Artykuły

Dawne, stracone czasy

Do znużonego sobą małżeństwa przyjeżdża w odwiedziny niewidziana od lat przyjaciółka pani domu z młodości. Zwykła, życiowa sytuacja - tyle że u Harolda Pintera nic nigdy nie jest zwykłe i życiowe. Angielski dramatopisarz bierze wzajemne odniesienia trójki bohaterów pod okular mikroskopu. Buduje skomplikowane związki miłości i zazdrości na wszystkich bokach trójkąta, z osią damsko-damską włącznie. Ale każe też bohaterom sięgnąć wstecz, czyni z nowo przybyłej katalizator wspomnień pary gospodarzy - a może wręcz projekcję marzeń każdego z nich o doskonałym partnerze, ucieleśnienie tego, czego życie uczuciowe nie przyniosło, choć powinno? Wiele sekwencji "Dawnych czasów" kojarzy się z wiwisekcjami Marcela Prousta i jego gonitwą za straconym czasem; wątki współczesne i retrospektywne nakładają się na siebie. Ideałem byłoby ukazać na scenie całą tę siatkę znaczeń i odniesień; a przynajmniej wybrać jedną z możliwych płaszczyzn interpretacyj­nych. Nie zrobiła tego Agnieszka Lipiec-Wróblewska - a może nie starczyło jej środków scenicznych na klarowne przedstawienie swej koncepcji? Tak czy owak otrzymaliśmy na małej scenie Narodowego niezamierzoną karykaturę teatru intelektualnego, gdzie w abstrak­cyjnej przestrzeni Barbary Hanickiej aktorzy snują się po scenie, prowadząc "znaczący" dialog, wymawiając z naci­skiem poszczególne słowa, choć żaden spójny sens nie chce się spod tych akcentów ukazać. Pomiędzy celebrują­cymi swe głębokie kwestie Jerzym Radziwiłowiczem i Gabrielą Kownacką, czyste i niezbyt intelektualne uwodzicielstwo Grażyny Szapołowskiej zdało się najjaśniejszym punktem wieczoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji