Artykuły

Dziwne losy naszych scenopisarzy

Dziwne - to przesada. Ale że nie zawsze racjonalne - to pewnik. Z jednymi autorami spotkasz się w całej Polsce - choć nie każdy ich utwór zasługuje na taki sukces. Inni kołatają daremnie, choć ryzyko z nimi byłoby niewielkie. Jedni trafiają od razu na scenę stołeczną, honorowani nad miarę, inni, nie gorsi, jakby dożywotnio mieli na sceny warszawskie wstęp wzbroniony.

Krzysztof Zanussi i Edward Żebrowski - że zacznę od końca alfabetu firmują dwie jednoaktówki, którym Teatr Współczesny w Warszawie dodał Ewę Starowieyską za scenografa i Zofię Mrozowską jako gwiazdę. Zanussi przez niejednych uważany jest za gwiazdora naszego filmu. Zdarzają się nawet ogonki przed kasami filmów, które reżyserował. Do "Gier kobiecych" w teatrze ogonków nie ma. Uteatralniona wersja dwu scenariuszy telewizyjnych nie budzi emocji. "Gry kobiece" na baczniejszą uwagę nie zasługują, choć przyjrzeć im się można. Przyjrzeć głównie dzięki grze Mrozowskiej, która w pierwszym skeczu czuje się nieco skrępowana, ale w drugim popisuje się swoją sztuką aktorską. Rzecz skądinąd błaha, bulwarowa, nie lubię takich sztuczek, które są perfumowaną nicością.

Szczęściarzem wśród paw-ów (polskich autorów współczesnych) jest Edward Redliński. Co napisze - zaraz mu łapią. Na "Wcześniaka" wędrują wycieczki do Warszawy, "Czworokąt" mnie dopadł w Olsztynie, nie mówiąc, że wcześniej w Warszawie. Redliński jest modny, a pisze, jak widać, szybko. Czy również - dobrze? Przy "Wcześniaku" długopis mu wysychał, przy "Czworokącie" się zaciął. Garść luźnych i powierzchownych obserwacji i parę lepszych czy gorszych dowcipów to za mało na sztukę, nawet wąskoobyczajową. A na skecz za dużo, gdy autor ma ambicje dramaturgiczne. Postacie "Czworokątu" są szablonowe i przeraźliwie uproszczone. Dziadek o pięknym życiorysie to już tylko staruszek-ramol. "Życiowa" sztuka Redlińskiego nie jest realistyczna, choć autor ją za taką uważa. Nie znam jej pierwszej wersji, granej w Teatrze Współczesnym w Szczecinie pt. "Jubileusz". Może była lepsza, śmielsza, mniej schematyczna? Bo teraz jej kolejne, już "czworokątne" wersje sceniczne są niby zabawne, a niezabawne, niby zgrabnie grane, a raz po raz obtłukiwane o rafy autorskie - i widzowie niby się śmieją, a jakoś im nie całkiem swojo.

Redliński ma jednak swoją publiczność. Nie w tym stopniu co Bryll, albo "Klik-klak" - Wspaniali Rekordziści Frekwencji - ale ma. Po "Wijunach" zdawało się, że zdobędzie ją również Teresa Lubkiewicz-Urbanowicz, która do teatru trafiła okrężną drogą przez dziennikarstwo i wprawki telewizyjne, a "Wijunami" zdobyła nagrodę, choć teatr, który ją nagrodził, od wystawienia sztuki się wykręcił. Najtrudniej zacząć: w ciągu trzech lat następnych dorobek autorki wzrósł do 4 i pół sztuk. (Bo jedną napisała wspólnie z mężem).

Źle im poszło: "Wodzianka" okazała się jałowa, a "Sękacz" niestrawny. Chociaż Teatr Ziemi Mazowieckiej zrobił wiele, by niedopieczone ciasto uczynić jadalnym. W jednej ze scen prowadzą dialog: wyborna aktorka Wanda Stanisławska-Lothe, ofiarna w roli Staruszki, i Zbigniew Sawan. Twarz Sawana uwiarogodnia młodym widzom dawne opowieści o urodzie głośnego ongiś amanta, a ciepły, melodyjny głos przypomina o jego wdzięku.

I wciąż nie zdobył sobie własnego widza - choć zwolenników mu nie brak - Maciej Zenon Bordowicz, dramatopisarz i reżyser. W ciągu ostatnich lat 12 napisał Bordowicz 11 sztuk. Tak mniej więcej co rok prorok. O jego sztukach opinie bywają różne, i złośliwe, i pełne reweransów. Padają mocne słowa: wielka metafora, stylizacja biblijna, obsesja słabości i siły, obrona człowieczeństwa... po czym widz ogląda kolejny utwór i zastanawia się, w czym życzliwy krytyk to wszystko znalazł. Bo znajduje przede wszystkim sprawy zamazane, postacie nieodpowiedzialne, sytuacje sztuczne i pretensjonalne. Ale ba, wywołanie wrażenia sztuczności jest celowo zamierzone przez autora, widzi on w sztuczności "największe formalne odkrycie teatru i jego przywilej". No cóż, nic w teatrze nie jest naturalistyczne (nawet u naturalistów), ale sztuczność Bordowicza nie wynika z istoty teatru, lecz z jego maniery. Dlatego też interesująca w założeniu "Specjalność zakładu" - otwierająca kluczem metafory różne zamki uogólnień czy uszczególnień - staje się dość bełkotliwą i niejasną historyjką z poczynań kliki w jednym z zakładów zbiorowego żywienia.

Jako reżyser własnej sztuki był Bordowicz pobłażliwy dla tekstu (choć się tego wypiera) i dla aktorów; to także nie daje dobrych rezultatów. "Specjalność zakładu" - wystawiona na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego w Warszawie - okazała się dość mdła w smaku. Ale nie zapominajmy, że inna specjalność Bordowicza - sztuka "Non stop" - dotarła do jednego z teatrów paryskich. Mało której się to udaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji