Reżyser "Ślepnąc od świateł" debiutuje w teatrze. "Magnolia" Krzysztofa Skoniecznego to hiperatrakcyjne widowisko
"Magnolia" w reż. Krzysztofa Skoniecznego we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.
Krzysztof Skonieczny po sukcesie opartego na powieści Jakuba Żulczyka serialu HBO "Ślepnąc od świateł" debiutuje jako reżyser teatralny. We Wrocławskim Teatrze Współczesnym wystawił "Magnolię" opartą na scenariuszu filmu Paula Thomasa Andersona z 1999 r.
Być może sięgając na scenie po scenariusz filmowy, Skonieczny - z wykształcenia aktor, który grał w warszawskim Teatrze Studio u Michała Zadary czy Anny Smolar - szuka po prostu "teatralnego" tekstu w starym stylu. Czyli - z linearnie rozwijającą się fabułą i mrocznymi rodzinnymi sekretami wychodzącymi stopniowa na jaw, jak u, powiedzmy, samego Ibsena.
Jego spektakl to rzecz o toksycznych relacjach, o ojcach i synach, o przygniatających tajemnicach. Razem z dramaturżką Anką Herbut zachowuje główne wątki scenariusza, choć przesuwa akcenty i trochę go przycina.
Bo jest co przycinać - dużo tu postaci, komplikacji i niespodziewanych spotkań poszczególnych wątków. Policjant January (Piotr Łukaszczyk) nawiązuje flirt z kokainistką Klaudią (Paulina Wosik). "Duże dziecko" Donat (Jerzy Senator), wieloletni uczestnik dziecięcego talent show, mierzy się z nowym uczestnikiem, małym Stasiem (Igor Mizgała), którego z kolei upokarza i wykorzystuje finansowo ojciec, niespełniony aktor. Równolegle swój program prowadzi Kot (Mateusz Łasowski), twórca ultramizoginicznych coachingów dla "podrywaczy" trafiających do sfrustrowanych mężczyzn. Ktoś szuka swojego syna, ktoś zmaga się z przeszłością. Krańcowa mizoginia okaże się zaś efektem traumatycznych przeżyć związanych z własnym ojcem.
Ponura dystopia czasów infotainmentu
Tę przerośniętą, nieco pretensjonalną i chwilami banalną fabułę Skonieczny rozbraja inscenizacją. Nastrój niczym w tajemniczym labiryncie? Owszem, ale reżyser znajduje też miejsce na ironię, ekspresyjne gesty czy ostrą, graną na żywo muzykę.
Aktorstwo jest dość eklektyczne - przesuwa się to w stronę całkowitej groteski (świetna choreografia Marty Ziółek), to w stronę emocjonalnej nadekspresji, to znowu w "prosty" realizm.
A Skonieczny robi "film na scenie": nieustannie rejestrowana przez kamery akcja powielona jest w siedmiu pionowych ekranach - niczym w lustrach - i jednym większym. To potęguje surrealny efekt: przez pierwszy kwadrans "Magnolii" błądzimy, powoli łapiemy odsłaniane kolejno wątki. W drugiej połowie spektaklu rytm trochę siada, a narracja nieco zbyt wyraźnie zmierza do zamknięcia wszystkich wątków, jak w ostatnim odcinku wielosezonowego serialu.
Niby wszystkie te teatralno-ekranowe chwyty znamy. Ale Skonieczny, po pierwsze, świetnie je ogrywa. Po drugie, potrafi nadać scenicznym gestom pokaźny, niespotykany zbyt często rozmach. Dlatego "Magnolia" jest widowiskiem hiperatrakcyjnym. Fabien Lédé rewelacyjną, wielopoziomową scenografią (gąszcz ekranów, świetlówek, roślin i instalacji) buduje atmosferę dzikości godną ponurej dystopii czasów infotainmentu.
Z drugiej strony, Skonieczny ogrywa chwilami biedę staroświeckich "teatralnych" środków niczym w szkolnym teatrzyku, ostentacyjnie próbując niby to uzyskać nimi niemożliwy do uzyskania "filmowy" efekt (papierowe krople deszczu czy płaskie słońce wstające nad sceną).
"Magnolia" żywi się paradoksami własnego uwikłania w tematy, do których w teorii podchodzi krytycznie.
Po pierwsze, Skonieczny, mówiąc o instrumentalizacji dzieci w kulturze, sam stawia na scenie dziecko, które za "uroczy" bunt i rapowy kawałek dostaje rzęsiste brawa. Po drugie, kwestia kobiet - w spektaklu głównym bohaterem jest dość obrzydliwy mizogin. Jestem zagorzałym fanem "Ślepnąc od świateł", ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że serial ten nie przeszedłby tzw. testu Bechdel. Sprawdza się nim, czy w dziele pojawiają się postaci kobiece, czy noszą imiona i czy rozmawiają ze sobą o czymś innym niż mężczyźni. Nie zdaje go też ani filmowa "Magnolia", ani spektakl Skoniecznego - pod tym względem, mimo innych przesunięć, jest wierny oryginałowi. Kobiety są tu przede wszystkim rozedrgane i zależne od mężczyzn.
Na szczęście ten schemat rozsadzają świetne aktorki Współczesnego - Anna Kieca i Paulina Wosik. Ich błyskotliwie precyzyjna, nieco ironiczna gra nie pozwala wtłoczyć ich postaci w role "wariatek", w stronę których pcha je tekst.
Cały zespół Współczesnego (wymieńmy jeszcze choćby Wiesława Cichego czy Ewelinę Paszke-Lowitsch) jest tu w świetnej formie. Obok opartej na głośnej powieści Eleny Ferrante "Genialnej przyjaciółki" w reżyserii Weroniki Szczawińskiej to kolejna w repertuarze tej sceny propozycja, która znajdzie się w teatralnych podsumowaniach roku. Wrocławski Teatr Współczesny wraca do pozycji jednej z ważniejszych scen w Polsce.
Kolejne spektakle: 28-30 maja, 1-2 sierpnia