Był sobie Andrzej, Andrzej i Jerzy
— No, nie wyszło, jak zawsze — wzdycha ze sceny Teatru Śląskiego sfrustrowany Mark, jeden z bohaterów Sztuki Yasminy Rczy. Trudno o trafniejsze podsumowanie spektaklu Tadeusza Bradeckiego. Opowieść o trójce facetów, których przyjaźń zostaje poddana próbie z powodu pewnego dzieła sztuki współczesnej, choć napisana dość tradycyjnie, ma w sobie i ostrość spojrzenia na międzyludzkie relacje, i jakąś dowcipną przewrotność. Niestety Sztuka Bradeckiego bawi jedynie przez chwilę, a później — może z wyjątkiem finału — nuży. Czy to za sprawą mdłej, pozbawionej wyrazu scenografii Marii Kanigowskiej, aktorów — Andrzeja Warcaby, Jerzego Głybina i Andrzeja Dopierały, którzy swoje postaci kreślą zbyt grubą kreską, czy reżysera, który psychologiczną głębię zastępuje zestawem konwencjonalnych gestów? Trudno powiedzieć. Pewne jest, że błyskotliwy komediodramat Rezy osuwa się tu w smętną farsę, której bohaterowie niemal dwie godziny miotają się na scenie nie wiedzieć w jakiej właściwie sprawie.