Katastrofa rewolucji nudna jak nigdy
Barbara Wysocka serwuje w Teatrze Narodowym „tyjatr", co się zowie — z rozmachem, kostiumem i przytupem. Tyle że Śmierć Dantona rozczarowuje.
Teatr i film ulepiły dwóm najwyrazistszym wodzom rewolucji francuskiej gęby i pomniki. Danton — jowialny i pragmatyczny. Robespierre — idealistyczny fanatyk. Wiemy, jak to się skończy. Długa blaszana rynna poplamiona krwią ciągnie się przez trzy kondygnacje piętrowej scenografii Barbary Hanickiej. I przez dwie godziny z okładem czeka, by zjechała nią głowa.
Reżyserka Barbara Wysocka to specjalistka od niemieckojęzycznej dramaturgii. W Narodowym już raz robiła Georga Büchnera — niemal dokładnie siedem lat przed Śmiercią Dantona wystawiła Lenza. Wolałem tamto przedstawienie; precyzyjne, subtelne, intymne i kameralne. Śmierć Dantona to „tyjatr", co się zowie — z rozmachem, kostiumem i przytupem.
A skoro już o „wielkich dramatach historycznych" mowa, wolałem też od Śmierci Dantona Szekspirowskiego Juliusza Cezara Wysockiej z Powszechnego (premiera 23 stycznia 2016 r.). Tam też wymowa była prosta, a środki wyraziste. Było jednak więcej energii i poczucia humoru, tamto przedstawienie było też przede wszystkim po prostu lepiej zagrane. Zespół Narodowego Wysockiej Śmierci Dantona nie pomaga.
Rewolucja i kompromitacja
Ale dość tych wspominek, wróćmy do najnowszego spektaklu. Śmierć Dantona, debiutancki dramat młodego Büchnera z 1835 r., pokazuje krach rewolucji jako kompromitację „robiących" ją jednostek — krach psychiczny, moralny, intelektualny.
Różni to ją od napisanej prawie sto lat później Sprawy Dantona Stanisławy Przybyszewskiej. Tę najbardziej dziś znaną w Polsce sztukę o rewolucji francuskiej wystawił m.in. Jan Klata w 2008 r. w Teatrze Polskim we Wrocławiu, a sfilmował w 1983 r. Andrzej Wajda (z Gerardem Depardieu w roli tytułowej).
Przybyszewską fascynuje polityczna walka, mechanizm historycznych procesów, Büchner wolał egzystencjalny, psychologiczny rys. Danton Büchnera jest dekadentem świadomym własnej bezradności wobec nadchodzących wydarzeń i pogrążonym w poczuciu winy za przelaną krew. Büchnerowskie tyrady innych luminarzy rewolucji o tym, że postęp ludzkości dokonuje się przez przemoc, że zmiany społeczne powodują ofiary tak jak wielkie „zmiany" natury — trzęsienia ziemi czy wybuchy wulkanów — wydają się do tego wszystkiego doklejone.
W kręgu przerysowanych typów
W spektaklu Wysockiej Oskar Hamerski jako Danton dobry jest wtedy, gdy gra ironicznie, gdy wygłasza uroczo kabotyńskie, dowcipno-melancholijne monologi o bezsensie świata i losu. Albo gdy — mylony instynktem życia, przyzwyczajeniem do wygody i własnej pozycji — nie wierzy, że „to" naprawdę ma się stać, że „oni" posuną się tak daleko. Momenty, kiedy Hamerski próbuje wejść w emocje, gdy na poważnie szuka jakiejś dramatycznej aktorskiej „prawdy", są dość nieznośne.
Przemysław Stippa jako Robespierre jest z kolei obsesjonatem cierpiącym na nerwicę natręctw, pedantem i narcyzem. Robotem-psychopatą, z którym Danton musi przegrać jako człowiek z krwi, uczuć i mięsa. Pomysł to prosty, skuteczny, ale i nieszczególnie odkrywczy. Nawet jeśli Robespierre i biurokraci terroru w pewnym momencie przebiorą się z surdutów i okazałych peruk (kostiumy zaprojektowała Katarzyna Borkowska) we współczesne garnitury. Honoru aktorów Narodowego broni świetna Wiktoria Gorodeckaja jako Julia, żona Dantona, z mocną ostatnią sceną. W tę rzeczywistość przerysowanych, grubo ciosanych typów wchodzi jakby z innego świata.
Niewypał Śmierci Dantona zaskakuje, bo Wysocka to zdolna i świadoma inscenizatorka, wie, co robi i po co. W Narodowym jednak między tryby scenicznej machiny szybko wkrada się nuda, siada rytm i łańcuchy słów sprzed 183 lat jakoś nie chcą żwawiej ruszyć.