Artykuły

Chochoł zamiast Frljicia

Przygotowani na festiwal Malta Mesjasze to zbiór dywagacji o tym, że Polacy kochają przegrywać, cierpieć i celebrować, a rewolucyjne nastroje znajdują ujście w pisaniu głupot na Facebooku. Dlaczego ten spektakl nie działa?

Widmo krąży nad polskim teatrem, widmo Olivera Frljicia. Bałkański artysta nie tylko przypomniał polskim kolegom, że żyją w kraju zdominowanym przez agresywny polityczny katolicyzm, ale też zostawił zestaw artystycznych strategii, które reżyserzy na różne sposoby podejmują. W Mesjaszach Anety Groszyńskiej z Teatru Zagłębia w Sosnowcu, którzy dopiero co mieli premierę na festiwalu Malta, monumentalna węgierska powieść o polskiej Wielkiej Emigracji jest jedynie pretekstem do próby dialogu z głośną Klątwą.

Mesjasze odnoszą się do Frljicia wprost. Scenografia to ścięty krzyż, zaczyna się więc tam, gdzie Chorwat skończył. Na miejsce każdego ściętego krzyża postawimy tysiąc nowych — powtarzają wielokrotnie aktorzy, celebrując niemożność wykonania jakiegokolwiek buntowniczego gestu.

Z książki Węgra w tekście Jana Czaplińskiego i Marcina Kąckiego wiele nie zostało. Postaci Mickiewicza i Towiańskiego są nakreślonymi w trzech obrazkach karykaturami. Nawet jeśli Mickiewicz Rafała Kosowskiego jest grany z większą siłą i wrażliwością, a Towiański Michała Bałagi — irytująco, jedną miną, to obaj nie mają szans zaistnieć. Inaczej było w poprzednich spektaklach Groszyńskiej: Zapolskiej Superstar i Sienkiewiczu Superstar. Obraz historycznych postaci był jednocześnie komiczny i pogłębiony, nieoczywisty.

Jak działa Frljić

Są za to chwyty wprost z Bałkanów. Aktor Krzysztof Korzeniowski niby prywatnie wygłasza monolog o tym, że nie będzie w imię głupiego spektaklu profanował krzyża; że może gdyby przedstawienie faktycznie docierało do fanatyków czy innych narodowców, to byłoby coś innego. A tak — to przekonywanie przekonanych.

Ale nawet jeśli Groszyńska z dramaturgami nie ukrywa, że przejmuje autotematyczne strategie Frljicia — to w istocie imituje je naskórkowo. Jej spektaklowi brak siły płynącej z dopracowanej formy. Nie rozumieją tego ci, którzy uważają, że Frljić to twórca publicystycznych happeningów i że taka np. Klątwa kulturalnej lewicy „podoba się, bo słuszna"; że jest tylko celebracją łamania tabu. Tym też pewnie jest, ale jednocześnie jest precyzyjnie skonstruowanym i zagranym spektaklem. „Nie działa" w tym kolokwialnym sensie, że po jej premierze nie skończyła się w Polsce dominacja cynicznego politycznego katolicyzmu — ale działa, bo jest przedstawieniem o wielkiej sile symbolicznej, czego spektakle w rodzaju Mesjaszy są pośrednim dowodem.

Premiera Groszyńskiej to też kolejny spektakl o tym, że nie da się zrobić spektaklu, który robimy. To go, na miłość boską, nie róbcie — chciałoby się powiedzieć. Jest w Mesjaszach kabotynizm, gra w pozorne odsłanianie — uprawianie pozornej szczerości, ale w taki sposób, by nie ujawnić przypadkiem rzeczywistych mechanizmów władzy czy ekonomicznych realiów pracy w teatrze.

Reżyser czy tym bardziej aktor nie mają obowiązku prawdomówności, ale to, co słyszymy, jest zwyczajnie nieprzekonujące; nie pozostawia widza z wątpliwością, czy aktor przypadkiem nie mówi prawdy, nic nie obnaża. Wyjątkiem jest scena, gdy aktorka Agnieszka Bieńkowska mówi o treściach przekazywanych na lekcjach religii w szkole swojego syna. Pokazuje jego zeszyt ćwiczeń, gdzie Bóg ma pomagać uczniom ukrywać nieodrobione lekcje, a „biedny dom" oznacza dom uczciwy, w odróżnieniu od bogatego. Spektakl dotyka wtedy jakiejś rzadko komentowanej na głos rzeczywistości, a nie sloganów.

Wrogowie ironii

Reszta to mądrości felietonowe. Są więc dywagacje o tym, że Polacy kochają przegrywać, cierpieć i celebrować, a rewolucyjne nastroje znajdują ujście w pisaniu głupot na Facebooku. Jest postać luźno nawiązująca do Marii Janion, która powtarza, że 4 czerwca 1989 r. skończył się w Polsce romantyzm, ale jednak się nie skończył, wiadomo. I że w ogóle to ona teraz wolałaby się zajmować kryminałami.

Mesjasze chcą nęcić ironicznie przewrotnym i przydługim podtytułem: „albo skoro nie zostało nam już nic do wierzenia, to czy wolno nam podważać coś, w co na nowo moglibyśmy uwierzyć?", ale okazują się tym, co jest największym wrogiem przewrotnej ironii — banałem.

Zamiast mówić o współczesności, twórcy budują sobie chochoła ze zgranych komunałów o „romantycznej mentalności". Im bardziej go boksują, tym bardziej on rośnie. I jak tu nie skończyć melancholijnym wyśpiewywaniem lat wojen i powstań?
 

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji