Życie nie musi być piękne
Na scenie Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie Tadeusz Kijański wystawił sztukę Czyż nie dobija się koni? na podstawie powieści Horace’a McCoya.
Kilkanaście lat temu powieść posłużyła za scenariusz do filmu, który stał i się przebojem kina światowego.
Ci, którzy obejrzeli film, zachowali w pamięci przynajmniej kilka scen i niezwykłą kreację aktorską Jane Fondy. Był to obraz przekonywający, przerażająco przekonywający, ale dla nas cokolwiek abstrakcyjny. Dziś na lubelskiej scenie przypominają, iż niepewność jutra, żądza i rządy pieniądza przybliżyły się szybciej niż można się było spodziewać. Sztuka nie rozpala buntu, uczy pokory wobec spraw i problemów, przed którymi nie ma ucieczki. Życie nie musi być piękne. Takimi bywają najwyżej chwile. Bohaterami powieści (i lubelskiego musicalu także) są ludzie młodzi i biedni. Nie ma przed nimi wielkich i pięknych perspektyw. Muszą przeżyć tydzień, miesiąc, rok. Nie słyszymy słowa o racjach stanu, koniecznościach państwowych, wielkich przedsięwzięciach. Jest jedynie przedstawiciel skromnego biznesu, przedsiębiorca, powiedzmy; rozrywkowy, bez specjalnego polotu i fantazji, który w pracy powiela stare amerykańskie pomysły i organizuje maratony tańca. Jednym słowem: facet średnio inteligenty i średnio przedsiębiorczy. Co drugi Polak ma nad sobą takiego szefa. Mało kto z takiego się śmieje, wielu natomiast naśladuje.
Spektakl lubelski ma swój klimat i niezwykłe tempo. Dramatyczna pointa, znakomita muzyka Andrzeja Korzyńskiego i niezwykłe efekty świetlne. Na scenie dużo dobrego tańca. Niezłe aktorstwo. Udane role Jolanty Rychłowskiej jako Glorii, Henryka Sobiecharta — Roberta, Jacka Gierczaka — Rodnego, Joanny Morawskiej — pani Layden.
Niestety, rażą mnie dowcipy. Dowcip polityczny jest nośny — kiedy zakazany. Jawny staje się satyrą bądź satyrką, a ta nie do każdego i nie każdego trafia. Reklamy męczą mnie w radiu i w telewizji; w teatrze zdumiewają i nużą.
Z Tadeuszem Kijańskim rozmawia Zbigniew W. Fronczek.
Zbigniew W. Fronczek: Czego ludzie szukają w teatrze?
Tadeusz Kijański: Nie szukają chamstwa, cwaniactwa, rozmów oszustów. Nie boję się powiedzieć, że szukają miłości.
I przychodzą po nią do teatru?
W teatrze łatwiej mówić o miłości. Ludzie przychodzą, bo szukają wzruszenia. Chcą odetchnąć od wyborów, prezydentów i polityki. Po spektaklu podeszła do mnie dziewczyna, licealistka, i serdecznie mi podziękowała. Powiedziała zwyczajnie: dziękuję panu, to piękna i smutna sztuka.
Co ma poruszyć ludzi w pańskim spektaklu?
Myślę, że jest to sztuka o strasznej niemożności porozumiewania się ludzi, a również rzecz o wybudowanej między nami ścianie. Ludzie nie chcą słuchać innych, chcą mówić sami. Trwa jeden wieczny monolog, ale pozostaje nadzieja. Często powtarzam zdanie swej ulubionej pisarki, że nawet w Golgocie, na tej nagiej Górze, rozkwita drzewko nadziei. Życzliwość, ta gałązka nadziei, jest widoczna w naszym spektaklu.