Artykuły

Rewolucja na miarę teatru

"Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy" Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina z Teatru Polskiego w Bydgoszczy na 37. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Edyta Werpachowska w Teatrze dla Was.

Nazwisko Théroigne de Méricourt nie brzmi zbyt znajomo? Nic dziwnego. Théroigne de Méricourt nie jest bowiem wymieniana jednym tchem z Dantonem i Robespierrem - zasłużonymi działaczami rewolucji francuskiej. Théroigne to feministka, która w osiemnastowiecznej, ogarniętej rewolucją Francji walczyła o równe prawa zarówno obywateli, jak i obywatelek. De Méricourt jest bohaterką kolejnego spektaklu duetu Wiktora Rubina i Jolanty Janiczak z Teatru Polskiego w Bydgoszczy, traktującego o silnych, kobiecych osobowościach zmieniających świat. "Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy" prezentowane były podczas 37. Warszawskich Spotkań Teatralnych. Po "czarnych protestach", które odbyły się w tym roku całej Polsce, spektakl zyskał mocniejszą wymowę.

Osią, wokół której zbudowane są "Żony..." jest rewolucja francuska. Dominującą narracją historycznego wydarzenia jest m.in. początek nowej państwowości, uchwalenie Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, wszystkim znane hasła wolność, równość i braterstwo. Zapomina się, że w XVIII wieku człowiek równał się tylko męskiej połowie społeczeństwa. We Francji pełnię praw obywatelskich kobiety zyskały dopiero po II Wojnie Światowej. Rubin i Janiczak na scenie wracają do końca osiemnastego wieku ukazując rewolucję z perspektywy kobiet. Na teatralnych deskach to one przejmują narrację - polemizują z Dantonem i Robespierrem, domagając się włączenia w dyskurs kobiecej perspektywy. Rewolucja francuska w "Żonach" pozostaje w ograniczeniu jej ikon i staje się szybko symbolem rewolucji jako takiej, a także pretekstem do zastanowienia się, co ją wywołuje. Pod znakiem zapytania stawiany jest rewolucyjny potencjał sztuki i teatr jako sposób aktywnego oporu.

Postać Théroigne de Méricourt zostaje zduplikowana i zaczyna mówić wielogłosem - gra ją kilka aktorek na raz (Beata Bandurska, Magdalena Celmer, Martyna Peszko, Sonia Roszczuk, Małgorzata Trofimiuk, Małgorzata Witkowska). Wykrzykują w stronę męskich ikon rewolucji hasła emancypacji, domagają się równości, szacunku, uznania kobiecych wartości w przesiąkniętej patriarchatem rzeczywistości. Postulaty brzmią bardzo aktualnie, dodatkowo w polskiej współczesności osadza je scena, w której jedna z aktorek czyta szowinistyczne wypowiedzi polityków i świadectwa dyskryminacji kobiet.

Bardzo interesujący jest podział teatralnej przestrzeni, który jeszcze bardziej podkreśla nierówną pozycję kobiet i mężczyzn. Podczas, gdy męska część przedstawienia gra tradycyjnie na scenie, aktorki zawłaszczają sobie przestrzeń należącą zwykle do widowni. Prowadzą dialog przechadzając się miedzy siedzeniami, często zwracając się bezpośrednio do widzów. Jeśli już wychodzą na scenę, robią to po to, by dekonstruować męski świat, który na niej dominuje. Przełamanie czwartej ściany działa na publiczność wyzwalająco - widzowie zaczynają brać czynny udział w spektaklu, reakcje są żywsze, bardziej spontaniczne. Kiedy aktorki zaczynają odczytywać napisaną w 1791 roku Deklarację Praw Kobiety i Obywatelki wszyscy wstają. Finalnie aktorki zaczną grać na scenie - teatralnym sacrum, ale wtedy już po to, by powiedzieć "sprawdzam" aktywizacyjnym możliwościom teatru. Zastanawiają się już, czy jest w ogóle możliwe, by sztuka była początkiem prawdziwego działania, czy teatr jest w stanie zmienić postawę publiczności z pasywnej w aktywną. "Żony..." nie kończą się rozważaniami na ten temat, aktorki znów idą o krok dalej i nie poprzestają na teoretyzowaniu problemu. Nawołują do przeniesienia rewolucyjnej energii poza mury teatru. Rozdają widzom zgromadzone na sali transparenty i zachęcają do wyjścia na Plac Defilad. Zaczynają protest. Dzięki ciekawemu rozwiązaniu scenograficznemu Michała Korchowca - umieszczeniu na zewnątrz kamery filmującej na żywo przebieg sytuacji, ci z widzów, którzy nie zdecydowali się na wyjście poza mury Teatru Dramatycznego, mogą oglądać akcję wewnątrz teatralnej sali.

Rubin i Janiczak stworzyli spektakl, który nie tylko jest doskonale trafiającym w obecne nastroje społeczne manifestem w sprawie nierówności płci, ale także podjęli próbę zmiany widza z nadanej mu już z definicji postawy biernego obserwatora. Można zarzucać twórcom powierzchowność działań, ich krótkotrwałość i brak realnego wpływu na kształtowanie rzeczywistości. Jednak już samo poddanie w wątpliwość reguł działania tradycyjnego teatru, próbę aktywizacji widza, pochylenie się nad sensem rewolucyjnych haseł rzucanych w eter z piedestału teatralnej sceny zasługuje na uwagę. I pomimo faktu, że momentami "Żony..." tracą siłę rażenia w natłoku myśli wyrzucanych przez aktorki, przez co nietrudno jest zgubić sens całego przedstawienia, to już samo poddanie w wątpliwość reguł rządzonych teatrem i sztuką w ogóle zasługuje na uznanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji