Zapachniało powiewem jesieni
"Pan Tobiasz i książki" Maliny Prześlugi w reż. Ewy Piotrowskiej w Teatrze Animacji w Poznaniu. Pisze Dorota Kuźniarska w Teatrze dla Was.
Jest ciepły, sobotni wieczór, gdy wychodzę z Teatru Animacji w Poznaniu. Robię pięć szybkich kroków i długi, głęboki wdech - tak, to już jesień. Rozglądam się dookoła, drzewa jeszcze trzymają kolor. Przyglądam się mijanym przechodniom, ubranym w lekkie kurtki albo swetry, dziewczynom w sandałach bez rajstop i chłopakom w przykrótkich spodniach. Chwila konsternacji - czy to jesień? Drugi wdech i trzeci - nie, chyba jeszcze nie.
"Pan Tobiasz i książki" - wyreżyserowany przez Ewę Piotrowską, ze scenografią Julii Skuratovej i muzyką Macieja Kuśnierza - to spektakl iście wrześniowy, w którego elementach czuć nadchodzącą powolnymi krokami jesień. Melancholijną i refleksyjną, co w człowieku zostaje na dłużej. Jak można przeczytać na stronie teatru, reżyserka tejże opowieści inspirowała się oscarową animacją "The Fantastic Flying Books of Mr. Morris Lessmore" (Oscary 2012 r.). I faktycznie, nawiązania nie sposób nie zauważyć. Wręcz przeciwnie, jeśli ktoś (podobnie jak ja) znał lub specjalnie na okoliczność przedstawienia obejrzał dzieło wyreżyserowane przez Brandona Oldenburga i Williama Joyce'a, to prawdopodobnie zadał sobie pytanie, czy realizacja Ewy Piotrowskiej to wynik silnej inspiracji, czy raczej jest to adaptacja? Krótkometrażowa animacja naprawdę urzeka, więc istniało duże prawdopodobieństwo, że i adaptacja trafiłaby do mojego serca. Oczekując zaś "spektaklu inspirowanego", miałam nadzieję zobaczyć nowe wartości, a one nie zostały mi pokazane.
Godzina wybiła. Sala, jak przystało na przedstawienie dla najmniejszych widzów, wypełniona dziećmi. Po mojej prawej siedzi dziewczynka, z lewej chłopczyk z tatą. Z przodu trójka rodzeństwa próbuje zawładnąć uwagą rodziców, gdy wtem światło gaśnie. Pojawia się bohater i oczy dzieci wędrują ku niemu, moje również.
W samym rogu sceny, zza sterty bezładnych papierzysk, wychyla się animowana przez kilku aktorów lalka. Bardzo ładnie wykonana lalka stolikowa przedstawia młodego mężczyznę w okrągłych okularach i szaro-brunatnym kostiumie. To tytułowy pan Tobiasz, księgowy, całkowicie pochłonięty swoją pracą, ale też nieukrywanym znużeniem. Powtarzane przez niego jak w transie liczby i słowa (niektóre zapewne obce dzieciom) mają za zadanie, jak mniemam, wprowadzać widzów w podobny stan znużenia, dzięki czemu łatwiej poddają się przyjętej przez reżyserkę senno-lirycznej konwencji, w której utrzymana jest całość widowiska. Spektakl przedstawia nam zapracowanego człowieka - ten w magicznych okolicznościach przenosi się do świata latających książek, książek-dzieci i dam. Za pomocą mocy czytania uzdrawia inną postać, po czym zaczyna pisać własną opowieść.
W całej historii pada zaledwie kilka zdań, a nastrój buduje muzyka i światło (jak w jednej z początkowych scen, gdy nasz bohater wędruje między tańczącymi drzewami, których liście-kartki urokliwie migocą). Ewa Piotrowska prawie całkowicie rezygnuje ze słów, czym zmusza widza do bacznej obserwacji i samodzielnego szukania sensów w tym, co dzieje się na scenie (tekst pojawia się jeszcze na dłuższą chwilę za sprawą układających się w słowa liter, co uaktywnia zarówno dziecięcą, jak i dorosłą część widowni). Dodatkowo żywe i spontaniczne reakcje dzieci utwierdzają w przekonaniu, że pomysł się sprawdza.
Gdy słowa znikają, na plan pierwszy wypływa muzyka (Maciej Kuśnierz), która dynamicznie zmienia nastrój i nadaje rytm akcji, co całkiem dobrze się udaje. Dzięki temu widzowie mogą domyślać się uczuć, jakich właśnie doświadcza bohater. Pogodne dźwięki i monochromatyczna scenografia, którą wykreowała Julia Skuratova, tworzą tu koherentny duet. Niestety, początkowo wciągająca akcja rozwija się tylko do pewnego momentu, a potem długo opada nie osiągnąwszy swojego apogeum. Wynikiem tego dzieci zaczynają się nudzić i coraz częściej z widowni słyszymy znajome "ciiiii".
Poznański spektakl jest wizualnie przyjemny (pomimo iż ta estetyka nie jest mi szczególnie bliska), z ruchomą scenografią, która tutaj okazała się trafnym zabiegiem. Wspomniana wcześniej scena tańczących drzew czy bujające się półki z książkami w dalszych fragmentach przedstawienia wprowadzają dodatkowy pierwiastek magii do całości. Lalka uosabiająca pana Tobiasza jest bardzo wiarygodna i ładnie (a chwilami fantastycznie) animowana, za co ukłony należą się aktorom. Na niekorzyść opracowania plastycznego działają niestety pozostałe postacie (nie wszystkie), np. osobliwe, latające dzieci-książki wyglądem przypominają zdeformowane, barokowe putta. Scenografię uzupełniały projekcje multimedialne (Jakub Oleg Wojciechowski), które estetycznie wpisywały się w klimat całości.
"Pan Tobiasz i książki" jest sympatyczną i prostą historią o tym, że książki umierają, gdy są nieczytane. Spójna, lekko magiczna opowieść, która nie infantylizuje dzieci, a pokłada wiarę w ich spostrzegawczość i umiejętność empatii. Spektakl dla mniejszych i większych, trwający niespełna godzinę, a na pewno jej warty - szczególnie teraz, gdy jesień jest tuż-tuż.
---
Dorota Kuźniarska - artystka wizualna, kostiumografka i projektantka mody