Kopciuszek bez happy endu
Historia panien Maliczewskich jest pewnie stara jak świat. Zmieniają się rekwizyty, kostiumy, dekoracje, pojazdy "na gumach", zmienia się waluta, "koszty własne", ceny, inaczej być może wygląda ostateczny "bilans" życiowy. Z pewnością wersji Gabrieli {#au#163}Zapolskiej{/#}, powstałej z górą osiemdziesiąt lat temu, nie można odmówić drapieżności, a nade wszystko pasji oskarżycielskiej.
Ale jeszcze jedna powtórka z "dziejów" panny Maliczewskiej mogłaby być skazana na niepowodzenie, gdyby nie próbowano odkryć w niej elementów może nie tyle nowych, ile zmieniających jednak trochę optykę oglądania utworu.
Bogdan Baer dostrzegł w dramacie Zapolskiej historię Kopciuszka bez happy endu. Pozwoliło mu to na potraktowanie całości z pewnym liryzmem, a może nawet ciepłem wynikającym z postawy człowieka ludziom życzliwego i wiele rozumiejącego.
Z takim myśleniem reżysera bardzo blisko współbrzmi rola Maliczewskiej - Ewy Domańskiej. Dla granej przez nią bohaterki, każda "cudowna" odmiana losu jest prawie do końca możliwa. Dopiero kiedy kolejny "książę z bajki", niejaki Bogucki, okaże się gorszym wcieleniem Dauma, Maliczewska w pełni uświadamia sobie, że tak już "może być zawsze". Domańska w Maliczewskiej jest na swój sposób uparta w swej życzliwości do ludzi, mimo rosnących, niedobrych doświadczeń. Nade wszystko jednak nie dopuszcza myśli o utracie nadziei. Stąd jej klęska wydać może się boleśniejsza.
Przedstawienie ma sporo szans u publiczności, albowiem historie o kopciuszkach - choćby bez happy endu - zawsze chętnie są oglądane. A jeśli do tego opowiedziane są jakby trochę na przekór autorce, językiem łagodnym, a może nawet sentymentalnym, to przecież nie oznacza to wcale, że historia awanturnicy zamienia się w historię słodkiej idiotki. Łagodny język jest tu akurat dość miłą niespodzianką, łatwo bowiem wyobrazić sobie Maliczewską na przykład w "konwencji" dzisiejszego agresywnego i gwałtownego kina. Na szczęście z takiej możliwości nie skorzystano. I dobrze.