Artykuły

„Awans” W. Żółkiewskiej

Przed premierą prasową szeptano tu i ówdzie, że Awans to sztuka deklaratywna, w której — nic, tylko frazeologia polityczna!… To niepraw­da. Trudno o „szepty” bardziej nie­sprawiedliwe, bardziej krzywdzące i autorkę i teatr.

Awans to sztuka nie bez pew­nych błędów, ale — pełna życia, na­pisana z talentem, z polotem, bardzo wnikliwie i odważnie poruszająca problem dzisiaj w Polsce najżywot­niejszy: problem walki o budowę podstaw gospodarczych ustroju so­cjalistycznego i z walką tą wiążący się — niemniej istotny — problem przebudowy społecznej narodu. Te­mat zdawałoby się za obszerny na jedną sztukę. A jednak autorka po­trafiła w sposób pełen umiaru wy­odrębnić zagadnienia najistotniejsze, skoncentrować na nich uwagę i dać im sugestywny wyraz sceniczny: do­brą na ogół budowę sztuki, zacieka­wiającą fabułę, żywych, gadających po ludzku bohaterów. W akcji sztu­ki uczestniczy (oprócz grup staty­stujących) 28 osób, przeważnie ze środowiska robotniczego. Niemal wszyscy są ludźmi z krwi i kości. Autorkę cechuje wyraźna umiejęt­ność budowania żywych postaci. Czę­sto są to sylwetki skreślone w kil­ku rysach zaledwie. Ale żyją!… Żół­kiewska posiada nie tylko ostry zmysł obserwacyjny, ale i niepowierzchowną znajomość psychologii człowieka pracy.

W przeciwieństwie do kilku in­nych debiutujących autorów, autor­kę Awansu cechują więc dwa wa­lory: umiejętność oszczędnego, a za­razem wnikliwego i scenicznie suge­stywnego „gospodarowania” proble­matyką oraz — duża zręczność w bu­dowaniu prawdziwych, żywych po­staci. A to już znaczy bardzo wiele, są to już bowiem umiejętności, zna­mionujące dramaturga z prawdzi­wego zdarzenia. Niemal całą resztę „robi” teatr. „Robi” lub — tworzy. W tym wypadku pracę Teatru Po­wszechnego, a więc przede wszyst­kim pracę reżysera i aktorów — z przyjemnością uznać można i trzeba za twórczość. Reżyseria — niezwykle staranna, gra większości aktorów — dobra, a wielu — nawet zastanawiająco dobra. Bo doprawdy, chwilami aż dziw brał, że, gdy w innych teatrach — z rolami robotniczymi ja­koś kiepsko, tutaj — prawie co rola, to tchnący prawdą robotnik!

Rzecz dzieje się w jednej z pań­stwowych fabryk metalurgicznych pod Radomiem w 1950 r., a więc — w pierwszym roku planu 6-letniego. Wątkiem pierwszoplanowym, fabu­larnie i tematowo zasadniczym, jest w Awansie sprawa oporów psy­chicznych, na jakie natrafia zespół fabryki w realizacji przypadającego nań planu produkcji i rozbudowy ośrodka produkcyjnego, w związku rozwojem sześciolatki. Opory te wynikają bądź to z rutyny zawodo­wej majstrów i robotników, bądź — poprzestawania na zrealizowanych już uprzednio osiągnięciach politycz­nych i zawodowych, albo też — z braku troski o dalszy rozwój kwali­fikacji osobistych i rozwój warszta­tu pracy; z egoizmu, z chęci szyb­kiego „porastania w piórka”, z próż­ności, czy nadmiernych, bądź też źle skierowanych ambicji.

Dyrektorem fabryki (z awansu spo­łecznego) jest robotnik, Brzoza, czło­wiek niewątpliwie dojrzały zarówno politycznie jak i fachowo do spra­wowania kierownictwa, lecz nie na­wykły do swych funkcji. Ale nie tyl­ko w tym rzecz, że nie nawykły. Idzie o to jeszcze, że trzeba nie tyl­ko wykonać plan bieżący, ale — odrobić zaległości, pozostałe po prze­stępczej działalności dyrektora po­przedniego, poza tym — usprawnić pracę, zwiększyć normy, plan prze­kroczyć! Ponadto na progu sześcio­latki, wszystko nabiera i to w skali ogólnokrajowej coraz większego roz­machu. Przywożą z Warszawy, z Centralnego Zarządu, projekt rozbu­dowy fabryki i włączenia jej w skład wielkiego kombinatu przemysłu me­talowego. Fabryka ma produkować już wkrótce trzy razy więcej, niż do­tychczas!…

I oto, któż by się spodziewał, wła­śnie owe plany rozwojowe stają się przyczyną gwałtownego niezadowo­lenia. Realizacja projektu spowoduje konieczność przeniesienia części zespołu — w tym i najbardziej zasłu­żonych majstrów i robotników — na Ziemie Zachodnie, do innych ośrod­ków produkcyjnych.

Zawiedziony w swych ambicjach dyrektorskich, kierownik biura pragnie usunąć nowomianowanego dyrektora, wykorzystując „patriotyzm” lokalny robotników oraz ich skłonność do „porastania w piórka”, szerzy fałszy­we informacje i, przy pomocy co naiwniejszych, szerzy wśród zespołu ferment niezadowolenia. Zanim się rzecz wyjaśni całkowicie, odpowie­dzialność ciąży na cenionym i popu­larnym w fabryce majstrze Matusiaka, który, choć stary komunista, re­zygnuje z pracy i opuszcza fabrykę. Projekt bowiem wielkiego kombina­tu wydaje mu się sprawą nierealną, papierową, postponującą grupę ro­botników, zasłużonych w odbudowie! Odejście Matusiaka, a ściślej — złośliwe plotki rozpuszczane na temat przyczyny jego odejścia — to wła­śnie czynnik, powodujący wzburze­nie w fabryce, ułatwiający wrogowi działanie dywersyjne. I oto zasłużo­ny bojownik partyjny, majster Matusiak, który miał poważne dane ku temu, aby równie dobrze jak Brzo­za kierować fabryką, ani się spo­strzegł, że zabrnął na pozycje wstecz­ne. Wydaje mu się, że staje w obro­nie zespołu fabrycznego, a więc — w obronie ludzi, a nie dostrzega, że przeciwstawia się planom rozwojo­wym, które właśnie podjęto dla do­bra zespołu jeszcze większego, bo — całego społeczeństwa. Nie dostrzega, gdyż nie dostrzega i tego, że prze­stawszy iść naprzód, tym samym za­czął się cofać.

Inscenizował i reżyserował sztukę — bardzo starannie i czysto — Zbigniew Sawan. Świetne operowanie całością licznego zespołu, doskonałe sceny grupowe — zwłaszcza ZMP-owska brygada robotnicza i ostatnia scena w IV akcie. Trafne postawienie niemal wszystkich ról. Jedno mamy tylko zastrzeżenie. Dotyczy końcowego efektu sztuki. Efekt ten byłby dyskretniejszy, a przy tym i sugestywniejszy, gdyby sztukę za­kończyły pierwsze takty Międzyna­rodówki.

Pochwały za odtworzenie ról nale­żą się niemal całemu zespołowi. Wspomnieć by tu należało grę każ­dego aktora z osobna. Niestety — brak miejsca. Wymienimy zatem Mieczysława Serwińskiego, Aleksan­dra Piotrowskiego i Mieczysława Orszę w bardzo udanie odtworzo­nych rolach majstrów (Matusiak, Kotlarczyk i Śliwa), Elżbietę Wie­czorkowską jako pełną wyrazu ro­botnicę Kolasową, Jana Kochanowi­cza w roli kierownika technicznego fabryki (inż. Bieluń), Tadeusza Bar­tosika w roli dyrektora fabryki, Je­rzego Bukowskiego w roli kasjera, Norberta Nadera (sekretarz POP) oraz Franciszka Lubelskiego, Tadeu­sza Kosudarskiego i Władysława Trojanowskiego w bardzo dobrze od­danych rolach robotników fabrycz­nych.

Dekoracje — według projektów Andrzeja Sadowskiego i Władysława Buśkiewicza. Wnętrza kameralne — w stylu realistycznym, mającym jed­nak przesadną skłonność do natura­lizmu, która przecież nie zawsze świadczy o dobrym smaku. Bez spe­cjalnych za to zastrzeżeń odnosimy się do komina fabrycznego za ok­nem. Bardzo imponujący formatem. A już z prawdziwym uznaniem wspominamy efektowną konstrukcję frag­mentu hali fabrycznej w akcie IV — tu nie tylko cień kola transmisyjne­go kręcił się rozmachem, ale w ogóle — wiele w tym było rozmachu artystycznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji