Artykuły

Kanarek potrzebuje klatki

Z jednej strony nie odżegnuje się od miana enfant prodige teatru muzycznego i już jako student sugerował Francowi Zeffirellemu, że czas wycofać się ze świata opery, z drugiej — określa siebie jako rzemieślnika, a nie artystę. I dowodzi, że jako człowiek i artysta nie ma dziś do powiedzenia nic, co miałoby pozostać na stałe. Jaki portret Michała Znanieckiego wyłania się z wydanej przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne książki Złota klatka: wywiadu-rzeki, który przeprowadził z nim krakowski muzykolog i dziennikarz muzyczny Mateusz Borkowski? Pełen sprzeczności właśnie.

To książka bardzo konkretna, merytoryczna, z trafnie zadawanymi, usystematyzowanymi pytaniami i obszernymi, wnikliwymi odpowiedziami. Może nieco zbyt sucha, za mało osobista — na pewno jednak pouczająca, ciekawa, miejscami nawet frapująca. Kolejne rozdziały pozwalają krok po kroku prześledzić proces twórczy reżysera: od studiowania libretta po czytanie recenzji. A tenże u Znanieckiego szlifowany był przez znamienitych jubilerów: Umberto Eco w Bolonii czy Giorgia Strehlera w Mediolanie. Bo też z Włochami wiążą się początki kariery Znanieckiego — jako najmłodszy w dziejach reżyser zadebiutował w La Scali, a w ramach dyplomu odkrył światu trzeci, zaginiony ponoć akt opery Giovanniego Paisiellego La bella Molinara. Potem, jak wiemy, poszło już lawinowo.

Czytelnicy wychowani na romantycznym obrazie wolnego twórcy-wizjonera, ale i, jak sądzę, pozostali zjadacze operowego chleba — doznają podczas lektury graniczącego z szokiem zdziwienia, jak dalece owa wizja w przypadku Znanieckiego zdaje się nieprawdziwa. Clou sprawy ujmuje zresztą trafnie sam tytuł wydawnictwa, usprawiedliwiony słowami bohatera: „Potrzebuję ograniczeń. Inaczej moja wyobraźnia rozniosłaby ten świat na kawałki. Złote kawałki, bo klatka świata operowego jest ze szlachetnego kruszcu".

Nie od dziś wiadomo, że ograniczenia sprzyjają kreatywności (Znanieckiego w operze pociąga najbardziej właśnie owa klatka konwencji), w tym przypadku wszakże graniczą niemal z obsesją, by przytoczyć choćby limit oczka: dwadzieścia jeden minut na szukanie klucza i inspiracji, dwadzieścia jeden dni na całość produkcji, a wszystko to dodatkowo zgodnie z tak zwaną tabelką wartości, co do minuty określającą, ile czasu można poświęcić danemu projektowi. Tych zaś w przypadku Znanieckiego powstaje w ciągu roku ponad piętnaście. Nieludzkie? Tak, tylko czy do końca prawdziwe? Czy reżyser nie puszcza do nas czasem dobarwiającego efektowność oczka właśnie? Nie wiem, ale jestem zafrapowana.

Złota klatka uczy nie tylko ograniczeń, ale i zegarmistrzowskiej precyzji: wyniesiona od Umberto Eco analiza numeryczna libretta każe liczyć, ile razy dane słowo pada z ust poszczególnych bohaterów, wykreślać niezliczone tabelki powiązań i sytuacji, a dla reżysera świateł tworzyć scenariusz emocji. Inscenizację zaś należy tworzyć z tego, co z jakichś względów (przeszkód zewnętrznych bądź niedostatków kreatywności) nie pokazał twórca.

W swej metodzie Znaniecki szuka więc niedociągnięć i nielogiczności, które mógłby wytłumaczyć bądź dopowiedzieć. Z tego względu, jak twierdzi, nie sięga po Pucciniego, w którego doskonałych operach nie miałby już nic do dodania. Chytre — do tego w realizacji despotycznie egzekwowane. „Nie myśl! Ja jestem od myślenia" — mówi za Edwardem Gordonem Craigiem do swych wykonawców-supermarionetek, klucz interpretacyjny zdradzając dopiero po próbie generalnej.

Oglądając kolejne realizacje Michała Znanieckiego, warto pamiętać jego modus operandi, tak wnikliwie omówiony w Złotej klatce. Sztuce nie zaszkodzi, świadomość rozszerzy.

*

Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków 2017
Złota klatka. Michał Znaniecki w rozmowie z Mateuszem Borkowskim

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji