Artykuły

Trzy kobiety i stroiciel fortepianów

"Trzy kobiety i stroiciel fortepianów" w reż. Romualda Szejda w Teatrze Prezentacje w Warszawie. Pisze Anna Sobańska-Markowska w portalu TVP.

Spektakl "Trzy kobiety i stroiciel fortepianów" Helen Cooper w Prezentacjach powinno się oznaczać w ofercie repertuarowej czerwonym kwadratem. Tak jak programy telewizyjne, zastrzeżone do emisji wyłącznie w późnych godzinach wieczornych.

Byłby wówczas, przynajmniej teoretycznie, przeznaczony dla widzów zainteresowanych trudnymi tematami lub żądnych mocnych wrażeń. Ominęliby go może ci, którzy nie szukają w życiu ani w teatrze łamania tabu obyczajowego i przekraczania - nawet szeroko pojętych - norm moralnych.

Wystarczy, że media nieustannie bombardują nas wiadomościami o wynaturzeniach w życiu rodzinnym, a najczęściej o molestowaniu dzieci przez kogoś z najbliższego otoczenia, głównie przez ojca. Czyny te spotykają się zresztą z oczywistym potępieniem, a ich negatywni "bohaterowie", czyli sprawcy - z ostracyzmem społecznym, nie mówiąc już o karze sądowej.

Sztuka, której prapremierę polską wyreżyserował na Scenie Prezentacje dyrektor Romuald Szejd, traktuje o takiej właśnie najcięższej patologii, i to zwielokrotnionej. Historia przedstawiona przez żyjącą w Londynie autorkę Helen Cooper jest pokrótce następująca: do domu najstarszej z czterech sióstr, Elli (Joanna Bogacka) przychodzą kolejno - Beth (Ewa Telega) będąca żoną multimilionera, a po niej - sławna pianistka Liz (Magdalena Warzecha).

Panie - wszystkie wykształcone muzycznie, uzdolnione po ojcu wiolonczeliście - spotykają się po długim niewidzeniu pozornie z jednego powodu. Otóż Elli po dziesięciu latach ukończyła koncert na fortepian i orkiestrę. Wspólnie z Liz postanowiła teraz zaprosić Beth, wyjawić jej artystyczną nowinę i namówić na zorganizowanie i sfinansowanie kosztownego prawykonania kompozycji. Okaże się, że sprawa koncertu jest pretekstem czy okazją do rozmowy na inny temat.

Na początku konwencjonalnie przebiegającej wizyty jesteśmy świadkami dialogu Elli z Beth. Padają banalne, krótkie kwestie, parę wzajemnych komplementów na temat wyglądu, pytania w rodzaju wino białe czy czerwone itp. Dowiadujemy się m.in., że Beth wysłała dzieci do odległej, ekskluzywnej szkoły. Ale zamożna kobieta w futrze mimochodem wypowiada też gorzką uwagę o czasie, którego nie ma jak zabić. Gra Ewy Telegi sugeruje, że brak absorbujących zajęć to dla jej bohaterki niepożądane godziny rozmyślań, których za wszelką cenę chciałaby uniknąć. Jeszcze nie domyślamy się, dlaczego.

Aura spotkania jest pozornie niewymuszona, lecz myśli rozmówczyń najwyraźniej płyną wielotorowo. Elli ma w zanadrzu prośbę, której ciągle nie wypowiada. Nieustannie pamięta też o jakimś młodym stroicielu fortepianów zza ściany, o którym z rozświetloną twarzą napomyka i czeka na niego. Tymczasem raz po raz siostry przywołują scenki ze swego dzieciństwa. Elli Bogackiej najczęściej mówi o ojcu. Uważny widz te oderwane kwestie wyławia i układa jak puzzle. Fragmenty wspomnień, impresje, tłumione emocje powoli komponują się w logiczną całość, zwłaszcza gdy do rozmowy dołącza się Liz.

Wreszcie przychodzi ów wyczekiwany, dorodny dwudziestokilkuletni mężczyzna - jak się okazuje syn Elli. I wtedy wizja domu rodzinnego oraz wczesnej młodości sióstr, która mogła wydać się naszą pomyłką interpretacyjną, zaczyna się potwierdzać.

Orientujemy się ostatecznie, że to ich brat, spłodzony przez ojca i uderzająco do niego podobny.

Panny przed laty rosły w chorej atmosferze domowej, w skomplikowanym związku, żyła mama, być może również psychicznie bezwolna wobec męża. Ale to jeszcze nie koniec piramidy zła. Otóż ojciec molestował wszystkie córki. Elli samotnie wychowała syna, Liz zdecydowała się na aborcję, Beth urodziła dziecko i natychmiast oddała je do adopcji, co zataiła później przed swoim mężem, a najmłodsza z dziewcząt popełniła samobójstwo.

Chłopak jest żywym wspomnieniem mrocznej, traumatycznej przeszłości, które najwyraźniej jednak sprawia dojrzałym dziś kobietom nie tylko ból, lecz i rodzaj zadowolenia. Wszystkie trzy patrzą na młodzieńca jak zahipnotyzowane.

Problem ojca to piętno, od którego nie mogą się uwolnić. Z gry aktorek wynika wszakże jasno, że siostry niezbyt silnie pragnęły tego uwolnienia. Sprawca całego nieszczęścia najwyraźniej urzekał niegdyś swoje młodziutkie kochanki i ta magia znów działa za sprawą łudząco podobnego syna z kazirodczego związku.

Nieważne, czy sztuka Cooper jest autobiograficzna, oparta na faktach z cudzego życia czy całkowicie fikcyjna. To teatralna wersja mnożących się programów typu talk show. Ale telewizyjne wiwisekcje na sprzedaż mają przynajmniej moderatorów. Oni to wydobywają przed kamerami z pokiereszowanych psychicznie ludzi najskrytsze wyznania o dewiacjach i anomaliach. Zarazem pilnują, by zło nie tylko zostało pokazane i nazwane, lecz także osądzone. Choć może robią to z zapobiegliwości, by producentów nie oskarżono o afirmację piekła, które ludzie sobie zafundowali.

Komunikat społeczny w tak bulwersującej sprawie musi być jednoznaczny, nie ma zgody na relatywizowanie ocen i wartości. Również w teatrze - skoro już zdecydował się na podobny utwór. Zwłaszcza renomowanym, jak Prezentacje Szejda, nawet jeśli scena to nie miejsce na publicystykę.

Materia "Trzech kobiet i stroiciela fortepianów" jest delikatna jak najczulszy instrument - paradoksalnie jednak wygrywanie jej za pomocą niuansów okazuje się ryzykowne i dalece niewystarczające. Część publiczności czuła się spektaklem zaskoczona i zażenowana, tym bardziej że prasa zapraszała na wieczór "kameralny i familijny" (sic!). Satysfakcję sprawia jedynie rzemiosło teatralne Joanny Bogackiej, Ewy Telegi i Magdaleny Warzechy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji