzikiej Róży przyznanej przez publiczność.

Rozmowa z Katarzyną Gałasińską, aktorką kieleckiego Teatru im. Stefana Żeromskiego, laureatką Dzikiej Róży przyznanej przez publiczność:

Miała pani doskonałe wejścia, roli Ani z Zielonego Wzgórza mogłaby pani pozazdrościć niejedna aktorka. Ale nie boi się pani, że pozostanie takim cudownym dzieckiem...

- Mam nadzieję, że nie. Zdaję sobie sprawę z tego, że ta rola określiła mnie, może nawet zaszufladkowała. Nie chciałabym, aby tak się stało, bo to żaden rozwój dla aktora grać wciąż to samo. A ja wiem, że mam potencjał. W szkole teatralnej grałam bardzo różne role i tylko na dyplomie tak się zdarzyło, że wcieliłam się w postać małego, na dodatek rudego, chłopca. Wcześniej grałam amantki - młode kobiety, często doświadczone przez los, raz nawet zagrałam taką wiekową ciotunię w "Ułanach" - parodii "Dam i huzarów". I bardzo dobrze czułam się w tej roli.

Ale warunki zewnętrzne działają trochę przeciwko pani...

- Często tak jest, że reżyserzy oceniają aktorów bardzo powierzchownie, nie szukają głębiej, nie dają im szansy. Mój kolega - Dawid Żłobiński powiedział, że jeżeli bohater ma być przystojny, to wcale nie musi tego grać przystojny mężczyzna. Przystojność można zagrać i ja też tak uważam. Ale teraz jest tak, że zadania dla aktorów gdzieś się gubią, reżyserzy idą na łatwiznę, a aktorzy na tym cierpią. Zwłaszcza ładne blondynki.

Ale nie cierpi pani chyba z powodu Ani Shirley?

- Oczywiście, że nie. To była bardzo wdzięczna rola. Nie znoszę grać ról grzecznych, posłusznych dziewcząt. Ania była romantyczna, ale jednocześnie szalona, wygadana i zawsze do przodu.

Czy jako dziecko była pani podobna do Ani?

- Tak jak ona bujałam w chmurach, byłam marzycielką, ale w przeciwieństwie do Ani byłam bardzo wstydliwa i zamknięta w sobie, trudno było ze mnie wydusić słowo, przy obcych czułam się bardzo speszona. Zaczęłam się przełamywać dopiero w liceum.

A skąd pomysł na teatr?

- O tym, by zostać aktorką pomyślałam bardzo późno. Całe życie byłam przekonana, że tak jak moja mama będę lekarzem stomatologiem. Ale jak przyszłam do liceum, to stwierdziłam, że takie przedmioty, jak biologia i fizyka nie są dla mnie. I znów zaczęłam zastanawiać się i wymyśliłam, że pójdę na psychologię, ale tu z kolei na egzaminach wstępnych trzeba było zdawać historię, a to też nie dla mnie. Postanowiłam więc poszukać czegoś innego, aż w końcu któregoś dnia siedziałam z mamą w domu i powiedziałam: "Mamo, a może ja będę aktorką", a mama na to: "Wiesz co, to może nie najgorszy pomysł". Ja się do tego zapaliłam, ponieważ zdanie mamy zawsze było dla mnie bardzo ważne. Jeśli ona coś akceptuje, to znaczy, że tą droga mogę iść i nie zbłądzę.

I już dalej trzymała się pani tego pomysłu?

- Tak, pod koniec trzeciej klasy zaczęłam uczęszczać na zajęcia do kółka teatralnego "Klaps" w Białymstoku. Bardzo mi się to spodobało, spróbowałam swoich sił w tamtejszej szkole teatralnej. Ale równocześnie złożyłam papiery na anglistykę. Dostałam się do szkoły teatralnej za pierwszym razem. O anglistyce szybko zapomniałam, ale przynajmniej umiem bez problemu porozumieć się w tym języku.

Dlaczego po skończeniu szkoły uciekła pani z Białegostoku?

- Nie chciałam tam zostawać, wprawdzie Białystok bardzo się rozwija, ale ciągle wiele mu brakuje. Chciałam grać w teatrze lalkowym, ale te najlepsze teatry w Polsce są niedostępne dla takich ludzi, jak ja. Trzeba bardzo się starać, wydzwaniać, reklamować się, a ja nie mam takiej natury. Już prędzej się wycofam.

To niedobrze, bo w pani zawodzie potrzeba przebojowości i autoreklamy.

- Wiem, może przyjdzie mi to jeszcze z wiekiem.

Zadebiutowała pani w rzeszowskim Teatrze Maska...

- Tak, zagrałam tam Tygrysa Pietrka, ale za nic w świecie nie chciałam zostać w tym teatrze, nie widziałam celu w pozostaniu tam, czułam się w Rzeszowie bardzo źle, więc jeszcze przed ubiegłymi wakacjami zaczęłam rozsyłać po teatrach swoje CV. I wtedy odezwał się do mnie dyrektor Piotr Szczerski. W Kielcach byłam już w czerwcu, powiedziałam jeden tekst, zaśpiewałam piosenkę i gdy w listopadzie skończyły się moje zobowiązania wobec teatru w Rzeszowie, zostałam zaproszona do spektaklu "Piosenki na pokuszenie".

A potem przyszła "Ania z Zielonego Wzgórza"...

- To było wielkie wyzwanie, ale w głębi duszy wiedziałam, że temu podołam, więc nie bałam się.

Czy coś w pracy nad tym musicalem sprawiało pani trudność?

- Mam nadzieję, że nie będę zbyt bezczelna, gdy powiem, że nie. Od razu poczułam piosenki, na początku byłam może trochę sztywna, ale wiadomo, że każda rola dojrzewa. Nigdy nie jestem od razu jakąś postacią, muszę poczuć się prawdziwa, bo tylko wtedy mogę bez wstydu wejść na scenę. Nie znoszę sztuczności i pozowania. Wiem, że są aktorzy, którzy na pierwszym czytaniu od razu wchodzą w rolę, ale ja do nich nie należę.

Wszyscy prawili pani komplementy. Nie zakręciło się pani w głowie?

- Nie, sukces na pewno mnie nie oszołomił. Wiem też, że dopiero teraz się zacznie - będę musiała udowodnić, że byłam warta tej nagrody, poprzeczka będzie wędrować coraz wyżej, a ja zacznę się martwić, czy aby sprostam oczekiwaniom. Przyszły sezon zacznę od niewielkiej roli Marianny w "Świętoszku". Z niecierpliwością czekam na premierę.

Czy już odnalazła się pani w Kielcach?

- Tak, Kielce bardzo mi się podobają. To bardzo fajne miasto, ze swoim klimatem, macie cudowny deptak, po którym lubię spacerować. Kielce to jednak centrum Polski i to czuć. Białystok jest wspaniałym miastem, ale jednak chciałam stamtąd wyjechać.

Jak pani spędza u nas wolny czas?

- Teraz, gdy przyszło lato, jeżdżę nad wodę, opalam się, często jesteśmy z moim chłopakiem nad kieleckim zalewem.

Skoro się wam tu tak dobrze mieszka, to pewnie nie uciekniecie z Kielc zbyt szybko.

- Na pewno w Kielcach zakotwiczymy na dłużej, bo widzę, że tu coś się dzieje, widzę sens mojego tu bycia.

Wiele osób oczekuje, że zastąpi pani Justynę Sieniawską, która przenosi się do Warszawy...

- Czasami to odczuwam. Ale ja nie mam predyspozycji do bycia gwiazdą. Justyna je ma i dlatego opuszcza Kielce, bo ciągnie ją do świata gwiazd. A ja nie pragnę być gwiazdą, dla mnie to nie jest żadna radocha. Jestem skromną, zwykłą dziewczyną.

A o jakiej roli marzy skromna, zwykła dziewczyna?

- Zawsze chciałam zagrać jakąś negatywną postać, bo cała jestem taka pozytywna, ot, taka miła Kasia. I to próbuję na scenie przełamać. Myślę, że mnie na to stać, tylko czy ktoś to zauważy i zaufa mi?

Na razie wszyscy zachwycają się Anią Shirley. Czy pani rodzinie podobała się ta rola?

- Ta postać wiele mnie kosztowała. Bardzo schudłam, gdy mama mnie zobaczyła, to stwierdziła, że nie ma połowy Kasi. Wszystkie ubrania są do zwężenia. Ale całej rodzinie moja rola i całe przedstawienie bardzo się podobały.

Rodzice wierzą w panią?

- Tak, moja mama bardzo mnie wspiera, dba o mnie do tego stopnia, że gdy powiedziałam jej, że w teatrze szykuje się gala na zakończenie sezonu, to stwierdziła, że zupełnie nie mam się w co ubrać, więc kupi mi sukienkę w Białymstoku i ją przyśle. I tak zrobiła.

Często mama kupuje pani ubrania?

- Często i zawsze trafia w mój gust. Nie przepadam za robieniem zakupów, bardzo mnie to męczy. Rzadko wybieram się specjalnie na zakupy, jeśli coś kupuję, to przypadkiem. Ale lubię ubrać się ładnie i ładnie wyglądać.

A fryzjer i kosmetyczka to też dla pani katorga?

- Fryzjer owszem - zdarza mi się, ale niezbyt często, bo postanowiłam zapuścić włosy. Do kosmetyczki chodzę bardzo rzadko, ostatnio zdarzyło mi się to przed studniówką.

Jak pani spędzi wakacje?

- Jadę do domu do Białegostoku, a potem na łono natury. Jest takie miejsce, do którego jeżdżę co roku, to jest taki dworek w Mazowieckiem, gdzie można odpocząć. Jeżdżę na rowerach, uwielbiam pływać. W domu czeka na mnie niespodzianka - tata obiecał mi samochód, uwielbiam prowadzić auto.

Jakaś żyłka sportowa...

- Myślę, że wbrew pozorom, mam w sobie wiele z mężczyzny, więc niech nikt się nie zdziwi...

A co na to pani chłopak?

- Artur jest niesamowity, to mój najlepszy przyjaciel, jeszcze nigdy nie spotkałam takiego człowieka. Jestem gotowa być z nim do końca życia. Jesteśmy z sobą już trzy i pół roku, więc to nie jest jakaś szczenięca miłość czy zauroczenie. Mój chłopak przyjechał za mną z Warszawy. Wprawdzie ukończył zarządzanie i marketing na Politechnice Białostockiej, ale jest też muzykiem, komponuje, w Białymstoku mieliśmy kilka wspólnych koncertów, może w Kielcach też się uda coś wspólnie zrobić.

Dziękuję za rozmowę.

Ma 24 lata, pochodzi z Białegostoku, gdzie skończyła szkołę teatralną. W Kielcach zadebiutowała rolą w spektaklu muzycznym "Piosenki na pokuszenie", ale prawdziwym wyzwaniem była dla niej główna rola w musicalu "Ania z Zielonego Wzgórza", za którą otrzymała Dziką Różę - nagrodę publiczności Teatru imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach.

Na zdjęciu: Katarzyna Gałasińska w "Ani z Zielonego Wzgórza".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji