Lot w nieznane w teatrze lalek Minatura
NAJPIERW atmosfera małego miasteczka i drobnomieszczańskie plotkarstwo Później - lotnisko z supernowoczesną rakietą planetarną. Naiwna przygoda - to prze cięż dla dzieci - dwóch wisusów, którzy zakradli się do statku międzyplanetarnego i... polecieli na księżyc. Tam fantastyczne przygody z księżycowymi stworami, które... mówią po polsku. Jeszcze na tle błękitu nieba walka zbuntowanych księżyców ze słońcem. I - ni stąd ni z owad - izba z przypieckiem, malowane skrzynie, pajęczyna i pająk, kontusz, karabela - jednym słowem Twardowski. Wyjaśnia się skąd księżycowe stwory nauczyły się polskiego. Zamazuje to całą fabułę "Lotu w nieznane", widowiska Józefa Grzesika, pokazanego nam ostatnio w teatrze "Miniatura".
Początkowo widowisko wygląda zupełnie jak przeróbka powieści Jules Verne'a lub Umińskiego. Dzieciak siedziały na przedstawieniu z rozdziawionymi buziami wykrzykując "ale, fajnie" gdy wisusy Józek i Wacek odpierają atak księżycowych strażników, strzelając wodą z dziecinnych pistoletów. Później nastąpił jakby 90-stopniowy zakręt i sielsko - sarmacka historyjka z podkrakowskim szlachcicem - czarodziejem zakończyła się powrotem na ziemię... na kogucie.
Te przejścia z jednego gatunku widowiska w drugie i trzecie dały wiele do popisu zwłaszcza inscenizatorom - Natalii Gołębskiej i Ali Bunschowi - którzy nieraz bardzo ciekawie rozwiązywali poszczególne sceny. Lalki ciekawe, głosy - przyjemne.