Wesołe życie trybików
Bóg, honor i ojczyzna tak naprawde oznaczają kontrolę i uległość — mówi Barbara Wysocka, która w warszawskim Teatrze Powszechnym wystawia 1984 według George'a Orwella.
Winston jest człowiekiem bez znaczenia. Ma 39 lat, ciało drobne i mizerne, włosy jasne, żylaki, „cerę — czytamy u Orwella — z natury rumianą, a skórę szorstką od chropowatego mydła i tępych żyletek". Mieszka samotnie i skromnie w niewielkim pokoju na siódmym piętrze. Dnie poświęca pracy na nieeksponowanym stanowisku w Ministerstwie Prawdy, które dba o to, żeby ludzie myśleli tak, jak trzeba.
I
— Dzisiaj by się powiedziało, że kształtuje odpowiednie postawy — zagaduję Barbarę Wysocką w lobby Teatru Powszechnego, który nie tak dawno temu oblegali młodzi umięśnieni z faszystowskimi hasłami na ustach. Do spółki z Krucjatą Różańcową i Rycerzami Jezusa w czerwonych płaszczach. Na widowni ktoś rozlał kwas. Śmierdzi do dziś.
— Rok temu wzięłam do ręki Rok 1984 — mówi Wysocka, siadając na chwilę. Mijają nas zmęczeni aktorzy. Próbują po osiem godzin dziennie. — Nagle każdy rozdział zaczął się upominać: „To trzeba zrobić w teatrze!". Strasznie dużo tematów. Które brać? Totalitaryzm? Inwigilacja? Strach? Czemu się przyglądać? Wbrew temu, co się często myśli, 1984 nie jest o inwigilacji, a w każdym razie nie przede wszystkim. Jest o człowieku. Taki banał.
— No i co z tym banałem zrobić?
— Postanowiliśmy chociaż spróbować zobaczyć tego człowieka. W jakiej jest sytuacji, dlaczego się poddaje systemowi? Jak to jest, że ktoś mu mówi, co ma myśleć, jak pracować, z kim się zadawać, i jemu jest z tym dobrze? Co jest takiego przyjemnego w byciu zarządzanym? A to był dopiero początek pytań. Kolejne: jak to robić? Grać przyszłość? Przeszłość?
— No właśnie. Orwell napisał swoją powieść 70 lat temu. Dziś nawet lata 80. wydają się zamierzchłą przeszłością. Rok 1984 to dziś SF czy retro?
— To były kolejne pytania, które sobie stawialiśmy — mówi Wysocka. W jej spektaklu obiektywy kamer raz po raz wpatrują się w twarze aktorów, jakby chciały wyciągnąć z nich wszystkie tajemnice. Dokumenty są niszczone, historia przepisywana na nowo. Nawet słowom nadaje się nowe znaczenia. — Czy świat 1984 już się wydarzył, wydarza, czy dopiero się wydarzy? — pyta Wysocka. — Rzeczywistość dostarcza inspiracji.
— Nie bałaś się, że ludzie powiedzą: no tak, jak „Orwell", to wiadomo — będzie o PiS?
— Nie. Każda sztuka jest polityczna. Ale fakt: wiele fragmentów Orwella jest tak aktualnych, że grożą dosłownością, a tego nie chcemy. Interesuje nas człowiek poddany kontroli, człowiek w systemie. To jest uniwersalny temat, obecny w literaturze od dwóch tysięcy lat.
II
Władza to jeden z ulubionych tematów Wysockiej. Niedawno w Teatrze Narodowym wystawiła Śmierć Dantona, historię o upadku jednego z przywódców rewolucji francuskiej, a wcześniej bardzo udanego Juliusza Cezara według Szekspira. Też o upadku wielkiego przywódcy. O świecie, przez który przewala się rewolucja.
1984 też obiecuje rewolucję, ale — jak pamiętamy z powieści — nie dotrzymuje obietnicy. Zaczyna się od sceny, w której Winston — w wykonaniu Arkadiusza Brykalskiego groteskowy, nieporadny, śmieszny — zaczyna nagrywać swój dziennik. (Chcieliście prawdziwego buntownika? — zdaje się mówić Brykalski. Godnego bohatera? To macie pierdołę. A do tego Julię, kochankę Winstona, z której Klara Bielawka robi komiczną parodię buntowniczki).
„Wczoraj byłem w kinie — mówi Winston ze sceny, słowo w słowo za powieściowym oryginałem. — Same kroniki wojenne, jedna znakomita, pokazywała bombardowanie statku z uchodźcami gdzieś na Morzu Śródziemnym. Widownię ubawiły najbardziej ujęcia olbrzymiego tłuściocha uciekającego wpław przed helikopterem. Potem pokazano łódź ratunkową z dziećmi, nad którą zawisł helikopter, na dziobie siedziała kobieta w średnim wieku, chyba Żydówka, trzymająca w ramionach chłopczyka, może trzyletniego, wył z przerażenia i chował głowę między jej piersi, jakby chciał się tam skryć niczym zwierzę w norze".
Co z tą władzą?
— Interesuje mnie relacja człowiek-władza — mówi Wysocka. Podczas drugiej próby generalnej zdenerwowana biega między widownią i sceną. „Reżyser może być obecny na scenie" — uśmiecha się. Na co dzień jest aktorką i reżyserką, miała być skrzypaczką. W wieku 20 lat, już na studiach w Niemczech, w jeden dzień rzuciła skrzypce. „Nie możesz tego robić, jeśli tego nie kochasz tak, że wszystkie kłaki stają" — mówi dziś, wspominając codzienne dziewięciogodzinne ćwiczenia. Wróciła do Polski i poszła do szkoły teatralnej.
— Co się takiego w człowieku dzieje, że nie tylko poddaje się władzy, lecz także sprawia mu to przyjemność, daje komfort? — zastanawia się. — No dobrze, śledzą mnie w sieci, ale to dla mojego dobra. Obserwują mnie, ale po to, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo. Wiedzą o mnie wszystko, niech wiedzą. Skąd bierze się w człowieku naiwna wiara, że władza chce dla niego dobrze?
— Bo człowiek chce mieć spokój? — pytam.
— Orwell mówi, że łatwo sprawować kontrolę nad tymi, którym jest wszystko jedno. Nie interesują się niczym, przyjmują każde kłamstwo i nie robi to na nich wrażenia. Są bierni. Ta bierność jest najgorsza. Jeśli nie masz zdania, jesteś masą i służysz komuś do osiągnięcia jego celów, ale tego nie czujesz. To jest straszne. Wielokrotnie spotkałam się z sytuacją, kiedy ludzie woleli pozostać bierni wobec nadużyć władzy, niż opowiedzieć się przeciwko niej. Słyszałam zdanie: „Zniszczą cię". „Co się będziesz z koniem kopać?". No będę.
— A może lepiej znaleźć sobie miejsce z dala od kopyt konia?
— Nie wiem — zamyśla się Wysocka.
— Przemoc i tak do ciebie dojdzie. Różnica między tymi, którzy nie są bierni, a tymi, którzy są, jest taka, że po biernych przyjdą nieco później. Pozycja świadka, który nie reaguje na przemoc, ma w Polsce bardzo złą tradycję.
III
Żaden z bohaterów 1984 nie czuje, że bierze udział we władzy. Wszyscy są tak samo poddanymi partii jak ci na samym dole. I tylko ciągle się boją, że ktoś ich pozbawi tych maleńkich stanowisk, tych prawie nieistotnych ról.
— Świat Orwella zależy od codziennych wyborów każdego małego trybiku — zauważam. — Od drobnej hipokryzji, delikatnej znieczulicy. Bez nich by sobie poradził?
— Orwell pisze o partyjnej części społeczeństwa, do której należy Winston, to niewielki procent ogółu — mówi Wysocka. — Poza tym jest ludzka magma, która tak naprawdę nie ma dla władzy znaczenia. Oni nie interesują się nadużyciami władzy, a władza nie interesuje się nimi.
— Wszyscy znamy liberalnych, niewierzących inteligentów, którzy biorą śluby kościelne, chrzczą dzieci i posyłają je do komunii, bo tak wypada albo żeby nie drażnić teściów. Którzy się nie angażują, bo są zajęci swoimi sprawami. Czy to są ludzie z Orwella?
— To ludzie z Polski. Orwell opisuje społeczeństwo będące konsekwencją takiej postawy. Małe kompromisy popełniane codziennie wobec własnego sumienia, małe i duże nieszczerości, które mogą być katastrofalne w skutkach. Bo gdzie dokładnie przebiega granica między małym kłamstwem wobec siebie a dużym kłamstwem wobec innych? To takie typowe — udawaj, że podoba ci się prezent, bo cioci
będzie przykro, udawaj, że jesteś wierzący, żeby mieć ślub w białej sukience w kościele, poślij dziecko do komunii, żeby nie odstawało od reszty. Diagnoza Orwella nie jest optymistyczna. Na końcu okazuje się, że wyłamanie z systemu nie jest możliwe. Dlaczego? Bo zbuntować musieliby się wszyscy, a ponieważ większości jest wszystko jedno, do buntu nie dojdzie.
IV
Tymczasem ze sceny padają obietnice lepszego Świata (który, jak wiemy, jest zawsze w budowie, a jego powstawanie wymaga poświęceń): „Świata wojowników i fanatyków, identycznie myślących i szpiegujących siebie nawzajem". A „dzieci hoduje się na małe potwory, co kochają partię i całą swoją furię kierują na zewnątrz". Przeciw cudzoziemcom i myślozbrodniarzom, czyli tym, którzy myślą nie tak, jak powinni. Publiczność daje się zapraszać do gry w skojarzenia. Na przykład kiedy Andrzej Kłak, aktor, który do Powszechnego przyszedł ze zniszczonego Teatru Polskiego we Wrocławiu, zaczyna pisać fikcyjną (bohaterską) biografię. „To jest takie osobliwe, że można tworzyć trupy, a nie żywych ludzi" — pada ze sceny.
— Przyszłość naprawdę jest taka ponura? — pytam Wysocką. 1984 kończy się sceną wywiadu, którego Orwell udziela niedługo przed śmiercią. Pytany o swoją wizję przyszłości, mówi: „Proszę sobie wyobrazić but rozdeptujący ludzką twarz. Bez końca. Nie będzie emocji innych niż strach i furia, nie będzie lojalności innej niż partyjna". Znów nie wiadomo, czy przyszłość Orwella jest naszą przyszłością, czy przeszłością.
— Przyszłość będzie pewnie podobna do teraźniejszości — mówi Wysocka. — Będzie tylko więcej śmieci i więcej śmierci, więcej zanieczyszczenia, zniszczenia, zatrucia. To nie będą białe, świetlne korytarze, w których będziemy lewitować, tylko podobne jak dziś sytuacje, podobni ludzie i podobne zależności władzy. Plus trochę nowych technologii. Ludzie zaczną zdychać z głodu przez to, że nie będzie pszczół. Ale kogo to dziś obchodzi? Powiesz: „Ludzie, pszczoły giną". Ludzie pukają się w czoło.
— Może to dlatego wciąż wraca Bóg, honor, ojczyzna? Ze strachu? Bo nie wiadomo, co zrobić z pszczołami? Z klimatem? Z nieustającymi pytaniami o to, kim jestem, z tymi wszystkimi rzeczami, które nagle wraz z końcem starego świata spadły nam na głowę i stały się naszą prywatną odpowiedzialnością? W świecie Orwella bylibyśmy zwolnieni z tego rodzaju pytań.
— Bóg, honor i ojczyzna to hasła oznaczające kontrolę i uległość. Znów: władza — odpowiada Wysocka. Jej spektakl jest regularnie przerywany scenami dwóch minut nienawiści — wyświetlany na ścianie licznik odlicza czas, a aktorzy krzyczą, miotają się, złorzeczą publiczności. — Wracamy do tego, że ludzie lubią być rządzeni. A w każdym razie tak się czują bezpieczniej. Masz wyznaczone miejsce i niewiele zależy od twoich decyzji. Nie musisz się przejmować, masz tylko słuchać.
— No i do czego ty namawiasz w ostatniej scenie? Andrzej Kłak, to znaczy Orwell, mówi do widowni: „Możesz zrobić wszystko, by do tego nie dopuścić". Do tego, czyli do państwa, które przez półtorej godziny wzbudza śmiechy i westchnięcia, bo rządzą nim ludzie jakby znajomi.
— Namawiam ich, żeby nie byli bierni — mówi Wysocka. — Bo bierność daje swobodę tym, którym najbardziej zależy na władzy.